czwartek, 27 lutego 2014

Liebster Award po raz drugi! :)

Zostałam nominowana do Liebster Award przez Lanelle z bloga http://itaknieuczesiedosesji.blogspot.com i pięknie za to dziękuję! :) (swoją drogą - genialny adres bloga! ^^)

Nominację do Liebster Award otrzymuję już po raz drugi i również tym razem przysporzyła sporo uśmiechu :)

Krótkie przypomnienie, na czym to polega:

"Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował."

 
Otrzymałam od Lanelle następujące pytania:

1. Jak powstał Twój blog?
Od dłuższego czasu, jeszcze jako anonim, czytałam blogi innych dziewczyn - blogi takiej Anwen czy Angel znałam na długo przed założeniem konta w Bloggerze. Czytałam włosowe historie, recenzje kosmetyków, opisy zmagań dziewczyn z przeróżnymi problemami urodowymi, a potem spojrzałam na półeczkę z kosmetykami których nie używałam "bo po co". I wtedy uznałam, że wypadałoby coś zmienić i wreszcie się za siebie wziąć bardziej, niż do tej pory. Blog jedynie mi w tym pomógł. :)

2. Twój przepis na idealny wieczór, to..? 
Koncert. A tak bardziej codziennie - ciepły kocyk, dobra płyta, kubek cappuccino i moje dwa futerka mrucząco-miauczące obok <3 

3. Jakiej muzyki słuchasz?
Głównie metalu. Moje ulubione gatunki to black, death i folk metal, ale nie oznacza to że ograniczam się tylko do nich. Lubię również tradycyjny folk, muzykę dawną i taki ciężkawy do określenia zespół, który nazywa się Dead Can Dance. Wokalistkę tego zespołu kojarzy każdy, choćby ze ścieżki dźwiękowej do Gladiatora :) Bardzo charakterystyczny głos. 

4. Jaki jest Twój ulubiony zespół? 
Tylko jeden? Będę miała konkretny problem z wyborem... :)

5. Bez czego nie wyobrażasz sobie wyjścia z domu? 
Nie wyjdę z domu bez odtwarzacza MP3. Absolutnie. Bez niego czuję się jak bez ręki! Poza tym oczywiście dokumenty i portfel. I przytulenie kotów przed wyjściem, bo jak się obrażą, to jeszcze nie wpuszczą mnie do domu...

6. Jaki jest Twój ulubiony zapach?
Zabrzmi to śmiesznie, ale uwielbiam "zapach" nocy latem i deszczu, a także - co będzie dziwne - dymu ognisk. Ciężko je zdefiniować. Z takich bardziej przyziemnych - kocham zapach cynamonu i winogron. :)

7. Gdybyś mógł/mogła się przeprowadzić do dowolnego miejsca na ziemi, jakie byłoby to miejsce? 
Finlandia lub Szwecja. Kocham brzmienie języka fińskiego, jak i historię i kulturę tego kraju.  W Szwecji zaś mieszkałam krótki czas i czułam się tam jak w domu. Zabrzmi to brutalnie, ale przez pierwsze dni po powrocie do Polski czułam się, jakbym porządnie dostała w pysk... Kocham swój kraj, ale różnice w mentalności ludzkiej i zachowaniu dały mi wtedy porządnie w kość zaraz po zejściu z pokładu promu.

8. Jakie 3 rzeczy zabrałabyś ze sobą na bezludną wyspę?
Laptopa, książkę i duży kosz, do którego włożyłabym karmę i wszystko co potrzebne moim kotom - bez nich nigdzie nie wyjadę! Nie są jednak rzeczami, więc nie łapią się pod pytanie ;)

9. Co w sobie kochasz?
Zależy, czego dotyczy pytanie. Jeśli jakiegoś elementu wyglądu - zdecydowanie włosy i oczy. Jeśli cechy charakteru, to... no cóż. Dużo łatwiej byłoby mi powiedzieć czego w sobie nienawidzę, jednak cenię sobie swój dystans w kontaktach z ludźmi. Dzięki niemu oszczędzam sobie wielu rozczarowań.

10. Jakie są Twoje plany na najbliższą przyszłość?
Pójść na studia, być może wyjechać za granicę. :)

11. Co cenisz w ludziach?
Szczerość. Na nic mi ich sympatia, przyjaźń czy troska, jeśli są fałszywi. Inną cechą, na którą często zwracam uwagę (i którą bardzo cenię) jest umiejętność przyznania się do błędu. Nikt nie jest idealny, choć wielu próbuje takich udawać.

Moje pytania do nominowanych blogów:
1. Jak powstał Twój blog?
2. Jaki jest Twój ulubiony kwiat i dlaczego?
3. Jaka jest Twoja ulubiona pora roku?
4. Ulubiona książka? 
5. Wyobraź sobie, że możesz zmienić świat. Od czego zaczynasz?
6. Jako dziecko kim chciałaś być, kiedy dorośniesz?
7. Znasz jakiś język obcy?
8. Gdybyś mogła zamieszkać w dowolnym miejscu na świecie - jakie byś wybrała?
9. Coś, bez czego nie wyjdziesz z domu.
10. Woda, ogień, powietrze, ziemia. Który żywioł najbardziej do Ciebie pasuje?
11. Czy wierzysz w koniec świata?

Nominowane blogi:
6. http://beautycandies.blogspot.com
7. http://infalliblelifestyle.blogspot.com/
8. http://rarityikosmetyki.blogspot.com/
9. http://daruniunia.blogspot.com/
10. http://gusiazet.blogspot.com/
11. http://alicja-w-krainie-kosmetykow.blogspot.com/

Jeszcze raz dziękuję za nominację, a nominowanym przeze mnie blogom - jeśli wezmą udział - życzę miłej zabawy! :)

Pozdrawiam!

środa, 26 lutego 2014

Walka z cieniem - krem nawilżający pod oczy Bioliq 25+

W sumie, powinnam napisać "z cieniami" ;)

Od dziecka mam problem z cieniami pod oczami. Miałam przez to robiony szereg badań lekarskich, ponieważ podejrzewano u mnie anemię, którą mogłam odziedziczyć po Mamie. Badania jednak nic nie wykazały - byłam zdrowa jak ryba, a lekarz skomentował to słowami "No cóż, widocznie taka jej uroda". Cienie w zestawieniu z bladą karnacją powodowały, że wyglądałam na ciągle chorą i Mama nieraz czuła na sobie podejrzliwe spojrzenia innych kobiet - zupełnie, jakby nie opiekowała się mną odpowiednio, stąd kupiła mi mały kremik pod oczy i pilnowała, bym go używała. A ja byłam zdrowa i w najlepsze zdzierałam łokcie i kolana na podwórku.

O ile pochodzenie cieni zostało wyjaśnione przynajmniej do stopnia pozwalającego wykluczyć chorobę, o tyle sam problem cieni pozostał - może troszkę zmniejszyły się z wiekiem, jednak wciąż są widoczne. Pomimo wielu tutoriali nie bardzo potrafię je tuszować, więc zawsze są w jakimśtam stopniu widoczne - może nie wyglądam jak panda, ale wciąż. Po jakimś czasie byłam z tym pogodzona i już nawet nie próbowałam nic z nimi robić, nie używałam nawet kremów pod oczy - te produkty dla mnie kompletnie zniknęły, gdy trochę podrosłam. Dlatego ucieszyłam się, kiedy w styczniowym pudełku ShinyBox trafił mi się krem pod oczy Bioliq 25+. Sama na pewno bym go sobie nie kupiła, gdyż uznałabym to za zbędny zakup - a tak zostałam w pewnym sensie zmuszona do walki z cieniami, bo przecież szkoda kremu, a sam się nie zużyje! :)

Opakowanie:

Produkt dostajemy w biało-pomarańczowym, estetycznym kartoniku. Szata graficzna bardzo mi się
podoba - ładna, przejrzysta, bez wodotrysków i zbędnych fajerwerków. Można znaleźć na nim wszystkie najważniejsze informacje dotyczące kremu, skład i datę ważności. W samym kartoniku znajdziemy białą tubkę z średnio twardego tworzywa o pojemności 15ml. Niestety tubka nie jest transparentna, więc nie widzimy ile jeszcze pozostało w niej zawartości, a zakończona jest dozownikiem-dzióbkiem, dzięki któremu nie ma problemów z dozowaniem i można zaaplikować sobie pożądaną ilość kremu.

Żałuję, że jeden z moich kotów przerobił kartonik na wióry. Pokazałabym go lepiej.

Od producenta:

"Nawilża i regeneruje delikatną skórę wokół oczu. Zmniejsza opuchliznę i cienie. Pielęgnuje i intensywnie nawilża delikatną skórę wokół oczu. Zawarty w kremie wyciąg z orchidei purpurowej (Orchis mascula) działa kojąco i łagodząco. Krem wspomaga regenerację naskórka oraz skutecznie zmniejsza opuchliznę i cienie pod oczami. Dodatkowo chroni skórę przed niekorzystnym wpływem wolnych rodników, opóźniając powstawanie pierwszych zmarszczek."

Cena: 10-14 zł za tubkę (15ml)

Dostępność: łatwo dostępny, ale widywałam go głównie w aptekach.

Skład:

Aqua, Cetearyl Ethylhexanoate (tworzy film zapobiegający uciekaniu wilgoci), Cyclopentasiloxane (silikon lotny, zapobiega uciekaniu wilgoci, zmiękcza i wygładza), Isohexadecane (parafina, tworzy na powierzchni warstwę okluzyjną, daje dobry poślizg przy rozsmarowywaniu), Cetyl Alcohol (emolient tłusty, emulgator, kondycjonuje skórę i włosy), Alcohol/ Onoporum Acanthium Flower/ Leaf/ Stem Extract (wygląda na to, że ekstrakt z popłochu pospolitego), Glycerin,(nawilża, umożliwia transport innych składników w głąb skóry) Macadamia Integrifolia Seed Oil/ Tocopherol (olej macadamia, przeciwutleniacz), Dimethicone (silikon, odpowiada za wygładzenie skóry/włosów, może zapychać), Glyceryl Stearate Citrate (emolient pochodzenia roślinnego, wygładza i zmiękcza), Glycerin/ Hesperidin Methyl Chalcone/ Steareth-20/ Dipeptide-2/ Palmitoyl Tetrapeptide-7 (przepraszam Was, ale nie mam pojęcia...), Glycerin/ Orchis Mascula Extract (ekstrakt z orchidei purpurowej, działa kojąco i łagodząco), Glycerin/ Prunus Serrulata Flower Extract (ekstrakt z kwiatów wiśni japońskiej), Butylene Glycol/ Laureth-3/ Hydroxyethylcellulose/ Acetyl Dipeptide-1 Cetyl Ester (ponownie, nie mam pojęcia), Glycerin/ Euphrasia Officinalis Extract (wyciąg z świetlika), Tocopherol (antyoksydant, działa kojąco i łagodząco na skórę), Acrylates/ C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer (nie mam pojęcia), Benzyl Alcohol/ Metyhylchloroisothiazolinone/ Methylisothiazolinone (konserwanty), Disodium EDTA (stabilizator, konserwant, często zanieczyszczony), Lactic Acid (kwas mlekowy, silne działanie nawilżające) Sodium hydroxide (wodorotlenek sodu, regulator lepkości), Parfum, BHA (konserwant i przeciwutleniacz, jeśli stężenie jest niskie, chroni skórę przed wolnymi rodnikami).

Niestety, nie mam wiedzy na tyle rozległej, by połapać się w tym składzie w stu procentach. Jest w nim kilka rzeczy których nie znam (a chciałabym), i nie podoba mi się zbytnio obecność parafiny - tak, po ostatnim odkryciu stanowię małą, jednoosobową, parafinową inkwizycję ;)

Konsystencja:

Krem jest koloru białego, jest bardzo lekki i szybko się wchłania. Chwilę po jego wklepaniu można bez problemu przystąpić do robienia makijażu i nic się nie dzieje. Po jego nałożeniu czuć lekki chłodek, a przynajmniej ja tak mam.




Zapach:

Bardzo delikatny, ale raczej uniwersalny. Nie pozostaje na skórze.

Wrażenia z używania:

Pozytywne. Krem - jak już wspominałam - szybciutko się wchłania, więc nie jest kłopotliwy w stosowaniu. Używam go od momentu dostania styczniowego pudełka, dwa razy dziennie, i w połączeniu z delikatnym masażem okolic oczu dał całkiem ładne rezultaty. Cienie trochę straciły na widoczności, okolica oczu jest też dobrze nawilżona. Radzi sobie z redukcją niewielkiej porannej opuchlizny (i chwała mu za to!). Czy daje radę z opóźnianiem pierwszych zmarszczek - ciężko powiedzieć, używam go za krótko by to stwierdzić. Przypadł mi do gustu ze względu na lekką formułę... i jakby nie patrzeć, nie tak ciężką cenę. Myślę, że dla osoby nie posiadającej jeszcze pierwszych zmarszczek (przynajmniej zbyt dużych) nada się całkiem dobrze.

Czy kupię ponownie?

Nie, poszukam czegoś bez parafiny. Tak na wszelki wypadek.

Ocena: 3,5/5

Pozdrawiam!



poniedziałek, 24 lutego 2014

Piwo dla włosów?

http://mlodzigniewni.pl/wp-content/uploads/2013/09/zdj32.jpg
Piwo. Władca narodów, niezależnie od szerokości geograficznej. Znane praktycznie wszędzie (no dobrze, za dzikie plemiona w Afryce czy Amazonii głowy nie dam), ubóstwiane przez wielu i spożywane litrami w czasie imprez/wydarzeń sportowych. Efekt zmieszania ze sobą wody, słodu, chmielu i drożdży. Przyczyna wielu głupich sytuacji, tysięcy nieprzemyślanych smsów, wstydu i (nie tylko małżeńskich) awantur, ale także śmiechu i dobrego samopoczucia. Co jest w nim takiego niezwykłego?

 Trochę historii

 

Jako pierwsi upajali się nim mieszkańcy Mezopotamii i najprawdopodobniej powstało w drodze przypadku. Ot, komuś mniej lub bardziej przypadkowo chleb wpada do wody, ale z jakichś przyczyn nie zostaje wyjęty, więc fermentuje. Zaciekawiony Sumer próbuje napoju i proceder powtarza, dodając składniki takie jak miód, daktyle czy też zioła... i tak narodził się praprapradziadek piwa. Czy tak było w rzeczywistości? Możemy się jedynie domyślać, ale jest to całkiem prawdopodobne.

Praktycznie wszystkie starożytne społeczności znały różne sposoby warzenia piwa, przy czym wiadomo, że do produkcji używano orkiszu, owsa i jęczmienia. Niezbyt popularne na południu, np. wśród Greków, było bardzo chętnie spożywane przez Celtów czy Germanów. Największy rozkwit piwo przeżywa jednak w średniowieczu dzięki klasztorom, w których było ono podstawowym napojem (woda uważana była za siedlisko chorób). Do takiej formy, jaką znamy dzisiaj - zwykle złotego, przezroczystego napoju piwo doszło dopiero w wieku XIX/XX na skutek postępu technicznego (pasteryzacja, dokładna filtracja).

No dobrze, a jak może ono przysłużyć się włosom?

 

Piwo oprócz swoich podstawowych składników, posiada siedem witamin grupy B, witaminę PP, niewielkie ilości witaminy C, potas, wapń, fosfor, żelazo, miedź, cynk oraz proteiny.Wyciąg z chmielu jest bogaty w olejki eteryczne, garbniki i flawonoidy. Działa wzmacniająco na włosy zmniejszając ich przetłuszczanie, uelastyczniając je i zapobiegając ich wypadaniu. Przyspiesza podziały zachodzące w cebulkach włosowych oraz łagodzi podrażnienia skóry głowy - dlatego stosuje się go do produkcji szamponów i odżywek do włosów. Piwo poprawia również połysk włosów i ułatwia ich układanie. Najczęściej zaleca się przepłukanie włosów piwem w trakcie mycia - już po dokładnym spłukaniu szamponu. Czynność ta, powtarzana regularnie, dodatkowo zapobiega przetłuszczaniu się włosów. Najlepiej wybierać piwa bezalkoholowe, te jak najbardziej "naturalne" czy też "ekologiczne". :)

Płukanka piwna
Włosy spłukać wodą a następnie wetrzeć w nie 100 ml jasnego piwa. Odczekać 15 minut i spłukać je ciepłą wodą. Ponownie wetrzeć we włosy 100 ml jasnego piwa i nie spłukiwać. Następnie uczesać włosy, nie używając suszarki do włosów do ich układania. Piwo wzmacnia w ten sposób włosy i chroni przed ich wypadaniem nie pozostawiając przykrego zapachu.

http://urodaizdrowie.pl/wp-content/uploads/2010/04/piwko2.jpg
Płukanka piwna - wersja nr 2
Ok. 300 ml piwa wetrzeć w skórę głowy oraz we włosy, zawinąć ręcznikiem, a następnie okryć folią. Pozostawić na 20 minut. Po upływie tego czasu spłukujemy obficie letnią wodą i myjemy włosy. Po umyciu wcieramy we włosy pozostałą część piwa z butelki i już nie spłukujemy.

Szampon piwny DIY
Do małej filiżanki wlać delikatnie myjący szampon do włosów. Do drugiej filiżanki wlać piwo, następnie przelać do rondla i podgrzewać na małym ogniu, aż do momentu wrzenia. Zrobi się go sporo mniej. Po przelaniu z powrotem do filiżanki będzie go tylko 1/4 naczynia. Po ostudzeniu piwa dodać je do filiżanki z szamponem i energicznie wymieszać. Przechowywać w lodówce, raczej szybko zużyć ;) Można stosować codziennie.

Odżywka do włosów
Włosy umyć w tradycyjny sposób za pomocą ulubionego szamponu. Następnie wystarczy polać włosy przygotowaną wcześniej mieszaniną piwa i oleju jojoba (filiżanka piwa + łyżeczka oleju jojoba) i nakryć je ręcznikiem. Po 15-20 minutach dokładnie spłukać włosy ciepłą wodą. Będą one mocniejsze i gładsze w dotyku.

Pozdrawiam!







PS: Wybaczcie, że dziś tak po macoszemu, ale od kilku (jak nie więcej) dni użeram się z bólem zatok... Znacie może na to jakieś sposoby? :(

PS2: Rozdanie u MixOfLife! Link: http://mymixoflife.blogspot.com/2014/02/mixoflife-box-czyli-paka-w-ciemno-do.html


czwartek, 20 lutego 2014

Mała ciekawostka historyczna - kosmetyki radioaktywne

Rynek kosmetyczny od zawsze inspirował się odkryciami świata nauki. Kiedy tylko okaże się że jest
coś, co przykładowo potrafi wspomóc regenerację naskórka, nie trzeba długo czekać na pojawienie się kosmetyków z tym składnikiem. Tak było ze śluzem ślimaka - zawierające go kremy można bez problemu znaleźć w Internecie i nie jest to już nic niezwykłego - a już na pewno nie jest to tak niezwykłe, jak produkowane przed laty kosmetyki... radioaktywne.

Odkrycie radioaktywności było odkryciem wielkim i fascynującym nie tylko dla uczonych, ale też dla przeciętnego Kowalskiego. Ludzie z wielkim zainteresowaniem przyglądali się temu zjawisku. Zamiast podążyć za możliwymi do udowodnienia efektami stosowania radioaktywnych substancji, podążono, jak to często bywa - za modą. Uważano promieniowanie za lek na wszystko (od raka poprzez wysokie ciśnienie krwi, artretyzm i wrzody po... impotencję), gazety porównywały magię takich specyfików do "złotych, zdrowych promieni słońca", a zainteresowanie było tak duże, że w latach 1914-1945 wyprodukowano 200,000 produktów zawierających rad.
Chyba najpopularniejszymi kosmetykami tego typu były stworzone przez dr Alfreda Curie (niespokrewnionego z Marią i Piotrem Curie) francuskie kosmetyki Tho-Radia, zawierające chlorek toru i bromek radu. Produkcję rozpoczęto w roku 1933 w Paryżu i początkowo w skład linii tychże kosmetyków wchodziły kremy, pudry, mleczka, mydła czy pasta do zębów, lecz w latach czterdziestych ofertę rozszerzono o pomadki, róże i perfumy. Przykładowo, puder Tho-Radia zawierał chlorek toru, bromek radu i tlenek tytanu, a reklamowany był między innymi jako ochrona przed poparzeniami słonecznymi, opryszczką i jako dezodorant. Nie mówiąc już o tym, że kosmetyki te miały pomóc zachować młodzieńczy - i zapewne PROMIENNY :) - wygląd.

http://www.beauteonline.co.uk/blog/wp-content/uploads/2012/01/Tho-Radia.jpg

Wiele mówi się o szkodliwości dzisiejszych kosmetyków, ale te chyba przebijają wszystko :D

Pozdrawiam!

wtorek, 18 lutego 2014

Pielęgnująca maseczka błotna White Flower's Experience do cery suchej!

 Witajcie! :)

Jak pewnie kilka z Was widziało na moim facebookowym fanpage, w niedzielę dostałam jakiegoś dziwnego turbodoładowania - wstałam o 6 rano i do godziny 9:30 miałam już posprzątane mieszkanie, nakarmione koty, oczyszczone z lakieru, opiłowane i naolejowane paznokcie, wypeelingowaną i umytą żelem oczyszczającym twarz, i położoną maseczkę błotną na twarz. Chcę tak częściej! :)

Maseczka White Flower's Experience, którą widzicie poniżej, trafiła w moje łapki za pośrednictwem lutowego Shinyboxa. Jest jedną z trzech, które były w zestawie. Tym razem wybrałam pielęgnacyjną do cery suchej, ponieważ nie borykam się chwilowo z większymi niedoskonałościami by użyć tej do cery z problemami, a anti-age jakoś mi się nie widziała tego dnia.

Od producenta:

"Maseczka pielęgnacyjna do cery suchej i wrażliwej to unikalne, wyważone połączenie działania minerałów morza martwego z delikatnym odżywczo-pielęgnacyjnym działaniem olejku ze słodkich migdałów

Błoto z morza martwego, znane i stosowane od tysiącleci, oczyszcza, odżywia i regeneruje skórę. Bogaty w witaminę E olejek ze słodkich migdałów nawilża ją i pielęgnuje. Witamina E zawarta w olejku ze słodkich migdałów to silny antyoksydant, który przeciwdziała starzeniu się skóry poprzez neutralizację wolnych rodników niszczących kolagen i elastynę w tkance łącznej skóry. Witamina E pomaga także wzmocnić barierę ochronną naskórka.

Efekty stosowania maseczki pielęgnacyjnej:
Maseczka poprawi kondycję Twojej skóry, wygładzi ją i oczyści pory. Skoryguje drobne niedoskonałości, zaś dzięki zawartości olejku ze słodkich migdałów skóra zostanie nawilżona i odżywiona. Widoczna poprawa kondycji skóry w większości przypadków nastąpi już po jednorazowym zastosowaniu maseczki.

W trakcie i po zabiegu może wystąpić zaczerwienienie skóry lub lekkie pieczenie, co jest reakcją naturalną. Produkt przebadany dermatologicznie, tylko do użytku zewnętrznego. Nie zawiera parabenów."

Opakowanie:


Opakowaniu tej saszetki trzeba przyznać że ma ładną, przejrzystą szatę graficzną, ale nie przepadam za maseczkami w saszetkach. Rzadko udaje mi się zużyć całą naraz, zwłaszcza jeśli pojemność wynosi 10ml - tak jak w przypadku tego produktu. Zawartość wystarczy spokojnie na kilka razy (w zależności od dozowania), a co później zrobić z otwartą saszetką? Zawinąć, zacisnąć klamerkami i modlić się, żeby do następnego razu wszystko zostało w porządku?

Konsystencja i zapach:


Maseczka ma konsystencję gęstej, ciemnoszarej papki. To mój pierwszy raz z maseczką błotną, więc trochę się zdziwiłam po otworzeniu saszetki :) Dobrze rozprowadza się po twarzy. Zapach jest... dziwny, ale nie nieprzyjemny. Prawdę mówiąc, ciężko mi go do czegokolwiek przyrównać.

Skład:

Maris Limus (błoto z Morza Martwego), Aqua (woda), Lauryl Glucoside (łagodna substancja pieniąca, łagodząca ewentualne drażniące działanie), Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil (olej ze słodkich migdałów), Glyceryl Stearate (zmiękczacz, nieszkodliwy ale wrażliwców może podrażniać), Glyceryl Stearate Citrate (emolient pochodzenia roślinnego, nadaje skórze miękkość i gładkość, łatwo się wchłania), Cetearyl Alcohol (natłuszczacz), Glycerin (łagodzi, nawilża), Caprylic/Capric Trigliceryde (mieszanina roślinnych kwasów tłuszczowych), Xanthan Gum (zagęszczacz, stabilizator kosmetyku), Panthenol (nawilża, działa przeciwzapalnie), Tocopheryl Acetate (antyoksydant, syntetyczna wit. E), Hyaluronic Acid (kwas hialuronowy, bardzo silny nawilżacz), Phenoxyethanol (niby bezpieczniejsza alternatywa dla parabenów), Benzoic Acid (chemiczny konserwant, może uczulać), CI 77266 (barwnik), Parfum (kompozycja zapachowa)

Zielono mi! :) Choć producent twierdzi, że jest to produkt naturalny, można znaleźć w nim trochę chemii. Troszeczkę. Troszeńkę. Podoba mi się, że produkt nie zawiera parabenów, choć czytałam że Phenoxyetanol działa szkodliwie na mózg i układ nerwowy u zwierzątek, więc kto wie, czy nie na ludzki.

Wrażenia po użyciu:

Na opakowaniu nie ma podanego konkretnego czasu trzymania maseczki - producent poleca trzymanie od kilku do kilkunastu minut. Na mojej twarzy maseczka przebywała przez 20 minut - przez nieuwagę, gdyż pochłonęło mnie przeglądanie innych blogów :) Rzeczywiście, po aplikacji maseczki na twarz pojawia się uczucie delikatnego pieczenia, jest jednak całkiem znośne i nie ma się wrażenia skóry wypalanej żelazem. Więcej nie polecam trzymać, gdyż po dwudziestu minutach maseczka zaczynała zasychać.
Po zmyciu produktu (długim i żmudnym, jeśli wliczyć w to mycie umywalki) skóra była rozjaśniona, miękka i wygładzona. Niestety pory zostały tak samo rozszerzone, jak były - ale zwężenie porów obiecuje inna maseczka, po którą sięgnę następnym razem. Nieciekawą rzeczą jest, że następnego dnia zauważyłam wysyp drobnych niedoskonałości, ale to może być wina olejku który położyłam na skórę tuż po maseczce.

Czy kupię?

Sama nie wiem. Według kartki Shinybox zestaw trzech maseczek w saszetkach kosztuje 19zł, a na blogach widzę, że w Rossmannach można było rok temu dorwać opakowanie 500g w cenie 20zł. Gdzie tu logika? Przy następnej wizycie w powyższej drogerii sprawdzę, czy jest u mnie dostępna i jeśli już, pokuszę się na większe opakowanie. Saszetkom raczej podziękuję.

Ocena: 3+/5

Pozdrawiam i życzę tak ładnej pogody, jaka dziś jest u mnie! :)


PS: Małe pytanie do Was! Bawię się trochę ostatnio z wyglądem bloga i w związku z tym chciałabym zapytać, czy aby wszystko jest dla Was czytelne? Czy coś Wam szczególnie przeszkadza w czytaniu? Wielkość czcionki, sama czcionka? Za ewentualne sugestie dziękuję i obiecuję, że wezmę je pod uwagę. :)

niedziela, 16 lutego 2014

10zł, które bardzo dużo może - czyli 10zł dla Mariusza!

Trafiłam na tę historię kilka dni temu i długo nie mogła mi ona wyjść z głowy. W zasadzie - do tej pory nie daje mi spokoju.


Mariusz, trzydziestopięcioletni mężczyzna z Oławy, od stycznia 2013 walczy z śmiertelną chorobą - czerniakiem. Mąż i ojciec, dzielny, uśmiechnięty gość. Przeszedł już sporo, i można o tym przeczytać TUTAJ: (klik). W obliczu takich kłopotów zdrowotnych niejedno z nas by się pewnie załamało, ale nie Mariusz. Mariusz chce żyć, i my możemy pomóc mu wygrać z rakiem.


Mariusz przeszedł już kilka operacji i wygrywał z rakiem do lipca 2013. W sierpniu okazało się, że ma kolejne przerzuty ale wtedy pomogło leczenie wemurafenibem na które zakwalifikował się w Centrum Onkologii w Warszawie. Niestety, w grudniu 2013 badania wykazały kolejne, drobne przerzuty w mózgu. Po powtórzeniu badania okazało się, że zmian jest na tyle dużo, że lekarze nie są w stanie już ich policzyć. Wemurafenib przestał już działać... Mariusz potrzebuje innego leku, który nazywa się Ipilimumab. I tu zaczynają się kłopoty, bo... lek jest w Polsce dostępny, nie jest refundowany ze względu na jego wysoką cenę. Jedna dawka leku kosztuje 88 tysięcy złotych. Potrzebne są cztery takie dawki, by uratować życie Mariusza.

Jak możemy pomóc?

Od 11 lutego 2014 prowadzona jest zbiórka na jego leczenie. Możemy dorzucić się w następujące sposoby;

1. Za pośrednictwem strony Się Pomaga: TU ZNAJDZIECIE ZBIÓRKĘ DLA MARIUSZA

2. Przelewem (z Polski):
45 1240 1994 1111 0000 2495 6839 z dopiskiem : „JAMBOR”
Bank Pekao S.A. I o/Wrocław
Dolnośląska Fundacja Rozwoju Ochrony Zdrowia
„DOLFROZ”
Ul. Lotnicza 37, 54-154 Wrocław
KRS: 0000050135
NIP: 899-17-72-534
REGON: 005950309

3. Przelewem (z zagranicy):
IBAN: PL 45 1240 1994 1111 0000 2495 6839
Kod SWIFT: PKOPPLPW
z dopiskiem : „JAMBOR”
Adres głównej siedziby banku:
Bank Pekao S.A. I Oddział Wrocław
Ul. Oławska 2
50-123 Wrocław

Kwoty wpłat nie muszą być wysokie - to, ile wpłacicie, zależy od Was. Każda kwota, nawet symboliczna, przybliża Mariusza do zwycięstwa. Dla nas może to być kosmetyk/baton/hamburger mniej, a dla niego jest to płomyk nadziei na powrót do zdrowia. Być może powiesz - "nie znam tego człowieka, dlaczego mam mu pomagać?". Ja też go nie znam, ale uważam, że jest w nas siła i wierzę, że wspólnym wysiłkiem możemy uratować człowieka.

Jeśli nie chcesz/nie możesz/nie stać Cię, by wspomóc akcję, przekaż chociaż informację dalej.

Wierzę, że mu się uda, i trzymam za niego kciuki.

sobota, 15 lutego 2014

Płyn micelarny BeBeauty do skóry wrażliwej

Sobotni poranek nie uraczył piękną pogodą. Niesamowicie wieje, jest chłodno, słońca ani widu, ani słychu, a ciśnienie szaleje - odczuwam to w postaci bólu głowy :( Mam nadzieję, że to niedługo przejdzie - nie lubię brać tabletek przeciwbólowych bez wyraźnej potrzeby (co w praktyce oznacza, że biorę je wtedy, kiedy ból staje się naprawdę nie do wytrzymania). W końcu to chemia. Może i stworzona, by pomagać, ale wciąż chemia - a jeśli jestem w stanie obejść się bez tabletki, to czemu nie? No, ale notka miała być o płynie micelarnym, nie o lekach ;)

O płynach micelarnych usłyszałam już kilka lat temu, jednak z przyczyn, których nie pamiętam uznałam je za niepotrzebną mi i pewnie drogą fanaberię. W tamtym okresie ogólnie lekceważyłam sobie pielęgnację i nie jestem z tego dumna. Jeśli akurat miałam coś do mycia twarzy to przeważnie żele czy pianki, w większości łatwo dostępne w drogeriach, do tego jakiś krem i tyle. Niestety nie zawsze zaglądałam w składy i czasem używanie kosmetyków kończyło się pogorszeniem stanu skóry, co odbierałam jako jej złośliwość i kolejne "przejawy złośliwości" tuszowałam makijażem.

Kiedy zaczynałam swoją przygodę z blogosferą - jeszcze jako czytelniczka - przeczytałam gdzieś o płynie micelarnym BeBeauty z Biedronki. Same ochy i achy, nie pasowało mi to zbytnio do kosmetyku produkowanego dla jednej z największych sieci marketów w Polsce. Przyzwyczajona byłam raczej do postrzegania wartości kosmetyku przez pryzmat jego ceny - czyli "tani, to pewnie jakieś badziewie". A tu wręcz przeciwnie.

Obietnice producenta

"Płyn micelarny delikatnie oczyszcza wrażliwą skórę twarzy oraz oczu z makijażu, także wodoodpornego oraz zanieczyszczeń. Pełni funkcję toniku, działa łagodząco i odświeżająco. Przywraca komfort czystej skóry bez uczucia ściągnięcia.
Oczyszczające micele zapewniają wysoką skuteczność oczyszczania, dokładnie usuwają makijaż i zanieczyszczenia nie naruszając bariery hydrolipidowej naskórka.
Ekstrakt z malwy działa nawilżająco, zmniejsza nadwrażliwość skóry.
D-panthenol działa przeciwpodrażnieniowo."


Cena: 5,99zł/200ml

Na opakowaniu można znaleźć informację o producencie - jest to fabryka leków Torf Corporation, a jeśli dobrze kojarzę odpowiada ona również za produkcję kosmetyków Tołpy. :)

 Skład:

Aqua (woda), Polyxamer 184 (emulgator, substancja powierzchniowo czynna), Disodium Cocamphodiacetate (łagodna substancja myjąca powstała z oleju kokosowego), Propylene Glycol (humektant, glikol propylenowy), Polysorbate 20 (emulgator, stabilizator emulsji, alergen), Panthenol (nawilża, działa przeciwzapalnie), Peat Extract (ekstrakt z torfu), Malva Sylvestris Flower Extract (ekstrakt z liści dzikiej malwy), Sodium Chloride (sól kuchenna), Disodium EDTA (konserwant, często zanieczyszczony), Sodium Citrate (regulator pH, nawilża), Citric Acid (kwas cytrynowy), Parfum (kompozycja zapachowa), Methylparaben (konserwant), Propylparaben (konserwant), Methylisothiazolinone (konserwant)

Czerwień - coś, czego lepiej unikać
Pomarańcz - trochę takie "ni w prawo, ni w lewo" - może zaszkodzić, ale nie musi
Zieleń - coś, co lubimy :)

Jak widzimy powyżej, skład nie jest tragiczny jak na produkt za tą cenę. Mamy panthenol, ekstrakt z torfu, z liści rosnącej sobie dziko malwy, a także łagodną substancję myjącą. Niestety dla nas, ilość substancji zaznaczonych na czerwono nie jest wcale mała i to mnie trochę niepokoi - nie przepadam za parabenami. Chemii w kosmetykach jednak nie ominiemy - przynajmniej nie w tak tanich.

Opakowanie

Przezroczysta butelka z miękkiego plastiku, zakończona dozownikiem w formie klika. Przyjemna dla oka szata graficzna opakowania. Szkoda tylko, że data ważności tak łatwo się ściera - mój płyn jest ważny do 2017, ale gdyby nie moja pamięć, nie doszłabym do tego.


Wrażenia z użytkowania:

Ten micel przy współpracy z olejkiem Alterry wyratował mnie z niejednej parafinowej opresji. Rzeczywiście oczyszcza bez użycia ściągnięcia, bez problemów radzi sobie również z makijażem - choć nie wiem jak sprawdziłby się w starciu z wodoodpornym, bo na chwilę obecną nie stosuję takich kosmetyków. Odkąd go używam mam dużo mniej niespodziewajek, a te które zdążą się pojawić szybciej znikają, choć w moim przypadku to również zasługa odstawienia parafiny. Płyn ma delikatny, ale wyczuwalny zapach, który mi jednak przypadł do gustu. Są więc dobre efekty za małe pieniądze :)

Czy kupię ponownie?

Pewnie tak, bo nie znajdę innego tak dobrze działającego na moją skórę płynu w tak niskiej cenie. Jest to produkt wart wydanych pieniędzy i zaskakujący swoją wysoką jakością. Przyznam jednak, że wolałabym poszukać alternatywy. Jeśli ją znajdę - z radością skorzystam.
Oceniając w skali 1-5 daję mu 4.

Pozdrawiam!
Kot

piątek, 14 lutego 2014

Kot wzięty z zaskoczenia, czyli limitowana edycja rosyjskiego pudełka Pinkjoy!

Dostępne były trzy wersje kolorystyczne pudełek. Zdjęcie pożyczone z facebooka Pinkjoy: https://www.facebook.com/598776016829171/photos/a.598812320158874.1073741828.598776016829171/718931454813626/?type=1&theater

Witam Was w ten szary, ponury dzień!

 

No, przynajmniej u mnie jest on szary :( Słońce się schowało, zrobiło się jakoś chłodno... Czyżby wracała zima? Kiepska pogoda jak na Walentynki. Sama ich nie obchodzę, mój mężczyzna również, ale nie przeszkadzało mu to obdarować mnie czekoladkami - tak niby bez okazji. Miłe :)

O PinkJoy dowiedziałam się w pewien grudniowy wieczór, buszując po Internecie. Niestety, spóźniłam się wtedy na ich regularną kampanię, ale dostępne były pudełka z limitowanej rosyjskiej edycji - ze względu na wysokie zainteresowanie PinkJoy zdecydowało się kampanię powtórzyć. Złożyłam zamówienie na samiuśkim początku stycznia (chyba nawet pierwszego dnia), opłaciłam... i zaczęło się oczekiwanie na wysyłkę. Długie. W końcu jednak, ku radości wszystkich kupujących,  wszystkie pudełka zostały wyprzedane i rozpoczęła się wysyłka. Nie obyło się niestety bez problemów - okazało się, że kurier mógł zabrać tylko połowę pudełeczek w ciągu jednego dnia :D Przyznam się bez bicia - ze względu na długą wysyłkę patrzyłam sceptycznie na PinkJoy już od jakiegoś czasu, a perypetie kurierowe wzbudziły jedynie uśmiech mówiący "a nie mówiłam?". Dodatkowo, w tym miesiącu rozczarował mnie inny box, więc również z PinkJoy nie wiązałam zbyt dużo nadziei.

Nie byłam pewna, czy dostanę dziś swoje pudełko. Mogło być ono dziś, a mogło na początku następnego tygodnia - firmy kurierskie bywają kapryśne. Około 14 zapukał jednak Pan Kurier, który - pomimo widocznego na twarzy zmęczenia i "ludzie-puśćcie-mnie-do-domu" był bardzo uprzejmy. Podpisałam co trzeba, odebrałam pudełko, zamknęłam drzwi i zaczęłam nerwowo rozdzierać folię, w którą zapakowane było tak wyczekiwane pudełko. A prezentowało się ono tak:


Dostępne były trzy wersje kolorystyczne. Miałam nadzieję na najciemniejszą, ale moja wygląda raczej na środkową z innym kolorem wstążki. Tak czy inaczej - urocze pudełko, chyba robione ręcznie. Nie jestem fanką koloru różowego, ale i tak mi się podoba :)


Po otworzeniu pudełka widzimy kartkę ze spisem produktów (do której ja nie zaglądałam przed otworzeniem właściwej przesyłki, by nie psuć sobie niespodzianki).  Kosmetyki owinięte są w papier, zapieczętowany uroczą czerwoną koroną. Czyżby zamysłem organizatorek było, by każda z nas poczuła się jak rosyjska księżniczka? ;)


Delikatnie odkleiłam koronę i po rozwinięciu papieru ukazał mi się taki oto widok:


Pudełko zawierało pięć produktów, z czego cztery były rosyjskie i w pełnym wymiarze (choć jeden jest w zasadzie białoruski), a piąty stanowiła próbka chwalonego w blogosferze polskiego kremu GoCranberry.
Szybki rzut oka na składy uświadomił mi, że te kosmetyki w większości nie zawierają parafiny, na którą muszę uważać. Znalazłam ją tylko w peelingu do twarzy, ale możliwe że gdzieś po prostu nie zauważyłam.


Odżywka do włosów "Piwo i Pszenica" (200ml)
"Zawarte w odżywce piwo intensywnie wzmacnia włosy, zmniejsza łamliwość, nadaje połysk i przyspiesza ich wzrost. Bogata w składniki odżywcze i witaminy pszenica pomaga odbudować strukturę włosa na całej jego długości, zapobiegając rozdwajaniu końcówek. Włosy stają się mocne, lśniące i lepiej się układają."


 Oczyszczający peeling do twarzy z pestek moreli i wyciągiem z rumianku "Czysta Linia"(50ml)
"Zawarte w peelingu drobiny pestek moreli wygładzają i delikatnie stymulują regenerację komórek skóry, a rumianek pomaga zmniejszyć podrażnienia i zaczerwienienia. Skóra staje się dokładnie wygładzona, oczyszczona i lepiej wchłania składniki zawarte w kremach czy maseczkach."


 Krem-korektor do twarzy "Czysta Linia" z wyciągiem z porzeczki i rokitnika (50ml)
"Krem do twarzy przygotowany na bazie kompozycji ziołowej z dodatkiem wyciągu z porzeczki i rokitnika. Określany przez producenta mianem "korektora twarzy" ze względu na właściwości ukierunkowane na przywrócenie skórze młodego i promiennego wyglądu. Formuła kremu ma zapewnić skórze gładkość i blask, uelastycznić, zmniejszać widoczność zmarszczek oraz zapobiegać powstawaniu nowych. Polecany szczególnie dla skóry dojrzałej jako krem do codziennego stosowania w celu poprawy ogólnej kondycji skóry. Idealnie nadaje się również dla młodej skóry jako krem przeciwzmarszczkowy."


Oczyszczający pianko-żel do mycia twarzy "Teebaum" z olejkiem z drzewka herbacianego i ekstraktem z nagietka (80g)
"Specjalnie zaprojektowana formuła określana przez producenta mianem pianko-żelu do mycia twarzy. Delikatnie i skutecznie oczyszcza twarz, usuwa nadmiar sebum, a dzięki zawartości olejku z drzewka herbacianego przywraca równowagę nawet wrażliwej i problematycznej skórze. Dodatkowo wyciąg z nagietka zapobiega występowaniu podrażnień oraz stanów zapalnych skóry."


 Inteligentnie nawilżający krem do twarzy na dzień "GoCranberry"
- próbka
"Krem tworzy barierę ochronną zapobiegającą wysuszeniu skóry, działa wygładzająco i nadaje skórze blasku. Skóra nie traci wilgoci nawet w niekorzystnych warunkach tj. stres, dym tytoniowy, wahania temperatur czy zanieczyszczenie środowiska. Lekka formuła sprawia, że idealnie nadaje się pod makijaż. Nie zawiera konserwantów ani alergenów. Krem przeznaczony jest do stosowania na dzień, do każdego rodzaju skóry."

Spis produktów :)

Kremu-korektora i próbki na razie nie ruszam, bo wygrałam Tołpę w rozdaniu Jaskółki (klik) i to ona będzie pierwsza w kolejności do zużycia - ale testowanie reszty rozpocznę może nawet dzisiaj. :)

Cieszę się, że kupiłam ten box. Opłaciło się czekać. Jego zawartość przypadła mi do gustu, jest trafiona w moje obecne potrzeby i sprawiła, że niesmak po wczorajszym ShinyBox jakby przybladł. Zaskakujące, że box dopiero zaczynającej działalność firmy potrafi sprawić mi więcej radości niż ten od znanego już na polskim rynku giganta.  Zdecydowanie "money well spent", jestem zadowolona z pudełka i nie mogę doczekać się testowania :) Wszystko mogę podsumować jako naprawdę pozytywne zaskoczenie :)

Zainteresowało Was coś z tych produktów? A może same ich używacie? :)

Pozdrawiam!
Kot

czwartek, 13 lutego 2014

Love czy nie love? Zestaw dla Zakochanych - ShinyBox LoveBox Luty 2014 + Mbox


Dziś dotarł do mnie zamówiony Zestaw dla Zakochanych. Co zawiera? Zobaczcie same:

Najpierw LoveBox...

Szata graficzna ładna, ale nie szata zdobi pudełko.


Standardowo - spis produktów

Kupony rabatowe



Krem CC od Bielendy
Okej, kremu CC nigdy nie miałam - chociaż wydaje mi się, że taki kosmetyk to bardziej na późną wiosnę/lato niż na zimę. Nie otwierałam go jeszcze, ale zastanawia mnie czy naprawdę jest do wszystkich karnacji - mam jasną, więc może być kłopot.

Miniaturka lakieru do włosów Goldwell
 Nie używam lakierów do włosów, a ten dodatkowo ma Alcohol Denat. na pierwszym miejscu w składzie. Mamie to nie przeszkadza, więc znalazł już nową właścicielkę.

Tusz do rzęs Joko Queen Size Mascara
 Tusz już mam, ale ten mnie zaciekawił i poczeka w kosmetyczce na przetestowanie. Jest wodoodporny, a to jest dla mnie plusem. Szkoda tylko, że opakowanie maskary jest obdrapane (na zdjęciach tego nie widać). Nie ma to wpływu na funkcjonalność kosmetyku, ale również nie cieszy.

Zestaw trzech maseczek błotnych White Flower's Experience
 Najdroższe maseczki w saszetkach, jakie w życiu widziałam (choć może i nie widziałam wiele). Dołączą do saszetkowych maseczek z Biedronki i poczekają na swoją kolej. Powiem szczerze, że wolałabym maseczkę jednego rodzaju, ale w jednym opakowaniu nie będącym saszetką.

Cynamonowo-pomarańczowy olejek do masażu i kąpieli Aromatherapybar
 To chyba jedyna rzecz, z której szczerze się cieszę. Osoba pakująca mojego boxa trafiła bezbłędnie, bo moja miłość do cynamonu jest nieśmiertelna - jeśli to ta sama osoba, która w zeszłym miesiącu zapakowała mi do boxa fioletową kredkę, powinna dostać medal. Cieszę się też, że dotarł do mnie w całości - czytałam, że inne dziewczyny nie miały tyle szczęścia.

No dobra, a jak się miewa Mbox?

Zestaw dla mężczyzn zapakowany jest w eleganckie, czarne pudełko - a jego zawartość możecie zobaczyć poniżej.

Jak widać, jeden z produktów niecierpliwie wyczekiwał wolności - do tego stopnia, że rozdarł papier :)



Maszynka do golenia BiC Flex&Easy
Miniaturka pasty modelującej do włosów
Miniaturka szamponu do włosów i ciała Goldwell Dualsenses For Men
Miniaturka kremu do twarzy Dermika Men's Space Energic

Pełnowymiarowa woda toaletowa FlosMen

I tu następuje naprawdę, NAPRAWDĘ poważny zgrzyt...

Czas na zużycie wody - jakieś półtora miesiąca? To jakiś żart?!

I tu chyba najjaśniejszy punkt obu pudełek, szkoda że tylko do użytku mojego lubego:

Pełnowymiarowy Organique Pour Homme Balsam Ochronny

Podsumowując:

Miało być love, miała być miłość, serduszka i walentynkowa magia, ale wyszło niestety inaczej. LoveBox jest... średni, raczej nietrafiony w moje obecne potrzeby i w porównaniu z pudełkiem styczniowym wypada blado. Mogło być lepiej. Co do MBox - tak krótka data ważności wody toaletowej budzi u mnie konkretny niesmak - ale można było się spodziewać że będzie jakiś haczyk, skoro zestaw był oferowany tak tanio.

W tym miesiącu miłości nie ma, ale może (z naciskiem na "może") dam Shinybox drugą szansę za miesiąc. Tylko tym razem poczekam, aż ujawni się zawartość pudełka.

Pozdrawiam!
Kot
 

Rubinowy Kot na tropie pielęgnacji włosów Template by Ipietoon Cute Blog Design