niedziela, 30 czerwca 2013

DIY: Laminowanie włosów!


Od jakiegoś czasu głośno jest wśród włosomaniaczek o tzw. laminowaniu włosów żelatyną
Jest to domowa wersja zabiegu fryzjerskiego, z użyciem żelatyny wieprzowej. Zabieg jest na pewno łatwy do wykonania, a czy przyjemny - to zależy, czy traficie na żelatynę śmierdzącą, czy nie ;) 


Celem zabiegu jest wypełnienie ubytków w strukturze włosa naturalną keratyną. zamknięcie łuski na całej długości włosa oraz likwidacja rozdwajających się końcówek (znaczy się, sklejenie? Bo nic poza nożyczkami przecież nie zlikwiduje rozdwojonych końcówek...). Dzięki temu włosy będą wygładzone, błyszczące, miekkie, nie będą się puszyć, będą też grubsze, cięższe, "mięsiste", a końcówki będą łatwiejsze do rozczesania i będą mniej się plątać. 

Potrzebujemy:
- żelatyny spożywczej
- miseczki
- ciepłej wody
- odżywki (z dodatkiem olejów w składzie) lub oleju (używanego do olejowania włosów)
- folii (reklamówka się nada)
- ręcznika
- opcjonalnie suszarki (ten zabieg lubi ciepło)

A zabrać się za to należy tak:

1 łyżkę żelatyny rozpuszczamy w 3 łyżkach bardzo ciepłej wody, dokładnie mieszamy aż znikną grudki, i odstawiamy miseczkę z rozpuszczoną żelatyną do ostygnięcia. W tym czasie myjemy włosy i lekko osuszamy ręcznikiem. Żelatyna pewnie już lekko wystygła i ma konsystencję żelu pod prysznic, więc dodajemy około łyżki odżywki lub oleju i rozprowadzamy na włosach, dokładnie przeciągając palcami posmarowanymi żelatyną po każdym kosmyku. ALE: jeśli do żelatyny dodałaś olej, uważaj z rozprowadzaniem mieszanki na skórze głowy – niektóre oleje ciężko się spłukują i włosy przy skórze głowy mogą wyglądać na tłuste i nieświeże. Nie mówiąc już, że nie każdy olej (np. mieszanina olejów, jak Alterra Pomarańcza i Brzoza) służy skórze głowy.

Włosy owijamy szczelnie folią (można wykorzystać, jak wspominałam, zwykłą reklamówkę) a następnie ręcznikiem i pozostawiamy na co najmniej 45 minut. Jeśli masz suszarkę, możesz wysuszyć żelatynę na włosach ciepłym nawiewem - zwiększy to efektywność zabiegu. Dokładnie spłukujemy najlepiej letnią wodą, bo potem może być ciężko pozbyć się glutków z włosów. ;)


O czym należy pamiętać przy laminowaniu włosów?
- Laminujemy nie częściej, niż co 2tyg/3-4 mycia, by uniknąć przeproteinowania włosów.
- Efekt jest natychmiastowy i doraźny, ale to nie oznacza że już masz zdrowe włosy. Trzeba pamiętać o kuracji nawilżającej i odżywczej, inaczej włosy mogą być w gorszym stanie niż przed zabiegiem!
- Jeśli nie widzisz efektów laminowania, zmodyfikuj nieco metodę laminowania lub dodaj inną odżywkę (co też uczynię). 

Przetestowałam. Efekty?

W moim przypadku - średnie, ale nie wiem czy nie miał na to wpływu dodany do mieszanki miód. Wbrew temu, co było mówione, włosy lekko się napuszyły na końcach, ale były bardziej sypkie i jakieś... ładniejsze. Likwidację rozdwojonych końcówek można włożyć między bajki, ale poprawa stanu włosów jest na pewno. Szkoda tylko, że doraźna...
Na pewno nie jest to jednak mój ostatni raz z laminowaniem. Po prostu coś musiałam zrobić źle. :)

Pozdrawiam!

sobota, 29 czerwca 2013

DIY: Perfumy w kremie

Niewłosowy post. Raz na jakiś czas można, a co! :)

Od kilku tygodni (i od czasu, kiedy nauczyłam się jako-tako czytać składy) interesuję się kosmetykami naturalnymi, głównie DIY. Staram się nie popadać przy tym w skrajności typu "To ma konserwanty/parabeny/w ogóle jest chemiczne, nie będę tego używać, nie i koniec, wywalam wszystko z zawartością tej substancji!", bo biorąc pod uwagę skład spożywanego przeze mnie jedzenia... czułabym po prostu hipokrytką. Nie należę do najbogatszej warstwy społeczeństwa (choć nie mam z tego powodu kompleksów), zakupy robię przeważnie w Biedronce która jest najbliżej mojego miejsca zamieszkania (kilka km od miasta właściwego) - i do tego nie dysponuję samochodem. Sięgając po pierwszy lepszy produkt spożywczy widzę w składzie sporo E-cośtam... Nie twierdzę, że żywność z tego sklepu jest niesmaczna, o nie! - ich pasta tuńczykowa do kanapek nie ma sobie równych! - ale powiedzmy sobie szczerze, chemia jest WSZĘDZIE. W jedzeniu z Biedronki, Lidla, Tesco, Auchan, Carrefoura czy co tam jeszcze znajdziecie koło Waszych domów. A kto ma w dzisiejszych czasach tyle silnej woli, samozaparcia, ale i przede wszystkim czasu i pieniędzy by wytwarzać żywność samodzielnie? Nie mówiąc już o tablicy Mendelejewa, którą znajdziecie w powietrzu... Tak więc marzenie o 100% naturalności uważam za niestety niemożliwe do spełnienia. :( Ale... czy to znaczy, że nie mogę przynajmniej ograniczyć chemii, jaką przyjmuję? Jasne, że mogę.

Wracając do tematu - przeglądając blogi trafiłam na blog Arsenic, która akurat prezentowała przepis na perfumy w kremie. Przepis jest bardzo prosty i nawet dla żółtodziobów (którym niewątpliwie jestem) będzie realny do wykonania.

Potrzebujemy:
- wazeliny (najzwyklejszej, cena w aptece ok 2zł)
- olejków eterycznych
- pojemniczka na zrobione perfumy
- garnuszka
- wody
- naczynia (szklanego lub plastikowego, u mnie plastikowe się sprawdziło)

Wodę wlewamy do garnuszka i stawiamy na gazie. Do naczynia wkładamy potrzebną ilość wazeliny. Gdy woda się już podgrzeje, wstawiamy naczynie do garnuszka (tzw kąpiel wodna). Po tym, jak wazelina się ogrzeje i roztopi, dodajemy kilka kropel wybranego olejku eterycznego, mieszamy i przelewamy do pojemniczka, w którym chcemy je przechowywać. Odstawiamy do stężenia.
Jeśli perfumy będą miały Waszym zdaniem zbyt rzadką konsystencję, można dodać trochę wosku pszczelego, jeśli zaś zbyt zbitą - odrobinę (naprawdę odrobinę) oleju.

Moje są o zapachu różanym, i już je kocham.

Pozdrawiam!

Migracja na Bloglovin' + Indyjskie Rozdanie u Kociambra!


Follow my blog with Bloglovin

W związku z wyłączeniem przez Bloggera możliwości obserwowania blogów od dnia 1-szego lipca zdecydowałam się na migrację do Bloglovin'. Nie żeby ktoś mnie obserwował, ale jeśli ktoś będzie kiedyś na tyle szalony, wolałam uprzedzić :D

Przypominam o Indyjskim Rozdaniu u Kociambra! Do wygrania kosmetyki indyjskie, a rozdanie znajdziecie TUTAJ!


Pokrzywa - sprzymierzeniec w walce o szybszy porost + rozdanie u Jaskółczego Ziela!


Jak wygląda pokrzywa - każdy widzi.

Zresztą, która z nas nie poparzyła się kiedyś pokrzywą - chociażby w dzieciństwie? Która z nas nie patrzyła niedowierzająco na bliskich, mówiących "ale to dobrze, dzięki temu będziesz zdrowa", trzymając się za poparzoną rękę czy nogę? A jak nieprzyjemny był późniejszy kontakt z wodą...

Znana już w starożytności, pokrzywa wykorzystywana była w wielu dziedzinach - m. in. do tamowania krwi, biczowania obolałych stawów (lecząc w ten sposób reumatyzm i nerwobóle), leczono nią owrzodzenia, a zupę z jej liści podawano osłabionym porodem kobietom w połogu. Poprawia przemianę materii, pobudza wydzielanie enzymów trzustkowych, produkcję czerwonych krwinek i hemoglobiny, działa przeciwzapalnie, wzmacniająco i rozkurczowo. Zdrowotne działanie oparzeń pokrzywą (a raczej toksyczne zapalenie skóry następujące w wyniku wprowadzenia przy dotknięciu przez włoski pokrzywy kwasu mrówkowego pod naskórek) polega na tym, że drobne naczynka krwionośne rozszerzają się, dzięki czemu tkanki są lepiej odżywiane. Zawiera ona sole mineralne (żelazo, wapń, fosfor, siarka, potas, jód, sód), witaminy (A, K, B, C), olejki eteryczne, chlorofil a i b, beta-karoten, ksantofil, serotoninę, histaminę, a także garbniki, flawonoidy, kwas pantotenowy, mrówkowy, glicerolowy i glikolowy.

Tak więc pokrzywa:

- poprawia pracę przewodu pokarmowego - działa pozytywnie na pracę wątroby, trzustki i nerek, ułatwia perystaltykę jelit
- działa moczopędnie - oczyszcza drogi moczowe oraz cały organizm ze szkodliwych produktów przemiany materii
- stosowana w anemii - zwiększa ilość czerwonych krwinek oraz zwiększa poziom hemoglobiny w osoczu
- leczy awitaminozę - dzięki zawartości licznych witamin i substancji mineralnych
- zwalcza różnego rodzaju infekcje - zwiększa wytwarzanie interferonu, przez co wzmacnia odporność
- ułatwia gojenie drobnych ran - zwęża naczynia krwionośne i hamuje krwawienie
- dobrze działa na cerę i włosy - wspomaga leczenie trądziku i zmniejsza wypadanie włosów

Przeciwwskazaniami do picia pokrzywy są:

- cysty, nowotwory macicy (zastanawiam się czy pod to łapią się też torbiele jajnika?)
- chorób leczonych chirurgicznie
- przyjmowania leków przeciwcukrzycowych- pokrzywa nasila ich działanie
- choroby nerek - zalecana konsultacja lekarska
- ciąża - również skonsultować się z lekarzem, aczkolwiek większość lekarzy nie widzi przeciwwskazań do picia pokrzywy podczas ciąży

Dlaczego w ogóle o tym piszę?

Pokrzywa zrobiła furorę wśród włosomaniaczek walczących o szybszy przyrost włosów :) Zainspirowana efektami dziewczyn, spróbowałam sama - zwłaszcza, że mam w domu duży słoik zebranej przez Mamę pokrzywy (i pomyśleć, że rok wcześniej byłam zła, że znosi do domu jakieś zielsko...), ale można ją bez problemu dostać w supermarketach - kosztuje do 5zł. Nie należy sugerować się instrukcjami na opakowaniach, dawki rzędu 4 kubków dziennie to dawki lecznicze, a nam zależy tylko na przyspieszeniu wzrostu włosów :) Więc, zalewamy gorącą wodą i pijemy 1-2 kubki dziennie, i nie słodzimy, bo wtedy pokrzywa straci właściwości. Zwróćcie uwagę, że pokrzywa działa moczopędnie - ale na każdego w innym stopniu, więc może lepiej rozpocznijcie kurację w dzień wolny, kiedy nie musicie wychodzić z domu. ;) Aha, i picie pokrzywy może spowodować wysyp wyprysków - ale minie, a potem będziecie mieć gładziutką skórę i mocne paznokcie. Mi minął dość szybko. 
Ja zaczęłam od dwóch kubków dziennie, ale z zapominalstwa przeszłam na 1 kubek już po kilku dniach. Kilka dni po rozpoczęciu kuracji ufarbowałam odrosty, i nie było ich widać AŻ przez... tydzień. Już po ponad tygodniu miałam jakieś około pół centymetra odrostu! Baaardzo się ucieszyłam pomimo perspektywy szybszego ponownego farbowania bo od jakiegoś czasu włosy rosną mi dość wolno, i piłam pokrzywę z jeszcze większym entuzjazmem niż dotychczas. Smakuje trawiasto... ale warto. :) Poza odrostem odnotowałam również poprawę stanu cery (już po wysypie) i sporą poprawę stanu paznokci - przestały się rozdwajać!
Bardzo ważnymi rzeczami są uzupełnianie płynów (ze względu na moczopędność) oraz przerwy w piciu! Na przykład - miesiąc picia, dwa tygodnie przerwy... Pamiętajcie o tym! 
Moją kolejną radą jest, by przy stosowaniu takiej samodzielnie zbieranej i suszonej ostrożnie ją dozować - moja Mama przez kilka dni parzyła dla mnie pokrzywę i miałam wręcz tragedię z moczopędnością! Co napiłam się nawet głupiej coli (co czynię bardzo rzadko i w małych ilościach), zaczynałam rozglądać się za toaletą... Napar był stanowczo za mocny! Dla mnie jedna-dwie łyżki stołowe pokruszonej pokrzywy w zupełności wystarczą, nie chcę wiedzieć, ile sypała Ona...


Niestety, po trzech tygodniach picia pokrzywy musiałam przerwać kurację ze względu na wysypkę, jaka wystąpiła na moich dłoniach. Pokryły się one znienacka malutkimi pęcherzykami, które jednak wciąż rosły - nie były megawielkie, ale wystarczyło, bym wyglądała jakbym pieliła grządki w Czarnobylu. Nie byłam pewna, co mogło być winowajcą, więc odstawiłam wszystko - ale być może było to różane mydło Alterry którego zaczęłam używać w tym samym czasie. Tyle że... przecież używałam tego mydła dobre dwa tygodnie i NIC się nie działo, a że używałam go do kąpieli to chyba miałabym taką wysypkę nie tylko na dłoniach? Ustąpiła ona jednak po zmianie mydła, w tym momencie nadal goją mi się strupki (pozostałość po pęcherzykach), ale nie obserwuję powstawania nowych zmian. Pamiętam, że podobną sytuację miałam kiedyś podczas stosowania pewnego kremu do rąk, ale nie do tego stopnia... Powinnam gdzieś jeszcze mieć opakowanie, więc porównam składy, być może gdzieś czai się składnik na który jestem zwyczajnie uczulona. W składzie mydła widziałam Geraniol... może, może?

Po zobaczeniu efektów u siebie, wszystkim z Was mogę polecić picie pokrzywy. Sama również chętnie do niej wrócę, ale po konsultacji z lekarzem - niestety leczę się na torbiele jajnika, a nie chciałabym sobie napykać biedy i znów trafić na stół operacyjny. A do tego czasu... może drożdże? ;)

Przypominam o rozdaniu u Jaskółczego Ziela, które znajdziecie TUTAJ ! Do wygrania kosmetyki Yves Rocher! :)


Pozdrawiam i życzę udanego weekendu! :)


piątek, 28 czerwca 2013

DIY: Płukanka cynamonowa (spisująca się również jako psikacz)


Od dziecka uwielbiałam cynamon, i to we wszystkim - w dżemie jabłkowym, w kompocie, pierniczkach, i czym tylko się dało... To dla mnie bezcenna przyprawa, mimo że w zasadzie nie wolno jej stosować w dużych ilościach. Ale właśnie... przyprawa. A jak ona może pomóc moim włosom?

Przekopując się przez starsze posty na blogu Anwen trafiłam na post dotyczący wykorzystania cynamonu jako składnika domowej płukanki do włosów... i ten pomysł mnie oczarował. Cynamonowy zapach we włosach! Ocieplenie koloru włosów! Objętość! Obietnica błysku, zdyscyplinowania, i lepszego układania się fryzury! Chyba w życiu nie zerwałam się sprzed komputera szybciej, niż wtedy :D

Dzierżąc słoiczek z cynamonem w ręku (przechowuję przyprawy w słoiczkach), zagotowałam wodę i postąpiłam według przepisu Anwen, a jest on następujący: należy wsypać czubatą łyżeczkę cynamonu do dużego kubka (objętość około 400ml, a takich mam pod dostatkiem), zalać gorącą wodą, wystudzić i kilkukrotnie przecedzić, a następnie użyć uzyskanego płynu do ostatniego płukania włosów. Z racji możliwego ocieplenia koloru włosów płukanka ta nie jest polecana blondynkom ani osobom, którym zależy na utrzymaniu chłodnego odcienia włosów - jednak czytałam posty blondynek, którym nic takiego ta płukanka nie uczyniła.

Niestety, moje marzenia o zapachu cynamonu we włosach rozwiały się bardzo szybko - czuć go było jedynie póki włosy nie wyschły. Dodatkowo byłam nieco przestraszona, bo włosy były... dziwne. Sztywne, "tępe", zupełnie jakby niespecjalnie były zadowolone tym, co z nimi robię... ale kiedy wyschły, byłam zachwycona. Rzeczywiście, włosy były BARDZO błyszczące, lepiej się układały, sprawiały wrażenie nawilżonych (acz za to nie ręczę), objętość również się zwiększyła. Nie zaobserwowałam natomiast efektu ocieplenia koloru włosów (choć na moich porzeczkowoczerwonych włosach chyba już trudno uzyskać taki efekt ;) ).

A może psikacz?

Przy następnym myciu nie miałam czasu na zrobienie tej płukanki, więc postanowiłam wypróbować inny sposób. Zwolnił mi się akurat atomizer, więc postanowiłam sprawdzić czy owa mikstura sprawdzi się też w roli psikacza. Pomniejszyłam proporcje (1/4 łyżki cynamonu zalana 100ml wody), przygotowałam w dokładnie taki sam sposób, ale zamiast polać włosy po myciu przelałam płyn do atomizera i spryskałam nim włosy. Efekt był równie dobry, jak w przypadku płukanki cynamonowej - chociaż moje włosy wyglądały na bardziej zadowolone po użyciu atomizera niż płukanki. Szczerze nie mam pojęcia od czego to zależy. Oczywiście w zależności od porowatości włosów efekty mogą być różne, niektóre włosy to polubią, niektóre nie... ale myślę, że warto spróbować. Jedynym minusem tej metody jest fakt, że pomimo kilkukrotnej filtracji płyn może zapchać atomizer... :(

Spróbujecie? :)

Pozdrawiam!

czwartek, 27 czerwca 2013

Co też piszczy w Kota włosowej kosmetyczce...

...i nie, to na pewno nie mysz :)

W dalszym ciągu nie mam okazji, by ktoś w końcu pomógł mi zrobić zdjęcie moich włosów - więc pomyślałam, że póki tego w końcu nie zrobię, napiszę o produktach do pielęgnacji włosów których właśnie używam :)

Moje włosy nie mają tendencji do przetłuszczania się, więc zwykle myję je co 3-4 dni. Jako że pod wpływem promocji (a przed rozpoczęciem włosomaniactwa) nabyłam aż 4 szampony (Joanny nawet całą linię kosmetyków...) zawierające niestety SLeS, muszę je jakoś wykończyć - więc używam ich do metody kubeczkowej, o której pisałam TU. Rozważam zwyczajne wyrzucenie ich do kosza, bo skóra głowy reaguje... no... średnio :(

No więc, zacznijmy od szamponów:

Szampony



Szampon Joanna Argan Oil (obecnie już na wykończeniu), Szampon Alterra Granat i Aloes
Używane zamiennie, ze względu na zawartość alkoholu w Alterrze (którego należy unikać, jeśli nie chce się ryzykować przesuszenia włosów czy skóry głowy). Warto dodać, że Alterra niestety zawiera organiczny odpowiednik SLeS o nazwie SCS, który jest w zasadzie identyczną substancją... tyle, że pozyskiwaną z kokosa. Alkohol i SCS... bez metody kubeczkowej chyba bym się bała.
Raz na dwa tygodnie używam szamponu Gloria Malwa z Czarną Rzepą, której zdjęcia niestety nigdzie nie mogłam znaleźć :( Ostatnimi czasy kupiłam go w Rossmannie za powalającą cenę 1,99zł.


Odżywka do spłukiwania (d/s)



Odżywka Alterra Granat i Aloes
Na chwilę obecną moja jedyna odżywka d/s, bo odżywka d/s Joanny Argan Oil już mi się skończyła. Trzymam zwykle 15-30 min z nałożoną na głowę reklamówką uformowaną w gustowny turban i owiniętą ręcznikiem, w celu zatrzymania ciepła.

Maski:


Maska Joanna Argan Oil i Alterra Granat i Aloes
Maska Joanny przypadła mi do gustu pomimo zawartości parafiny w składzie, trzymana 30min-60min pod wspomnianym reklamówkowo-ręcznikowym turbanie dawała jakieś rezultaty... ale nie pobije Alterry. Na tą drugą jednak należy uważać ze względu na alkohol wysoko w składzie.


Odżywki bez spłukiwania (b/s)


Dobrałam baaaardzo źle te zdjęcia... niestety, ciężko było i już o takie.
Odżywki Joanna Naturia w wersji z miodem i cytryną dla włosów suchych/zniszczonych oraz z makiem i bawełną dla włosów farbowanych. Dużo częściej używam tej pierwszej, bo w obecnej chwili zależy mi na poprawieniu stanu włosów niż na ochronie koloru. Jedyne co mi przeszkadza to BARDZO rzadka konsystencja. Pamiętam, że kupiłam te odżywki, potem poczytałam skład (na temat czego nie miałam jeszcze pojęcia) i... odstawiłam obie, bo przestraszyłam się Cetyl Alcohol i Cetearyl Alcohol - podczas gdy to samo dobro dla włosów :D Cieszę się że zostałam wyprowadzona z błędu, bo odżywki spisują się świetnie.

Odżywka w sprayu b/s

Dwufazowa Odżywka Joanna Argan Oil w sprayu
Moje włosy polubiły się bardzo z tym psikaczem, mimo że stosowałam go trochę niestandardowo ("włoski, chcecie pić? PSIK" ) i bywało, że nawet codziennie. Przy takim stosowaniu rzecz jasna nieco obciążała mi włosy, ale byłam w stanie jej to wybaczyć ;) Zwłaszcza przez zawartość olejku arganowego, który dla włosów suchych i zniszczonych jest baaardzo dobrym rozwiązaniem.
Nie jestem pewna, czy kupię jeszcze raz, ponieważ moje włosy polubiły się również z innym psikaczem na który przepis podam w jednym z następnych postów :)

Serum na końcówki:

Serum na końcówki Joanna Argan Oil. W składzie widzę, że zawiera silikony z wszystkich grup, więc postępuję z nim raczej ostrożnie. Jest już na totalnym wykończeniu, ale trzeba mu przyznać, że spisywało się ładnie. Nie wiem, czy do niego wrócę.

Olej
Olejek Alterra Brzoza i Pomarańcza - w założeniu mający służyć do walki z cellulitem, ja jednak używam go do olejowania włosów raz-dwa razy w tygodniu, i spisuje się świetnie. No, może czasem troszkę puszy mi włosy, ale nie ma tragedii ;) Jest to mój pierwszy olej, później będę szukała innego.




Podsumowując, na pewno nie jest to zestaw super-hiper-mega-genialny dla moich włosów, ale jestem w trakcie jego ulepszania. Mam niesamowity żal do Rossmanna za to, że za każdym razem kiedy go odwiedzam szampon Babydream (szukam niebieskiego) ginie jak kamień w wodę :D ale w końcu uda mi się go znaleźć. Zastanawiam się też, czy nie lepszym wyjściem dla końcówek byłoby zabezpieczanie ich olejem (malutką ilością) zamiast serum... Cóż, przemyślę.

Pozdrawiam!

Silikony - unikać, czy nie?



Kolejnymi substancjami, budzącymi przerażenie wśród początkujących włosomaniaczek, takich jak ja, są silikony. Można je znaleźć w wielu odżywkach, maskach, serum, są też obecne w sklepowych mgiełkach do włosów, farbach, a także odżywkach "1 min" w takich małych, uroczych tubeczkach - podobnych do tych, jakie często znajdujemy w opakowaniu farby do włosów. W przemyśle kosmetycznym, ze względu na ich rolę - nadanie poślizgu i "wygładzanie" - są również dodawane do kremów, balsamów, baz pod makijaż...
Internet piętnuje te związki chemiczne i straszy, że silikony tworzą na powierzchni włosa nieprzepuszczalną warstwę, blokującą składnikom odżywczym dostęp do włosów. Wiele dziewczyn już na początku świadomej pielęgnacji stwierdza "silikony są be!" i nierzadko kompletnie rezygnuje z ich używania. Tylko... czy aby na pewno jest to konieczne?


Cześć, jestem Silikon...

Silikony to substancje oleiste, mające na celu poprawienie kondycji włosów. Nabłyszczają, wygładzają, chronią przed uszkodzeniami mechanicznymi (takie np. ocieranie się o pasek od torebki, o ramiona, o ubranie). Powodują optyczną poprawę stanu włosów, zwłaszcza tych przesuszonych, matowych i zniszczonych. Mają korzystny wpływ na grubość łodyg włosowych, czyli mówiąc po ludzku - po prostu je pogrubiają, chociaż może niekoniecznie jest to idealny sposób. ;) Ułatwiają też rozczesywanie, nie powodując obciążenia włosów. Ze względu na odporność na promieniowanie UV są często składnikami kosmetyków chroniących włosy przed słońcem. Są także odporne na tlen, światło i warunki atmosferyczne. Są bezbarwne i bezwonne. 

...i wszyscy się mnie boją.

Niepotrzebnie. Mit o tworzeniu przez silikony nieprzepuszczalnego filmu blokującego wnikanie składników odżywczych do włosów jest bardzo mocno przesadzony. Taka rzecz ma miejsce, ponieważ silikony lubią się nadbudowywać - ale nie wszystkie, ponadto film ten nie jest aż tak szczelny by składniki odzywcze miały uniemożliwiony dostęp, może jedynie nieco utrudniony. Efekty masek, odżywek i olejów mogą, ale NIE MUSZĄ być słabsze - warto przytrzymać je tak z dwa razy dłużej. Najlepiej po prostu do częstego mycia wybierać szampon, który nie zawiera silikonów.
Silikony mogą być cennymi sprzymierzeńcami, jeśli mamy włosy takie jak moje - rozdwajające się, przesuszone i łamliwe - jednak z racji ich nadbudowywania się trzeba pamiętać, by raz na jakiś czas oczyszczać z nich włosy, myjąc je szamponem z SLS lub SLeS (najlepiej krótki skład, bez silikonów). Można je zmyć szamponami takimi jak Barwa czy Malwa (ja używam tej z czarną rzepą, kosztowała mnie CAŁE 1,99ZŁ), a także Joanna Natura. Najlepiej przeprowadzać taki oczyszczający zabieg raz na tydzień/dwa, w zależności od tego jaka ilość silikonów trafia na Wasze włosy.

Najpopularniejsze silikony: Dimethicone, silicone rubber, silicone latex, latex, dimethyl silicone, simethicone, dimethyl polysiloxane, dermafilm, silbar, dimethicream, poly(dimethylsiloxane), methyl silicone, dimethicone

Plusy używania silikonów:
- zwiększona odporność włosów na uszkodzenia mechaniczne
- łatwiej utrzymać końce w ryzach (mniej się rozdwajają i łamią)
- ułatwiają rozczesywanie włosów (w przypadku moich bywa to prawdziwą zmorą)
- są sposobem na szybkie poprawienie wizualnego stanu włosów, jeśli czeka nas wielkie wyjście ;)
- włosy są po nich bardziej zdyscyplinowane, łatwiej nad nimi zapanować

Minusy używania silikonów:
- potrzeba stosowania co jakiś czas szamponów z SLS bądź SLeS
- ukrywają prawdziwą kondycję włosów przez co ciężej nam zauważyć, co im służy, a co nie
- włosy mogą nie przyjmować 100% dobrodziejstw z masek, odżywek, itp
- podobno mają lekki wpływ na strukturę włosów (posiadaczki kręconych włosów są bardzo zadowolone z pielęgnacji bezsilikonowej, ponieważ dzięki temu włosy niby mają ładniejszy skręt. Ciężko mi to ocenić, moje są proste.)
- możliwe podrażnienie skóry głowy, a w konsekwencji łupież (ale tak na zdrowy rozum, kto używa silikonów na skórę głowy? Chyba, że w szamponach...)


Podział silikonów ze względu na rozpuszczalność w wodzie


Silikony rozpuszczalne w wodzie:
- dimethicone copolyol
- lauryl methicone copolyol
- hydrolized wheat protein hydroxypropyl polysiloxane
- silikony zawierające na początku PEG (im większa cyfra po PEG, tym większy stopień rozpuszczalności w wodzie - poniżej 4 nie rozpuszcza się wcale, powyżej 10 - bez problemów)

Silikony nierozpuszczalne w wodzie, do których zmycia potrzebny będzie łagodny szampon (np. Babydream):
- amodimethicone
- dimethicone
- dimethiconol
- beheonoxy dimethicone
- phenyl trimethicone

Silikony cykliczne (odparowujące z włosa, do zmycia wystarczy sama odżywka):
- cyclometicone
- cyclopentasiloxane
- cyclotetrasiloxane
- cyclohexasiloxane
- octamethyl cyclotetrasiloxane

Silikony wymagające zmywania za pomocą SLS (SLeS):
- simethicone
- trimethicone
- trimethylsilylamodimethic one
- trimethylsiloxysilicates

(źródło: forum wizaż.pl, autorki: inkussia i Eloe77)


Czy więc jest tak strasznie, jak się wydawało?

Osobiście myślę, że nie, i nie zaprzestanę używania silikonów w mojej pielęgnacji włosów. Na pewno będę bardziej uważać na to, jakie konkretnie lądują na moich włosach.

A Wy sprawdzacie, jakie silikony kładziecie na włosy?

Pozdrawiam!

PS: Przypominam o konkursach - TU do wygrania kosmetyki Yves Rocher, a TU - kosmetyki indyjskie!

środa, 26 czerwca 2013

Czym jest ten słynny SLS/SLeS?



Czym jest SLS?
SLS
 i SLES to syntetyczne detergenty, stosowane już od dawna w przemyśle do odtłuszczania maszyn czy pomieszczeń. Są obecne w niemal każdym szamponie, płynie do kąpieli czy żelu pod prysznic (a jeśli nie wierzycie, zajrzyjcie do składów podanych powyżej produktów znajdujących się w Waszej łazience). Są to najbardziej niebezpieczne składniki w pielęgnacji skóry i włosów. Są dodawane do produktów kosmetycznych, ponieważ ułatwiają pienienie się - przez co sam produkt wydaje się być bardziej efektywny.

Stosowane regularnie, powodują:
- przesuszenie i podrażnienie skóry i włosów
- zaburzenia wydzielania łoju i potu
- przyczyniają się do powstawania plam, guzków zapalnych i cyst ropnych (w tym także prosaków)
- szczególnie szkodliwie działają na skórę dzieci, niemowląt oraz na skórę w okolicach narządów płciowych u dzieci i dorosłych.

SLS i SLeS mają za zadanie rzekomo oczyścić włosy i skórę, ale w rzeczywistości niszczy warstwę lipidową skóry, co skutkuje jej przesuszeniem. Równie agresywnie działają na włosy i skórę głowy (częsta przyczyna podrażnień i łupieżu), dlatego warto unikać kosmetyków z ich zawartością - choć to niewątpliwie będzie trudne. Myślę, że nawet minimalizacja ich użytkowania wyjdzie nam na dobre. Nie dajmy się zwariować - ich zawartość w kosmetykach jest niewielka, mimo to te związki chemiczne mają zdolność do kumulowania się w organizmie - przy wieloletnim używaniu osiągając niebezpieczną dla nas ilość.

Warto jednak co jakiś czas (optymalnie byłoby co 1-2 tygodnie, chyba że używacie dużo stylizatorów) oczyścić włosy szamponem z SLS, ponieważ różne składniki innych kosmetyków lubią nadbudowywać się na włosach i w konsekwencji  (proteiny, silikony - to co działa w małych ilościach nie musi już działać dobrze w dużych). Dzięki temu składniki odżywcze będą miały bezproblemową drogę do naszych włosów.

Przykłady szamponów bez SLS:
- szampon dla dzieci Babydream (dostępny tylko w Rossmannie, cena ok. 3,99zł)
- szampon dla dzieci Hipp (cena ok.12zł)
- płyn do higieny intymnej Facelle (dostępny tylko w Rossmannie, cena ok. 6,90zł) (i to nie żart - wiele osób stosuje go do mycia włosów)
- szampony Pat&Rub (cena ok. 49zł)
- szampon L'Occitane Shea Butter (cena ok. 97zł - może w przyszłym życiu będzie mnie stać)
- szampony Alterra (dostępne tylko w Rossmannie, cena ok. 9zł - chociaż one zawierają organiczny odpowiednik SLS, więc sama nie wiem...)
- szampony Natura Siberica (cena ok. 20zł)

Jak wybrać odpowiedni szampon?

Był post na temat metod mycia włosów, ale trzeba również wiedzieć czym je umyć, prawda?



Na półkach w sklepach kosmetycznych możemy znaleźć przeróżne cudeńka - od szamponów do włosów normalnych, poprzez te do przetłuszczających się, suchych i delikatnych, a na końcu - zniszczonych. Któż z nas w czasie wyboru szamponu nie kieruje się napisami na etykiecie? Tymczasem już w tym miejscu popełniamy pierwszy błąd. Szampon nie jest kosmetykiem do włosów, a do skóry głowy. Do włosów są odżywki i maski. Jeśli włosy nie są bardzo zanieczyszczone, nakładanie na nie szamponu jest wręcz niewskazane - tak więc pierwsza rzecz do zapamiętania: myjemy tylko skórę głowy. Bez obaw, spływająca ze skalpu woda wymieszana z szamponem oczyści włosy na długości. :)

Bardzo ważną rzeczą jest stan, w jakim jest nasza skóra głowy, ponieważ to, w jakiej jest kondycji skutecznie odbija się na włosach. Od kondycji cebulek włosowych zależy czy nasze włosy są łamliwe, mocne, błyszczące, matowe, czy rosną szybko, czy może niekoniecznie. Z uwagi na to powinniśmy wybrać szampon delikatny, o neutralnym pH - a teraz wyobraźcie sobie, że większość szamponów typowo drogeryjnych zawiera SLS bądź SLeS (łagodniejszą wersję SLS). Więcej o tym detergencie znajdziecie w moim następnym poście.

Cóż, powiedzmy sobie szczerze - szampon to tylko szampon. Pozostaje na włosach jedynie przez chwilę, więc nie ma też szans zrobić wiele więcej poza oczyszczeniem włosów. Zapewnienia producentów, jakoby szampon miał zregenerować zniszczone włosy czy skleić rozdwojone końcówki (a widziałam takie przykłady) można spokojnie włożyć między bajki. Zwłaszcza że, jak już wspominałam, szampon nanosimy jedynie na skórę głowy ;)
Czym więc się kierować? Nie tylko rodzajem włosów, do jakich szampon jest przeznaczony (a raczej rodzajem skóry głowy), a składem. Wiem że składy wyglądają przerażająco bo są pełne niezrozumiałych wyrazów, ale przecież to tylko nazwy substancji które nanosicie na skórę - i wbrew pozorom jest to ważne. Warto zadbać o to, by wybrany przez nas szampon nie zawierał wspomnianych SLS czy SLeS - ale w dzisiejszych czasach znalezienie takiego szamponu to prawdziwy wyczyn.Należy również uważać na alkohol (do znalezienia chociażby w Alterrze, która używa go jako konserwant).
Najlepszym wyjściem byłoby używanie delikatnego szamponu dla dzieci (ponieważ raczej nie stosuje się w nich SLS czy SLeS ze względu na szkodliwość i zdolność wspomnianych substancji do kumulowania się w organizmie). Takie szampony nadają się zarówno dla dzieci, jak i dla dorosłych.

Szampony do włosów słabych (łamliwych, wypadających, cienkich)
Szampony te zwykle mają składniki pielęgnacyjne, a tym samym nawilżające. Są to olejki, jak i substancje woskowe. Substancje, jakimi są: metionina, witaminy z grupy B, witamina A, czy witamina E mają na celu wzmocnić cebulki. Aby dodać włosom blasku, do szamponu najczęściej dodawane są silikony.

Szampony do włosów przetłuszczających się
Szampony te składają się z ekstraktów ziołowych, dzięki czemu powierzchnia włosa może stać się szorstka, a tym samym puszysta. Mają one dość dużo substancji myjących SLS, bądź SLES, a bardzo mało substancji natłuszczających.

Szampony do włosów farbowanych
Szampony do włosów farbowanych posiadają zwykle filtry UV, które chronią nasze włosy przed słońcem, czyli olejek z jojoba. Dodatkowo nie powinno zabraknąć substancji, które pozwalają utrwalić kolor, a będzie to rumianek- zwłaszcza dla włosów jasnych, bądź wyciąg z bławatka - dla włosów brązowych, wyciąg z orzecha włoskiego dla włosów czarnych i ciemnych, a do rudości - wyciąg z cebuli czy hibiskusa.

Szampony przeciwłupieżowe
Szampony przeciwłupieżowe przede wszystkim mają za zadanie hamować, a przy tym redukować działanie mikroorganizmów. Dodatkowo szampony normalizują naskórek, a także tonizują gruczoły łojowe. W skład szamponów przeciwłupieżowych wchodzą takie substancje jak: pirytonian magnezu, ostopirox, pirytonian cynku, climbazol, jak i kwas salicylowy.

Dobry szampon = drogi szampon?

Niekoniecznie - i to jest drugi powód, dla którego warto sprawdzać składy. Może się okazać, że szampon A, droższy od szamponu B o ładnych kilka złotych będzie w rzeczywistości miał identyczny skład. W takim wypadku płacicie głównie za markę i ładne opakowanie. ;)
Należy również sprawdzać, czy szampon rzeczywiście zawiera podane na etykiecie substancje - i to tyczy się właściwie wszystkich kosmetyków. To, że na opakowaniu szamponu pisać będzie że zawiera jedwab, wcale nie musi pokrywać się z rzeczywistością. Wspomniany jedwab może albo w składzie w ogóle się nie pojawić, albo być przy samiuśkim końcu składu (a im wyżej pozycja w składzie, tym jej więcej). Sama nacięłam się tak ostatnio na balsam do ciała, który kolorowymi literami informował o zawartości oleju sezamowego, a w składzie no cóż, rzeczywiście był - ale na samym końcu, za szeregiem innych substancji. Było go tam pewnie mniej niż 1%...

Osobiście używam szamponów z SLeS, ale dodatkowo je rozcieńczam (metoda kubeczkowa z poprzedniego postu). Dlaczego tak, skoro odradzam? Ano, widzicie... Zanim zapadłam na włosomaniactwo, zdążyłam kupić 4 "szampony do włosów zniszczonych" (wtedy jeszcze miało to dla mnie sens, bo ufałam producentom). Skoro kupiłam, to trzeba zużyć... Niestety, skóra głowy w większości nie reaguje na nie zbyt dobrze. Włosy jakimś cudem nie wypadają, ale podrażnienie, łupież, a nawet strupki na głowie nie są rzeczami mi obcymi.

A Wy jakich szamponów używacie? Starannie wybieracie, czy jak ja do niedawna - pierwszy jaki znajdę na półce? :D
Pozdrawiam!

wtorek, 25 czerwca 2013

Metody mycia włosów.




Moim zdaniem zmieniając nawyki włosowe powinno zacząć się od rzeczy najbardziej podstawowych: krótko mówiąc, mycia głowy. Pamiętam swoją minę, kiedy czytałam z niedowierzaniem informacje w Internecie, jakoby włosy można było domyć samą odżywką! Normalnie szok! Odżywka, taka jaka wpadła mi w ręce, zawsze pełniła u mnie rolę mazidła do nakładania po myciu - "coby włoskom żyło się lepiej". Jeszcze lepszą minę miałam czytając o metodzie No-Poo... Aaaale, do rzeczy.


1. Metoda klasyczna - czyli tak, jak nauczono mnie w dzieciństwie i wmawiano, że to jedyna słuszna droga. Trochę szamponu na dłoń, wymieszać z odrobinką szamponu, i jazda. Myślę, że każdy z nas ma tę metodę opanowaną do perfekcji :D Generalnie powinno się myć jedynie skalp, resztę włosów spokojnie oczyści to, co z niego spływa.


2. Metoda kubeczkowa - mała modyfikacja powyższej. Polega ona na nalaniu niewielkiej ilości wody (moim zdaniem maksymalnie połowę) do kubeczka i wlaniu do tego porcji szamponu. Następnie trzeba pomieszać i taką oto miksturę wylać na włosy. Szampon jest, jak nietrudno przewidzieć, rzadszy i łatwiejszy do rozprowadzenia - a co najważniejsze dużo delikatniejszy dla włosów niż taki prosto z butelki.


3. Metoda OMO - Odżywienie, Mycie, Odżywienie. Przynajmniej ja tak interpretuję ten skrót. Metoda polega na nałożeniu na długość włosów odżywki, umyciu skalpu szamponem, następnie spłukaniu całości i nałożeniu bogatszej w dobrodziejstwa odżywki lub maski - przy czym warto ją potrzymać tak do 30 min. Do pierwszego O stosujemy praktycznie dowolną odżywkę, np taką, z którą się nie polubiłyśmy a nie mamy serca wyrzucać do kosza. To bardzo dobra alternatywa dla włosów rozjaśnianych, zniszczonych, podatnych na uszkodzenia bądź kręconych. Zapobiega plątaniu, wysuszaniu włosów przez SLS, czy łamaniu.


4. Mycie odżywką - czyli do mycia nie używamy szamponu, a odżywki. Nie zmyje ona co prawda środków do stylizacji, olejów czy silikonów, ale może nam włosy odświeżyć. Odżywka taka nie może zawierać silikonów, a musi zawierać Cetrimonium Chloride. Metoda ta jest przeznaczona głównie do włosów kręconych. Wymaga po prostu więcej - zarówno czasu, jak i ilości kosmetyku, ponadto trzeba też zrobić dokładny, ale delikatny masaż, zostawić na głowie na kilka minut (tak do dziesięciu), następnie bardzo dokładnie spłukujemy wodą. Trzeba jednak pamiętać, że nie u wszystkich się sprawdzi, a przynajmniej nie od razu.


5. Metoda No-Poo - skrót od No Shampoo (chociaż przyznam, że początkowo zinterpretowałam to ZUPEŁNIE inaczej...). Jest to oczyszczanie skalpu za pomocą sody oczyszczonej (w proporcji 1 łyżka na szklankę wody). Po dokładnym masażu skalpu sodę należy spłukać i użyć octu jabłkowego jako "odżywki", by zneutralizować sodę (również łyżka octu na szklankę wody). Zamiast sody można wymieszać dwa żółtka jajek i nimi umyć włosy.
Głównym założeniem tej metody jest wiele mówiące zdanie "szampon jest be!" i fakt, że przed wynalezieniem szamponu (a nie było to tak dawno) również radzono sobie z myciem włosów i problem przetłuszczonych kudełków nie był problemem na masową skalę. Ponadto, kobiety często miały włosy piękniejsze pomimo nieużywania detergentów, niż my dziś.


Moimi faworytami wśród wymienionych metod są metoda kubeczkowa i OMO. Nałożenie szamponu bez większego niż "małe" rozcieńczenia na włosy jest dla nich zbyt silne, ponadto metodą kubeczkową zwyczajnie łatwiej go użyć. OMO z kolei uwielbiam (ale nie zawsze mam na nie czas), ponieważ jest idealnym rozwiązaniem dla moich zmęczonych życiem włosów. Jestem kompletnie nieprzekonana do metody No Poo!, ponieważ uważam sodę za zbyt silny środek jak na włosy. Czytałam, że można z niej zrobić pastę do czyszczenia urządzeń kuchennych i temu podobne, ale jako szampon?!

A jakie metody mycia lubią Wasze włosy? :)

PS: Chciałabym poinformować o konkursie znajdującym się TUTAJ! Do wygrania kosmetyki Yves Rocher!
 A TUTAJ do wygrania świetne kosmetyki indyjskie! Apeluję do mojego zezowatego szczęścia - dopomóż mi raz choć trochę! :(

Pierwszy post podobno zawsze najgorszy...

...ale miejmy nadzieję, że sobie poradzę.

No więc cześć, jestem kolejną dziewczyną która za sprawą Internetu została uświadomiona, że nie do końca prawidłowo dba o swoje włosy.
Moje włosy od 10 lat farbowane były na chyba wszystkie kolory poza jasnymi blondami (ale rozjaśnianie z czerni do rudych zdarzyło się kilkukrotnie, i może nie pytajcie jak to przeżyły). Od ciemnych brązów po czernie, potem brązowe, rude, aż w końcu ustatkowałam się z czerwieniami (i mam nadzieję, że tak już zostanie). Pomimo wieloletniego farbowania przy pomocy różnych farb (w zależności od zawartości portfela/tego, co się akurat pojawiło i czego byłam ciekawa) włosy trzymały się dzielnie - jedynym problemem, jaki mi sprawiały, były rozdwojone końcówki. Jako że wierzyłam wtedy jeszcze w magiczną moc reklamowanych w telewizji i prasie sklejających serum do końcówek włosów, trzymałam się od nożyczek z daleka, myśląc że to coś pomoże. Niestety, byłam w błędzie, i co parę miesięcy szły w ruch, pozbawiając mnie ładnych kilku centymetrów włosów.
Kolejnym z moich błędów, nie licząc wspomnianej na początku niewłaściwej pielęgnacji, było sięgnięcie po farby bez amoniaku. Reklamowane jako mniej szkodliwe, w rzeczywistości doprowadziły moje włosy do takiego stanu, że zmuszona byłam szukać pomocy w internecie. I co wtedy?

Wtedy właśnie zaczęła się ta tajemnicza choroba, zwana przez blogerki "włosomaniactwem". Trafiłam na blogi MysiAnwen czy Czarownicującej, przekopałam się przez trochę postów... i zrozumiałam, że robię bardzo dużo błędów. Dziwiłam się lecącej w dół kondycji moich włosów, ale czemu było się dziwić, skoro używałam kosmetyków do włosów w ogóle nie czytając składów i wierząc wszystkiemu, co producent wypisze na etykiecie? Nie zliczę, ile wyrzuciłam cudownych środków które miały "naprawić" mi włosy, a okazały się być zwykłymi silikonowymi oblepiaczami. Nie jestem przeciwko nim, jako osoba o włosach zniszczonych wręcz muszę po nie sięgać, ale od kosmetyków oczekiwałam zawsze nie tylko poprawy wizualnej. Z biegiem czasu stały się przesuszone, znów pojawiły się rozdwojone końcówki i naprawdę cieszę się, że trafiłam na wyżej wymienione blogi. Pokazały mi nowe metody walki o włosy, których nie zawaham się w przyszłości używać ;)

Moje włosy mają teraz 77cm długości, kitek zaś ma 10cm objętości. Nie wiem, czy to dużo, czy mało - zawsze mówiono mi, że mam "mało" włosów, może dlatego że ciężko nadać im objętość. Są koloru porzeczkowego, wycieniowane, w połączeniu z przesuszeniem bywa, że wyglądają nawet na postrzępione - ale staram się z tym walczyć. Nie mam czegoś takiego jak "idealna długość włosów" - moim celem jest posiadanie włosów na tyle długich, na ile Matka Natura mi pozwoli. Taki mały "syndrom Roszpunki", zawsze podziwiałam kobiety z bardzo długimi włosami i chciałam mieć takie same :) Bloga tego zakładam po to, by dokumentować moje zmagania z czupryną i tym samym mieć do tego motywację - bo przecież każdej zdarza się kiedyś leniiiiiwy dzień, prawda?
Zdjęcie włosów wstawię wkrótce, jako że trochę ciężko mi zrobić je samodzielnie ;)

Pozdrawiam!

PS: Poza byciem włosomaniaczką jestem również fanką kotów, stąd również tytuł tego bloga ;)
 

Rubinowy Kot na tropie pielęgnacji włosów Template by Ipietoon Cute Blog Design