piątek, 31 października 2014

Jesienne nowości Kota

Hej! :)

Wiem, jestem tu zbyt rzadko i wiem, że mówię to zbyt często.
Przyczyną tego, że pojawiam się tu rzadziej niż bym tego chciała są moje studia. Okazały się one nieco bardziej wymagające niż myślałam. Co prawda nie jest jakoś megatragicznie pod względem nauki, ale... nieraz bywa tak, że po powrocie do domu po prostu padam na twarz i zasypiam. Tak to jest, kiedy śpi się po kilka godzin na dobę.

Tak czy inaczej, blog nie padł i nie padnie. Teraz mam kilka dni wolnych, więc dziś pokażę Wam moje nowości, a w następnych dniach możecie spodziewać się przynajmniej dwóch recenzji :) Noo, ale... jedziemy z nowościami :)


Ekstremalnie nawilżające serum z gruszką i rabarbarem Aquaextrem, Apis
Wygrałam to serum w konkursie na Facebooku, i to akurat wtedy, kiedy szukałam nawilżacza do twarzy. Stosuję je już dłuższy czas, a recenzja pojawi się na dniach :)


Przesyłka od sklepu "Blisko Natury"
Pamiętacie spotkanie blogerek w Gdyni i obiecaną przesyłkę? :)


Zakupy w sklepie "Skarby Syberii"
Od lewej - pasta do zębów Babuszki Agafii, odżywka i szampon do włosów Baikal i maska do włosów Babuszki Agafii. 


Zakupy w sklepie Family Company
Wygrałam rabat -30%, więc kupiłam kilka rzeczy na które czaiłam się już od jakiegoś czasu :) Olejek arganowy, olej kokosowy, amla i sesa. Nie wiem, czy będę używać amli, bo przeczytałam że może przyciemniać naturalny kolor włosów. Muszę o tym poczytać, bo jeśli rzeczywiście tak jest, to nie będę jej stosować na skalp. Kupiłam też olejek ze słodkich migdałów, który nie załapał się na powyższe zdjęcie, ale możecie go zobaczyć na poniższym :)



 Małe zakupy w drogerii Natura
Wstąpiłam do Natury w poszukiwaniu żelu do mycia twarzy Sylveco, ale oczywiście nie znalazłam. Zobaczyłam wtedy żel Green Pharmacy i postanowiłam zaryzykować, zwłaszcza że byłam w podłym humorze (od rana lało, a - jak wiadomo - kotek mokry to kotek nieszczęśliwy) i nie chciałam już szukać tego dalej po Gdańsku, a potrzebowałam myjadła do twarzy na teraz-natychmiast.
Żel pod prysznic zaatakował mnie przy kasie i kosztował całe 2,99zł, a zmywacz - 1,99zł. :)


Próbki podkładu mineralnego Pixie Cosmetics
Dacie wiarę, że - w mniejszym lub większym stopniu - wszystkie trzy odcienie są dla mnie odpowiednie? :)

Zdjęcie pożyczone z ceneo.pl
I - last, but not the least - głęboko odżywczy krem do rąk i stóp Ziaji, który dostałam w prezencie od koleżanki na wolontariacie. Ucieszyłam się z niego bardzo, bo tego dnia zapomniałam rękawiczek, skóra na rękach zdrowo popękała mi na kostkach... Po nałożeniu tego kremu, mimo początkowego szczypania ranek, odczułam sporą ulgę. Zobaczymy, jak będzie spisywał się dalej :)

Coś szczególnie Was zainteresowało? :)

Pozdrawiam! Miau!

środa, 15 października 2014

Puder mineralny Art Make-Up Eveline

Nie używałam w życiu zbyt wielu pudrów w kamieniu. Wydawały mi się jakieś niepraktyczne, słabo kryjące i mniej wygodne od podkładów w formie płynnej. Długo stawiałam te dwa produkty na równi i mając do wyboru - puder w kamieniu lub podkład w płynie, wybierałam to drugie. Czasem tylko, jeśli akurat w domu znalazłam jakiś ogryzek po starszej siostrze która z racji miłości do solarium różniła się ode mnie znacznie karnacją, nakładałam ciemniejszy puder w kamieniu pod kości policzkowe, jak bronzer (brązer? jak to się w końcu pisze?).


Puder Eveline Art Make-Up dostałam na spotkaniu blogerskim w Gdyni i początkowo byłam nim przerażona. Już krótki rzut oka na odcień uświadomił mi, że jako bladzioch raczej się z nim nie zaprzyjaźnię... Niestety, wszystkie dziewczyny dostały ten sam odcień - 31 Transparent - więc niezbyt było z kim się zamienić. W nadziei że może na twarzy nie będzie się tak wyróżniał, przystąpiłam do testów - minerałki miałam już praktycznie na wykończeniu, więc i czas trafił się dobry.

Puder ma tradycyjne, plastikowe opakowanie z przezroczystą "zakrętką", która przyklejona jest do drugiej części zawierającej puder za pomocą przezroczystej naklejki. Moim zdaniem nie jest to wystarczające zabezpieczenie produktu - nie zatrzyma ono macacza drogeryjnego, któremu możliwość obejrzenia odcienia jak na dłoni może nie wystarczyć, a opakowanie tak zachęcająco samo otwiera się w dłoni... Powiedzmy sobie szczerze - nikt z nas nie ma ochoty używać kosmetyków, do których ktoś wkładał swoje paluchy i nikt z nas nie ma ochoty zaprzyjaźniać się z czyimiś bakteriami. Zresztą, już na spotkaniu opakowanie samo otworzyło mi się w ręce przy wyjmowaniu go z torby z produktami. Nie ma też żadnego puszka, gąbeczki, jakiegokolwiek aplikatora. 

Trochę poharatał się od nakrętki. :(

Co o produkcie mówi producent: 

"MATUJĄCY PUDER MINERALNY Z JEDWABIEM
Ultralekka formuła nie zapycha porów skóry.
Pierwszy puder prasowany marki Eveline Cosmetics wzbogacony kompleksem ANTI-SHINE, który skutecznie matuje i ujednolica cerę.
Delikatna i aksamitna struktura pudru ułatwia jego równomierne rozprowadzanie, doskonale dostosowuje się do struktury skóry oraz nadaje jej świeży, jedwabisto-matowy wygląd.
Puder dostępny jest w 6 półtransparentnych odcieniach, które idealnie stapiają się z kolorytem skóry, kryjąc równocześnie drobne niedoskonałości i przebarwienia."

Skład prezentuje się tak:


Talc - minerał z grupy krzemianów, absorbent, składnik matujący
Titanium Dioxide - dwutlenek tytanu, filtr UV, barwnik stosowany w kosmetykach naturalnych
Ethylhexyl Hydroxystearate - emolient, pochodna kwasu stearynowego (jeden z nasyconych kwasów tłuszczowych)
Mineral Oil - parafina (!)
Theobroma Cacao Seed Oil - olej kakaowy
Camellia Sinensis Leaf Oil - wyciąg z liści zielonej herbaty
Silk - obiecany na opakowaniu jedwab
Phenoxyethanol - (konserwant, niby bezpieczniejsza alternatywa dla parabenów)
Ethylhexylglycerin - konserwant pochodzenia naturalnego, dodatkowo nawilża
May contain [+/-] (...) - barwniki

I tu się na chwilę zatrzymam. Uważam, że to wcale nie jest zły skład dla pudru i byłam nim nawet lekko zaskoczona - mineralnym bym go nie nazwała, bo jeśli obecność talku i titanium dioxide czyni kosmetyk mineralnym, to większość cieni i kolorówki na rynku taka jest... ale PARAFINA?! W pudrze, którego "ultralekka formuła" ma nie zapychać porów?! Przecież parafina jest czynnikiem powodującym zapchanie u przynajmniej połowy właścicielek problematycznych cer...

 A wspominam go...
...średnio. Ze względu na parafinę w składzie podchodziłam do niego z dość dużą dozą nieufności. Moja cera potrafi trochę gwałtownie reagować na parafinę i raczej nie ma szans, by umknęło to otoczeniu, a pewnie sami wiecie jak denerwujące potrafią być pytania w stylu "Co Ty tu masz?", już nie mówiąc o dyskomforcie własnym. 
Niestety, odcina się od skóry.
Zacznijmy może od odcienia. Moja cera jest raczej jasna, z żółtymi podtonami. Puder jest leciutko od niej ciemniejszy i niestety wpada w pomarańczowe tony. O ile nie mam większych zastrzeżeń do wyglądu pudru na skórze - bo z tym nie jest źle, w trakcie stosowania nie zauważyłam efektu tapety widocznej z kilometra - o tyle kolor nie jest w moim przypadku trafiony. Po nałożeniu na twarz wyraźnie odcina się od szyi i to go u mnie dyskwalifikuje.
Jeśli chodzi o matowanie, owszem - matuje, ale efekt nie utrzymuje się wiecznie. Po około trzech-czterech godzinach radziłabym poprawkę/użycie bibułki matującej.

Zaryzykowałam testowanie go, bo raz że kończyły mi się minerałki, a dwa - byłam go po prostu ciekawa. Dziś wiem, że już po niego nie sięgnę, nawet w jaśniejszym odcieniu. Przez pierwsze kilka dni testowania nawet nie było źle, po tygodniu zostałam już nieźle wysypana. Odstawiłam go na półkę, doprowadziłam się jakoś do porządku i po małej przerwie postanowiłam sprawdzić, czy tym razem skończy się tak samo. Już po dwóch dniach zauważyłam na twarzy krostki... tak więc obietnice o niezapychaniu porów można między bajki włożyć. Dobrze, że przynajmniej trochę kryje i faktycznie łatwo się rozprowadza.

Dla tych z Was, którym parafina w kosmetykach nie przeszkadza, może to być całkiem ciekawy produkt spod znaku Eveline i nie zniechęcam do niego totalnie, bo wiem, jak kapryśna potrafi być moja skóra. Nie zmienia to jednak faktu, że puder się u mnie nie sprawdził i przyznaję mu ocenę 3/6. Więcej po niego nie sięgnę i pokornie uciekam pod skrzydła minerałków Pixie Cosmetics, których otrzymane próbki pokażę wkrótce na blogu.

A Wy macie jakiegoś faworyta wśród takich pudrów?

Pozdrawiam!

wtorek, 7 października 2014

Mała kocia chciejlista

Witajcie :)

Dziś będzie w miarę lekki post, który miałam w planach już od dawna, ale ciągle coś mi przeszkadzało w tworzeniu go. No więc cóż... o czym marzy Kot? :)

1. Make Up Revolution

 Zabawną rzeczą w tych paletkach jest to, że... nie wiem, czy umiałabym się umalować takimi kolorami, ale wiem za to, że strasznie mi się podobają! Essentials Day To Night podoba mi się głównie ze względu na przygaszone, "nocne" kolory, ale jest to paletka dość uniwersalna którą możnaby zrobić i makijaż dzienny, i wieczorowy... Chodzi ona za mną już od dawna i staram się nie pamiętać o tym, że jest dostępna stacjonarnie w mieście, do którego regularnie jeżdżę ;)


A tu (po prawej) widzicie nowość w ich ofercie. Paletka Salvation Give Them Nightmares wydaje się być idealna dla mnie właśnie ze względu na raczej ciemne, przygaszone kolory. Jako że jestem urodową Jesienią, takie pasują mi najlepiej, ponadto mam słabość do fioletów. Co tu dużo mówić - paletka wygląda świetnie i ciekawi mnie, jak sprawdziłaby się w użyciu. Na razie jednak się nie skuszę, bo zżarłyby mnie wyrzuty sumienia - coś pokroju "nie zużyłam jeszcze kolejnych cieni, a już kupiłam następne...".

2. Natura Siberica

Ten balsam zaciekawił mnie przy przeglądaniu oferty jednego ze sklepów internetowych. Balsam do włosów suchych na bazie mleczka cedrowego i różeńca górskiego - nie brzmi źle :)

Północne mydło detoksykujące "Głębokie Oczyszczanie Twarzy" - to mogłoby być ciekawe :) I może udałoby mi się pozbyć kilku zaskórników i ograniczyć niespodziewajki...?





3. Baikal Herbals

Serum polecane mi przez Jaskółkę. Jak tylko zrobi mi się na tym miejscu wakat, zakupię :)
4. Planeta Organica
Czytałam o tej masce na którymś blogu i pomyślałam, że mogłabym spróbować. :)

5. Sylveco


Na to myjadełko do twarzy czaję się już od jakiegoś czasu. Zebrało w blogosferze tyle pozytywnych opinii, że nie sposób przejść koło niego obojętnie! Trzeba będzie w końcu wypróbować :)





Miałyście może coś z tych produktów? Jak się sprawdzały? Może z czymś warto dać sobie spokój?

Pozdrawiam kocio!

czwartek, 2 października 2014

Peeling cukrowy Green Pharmacy – Róża piżmowa i Zielona Herbata

Witajcie! :)

Wiecie, mam dziwnego pecha do placówek edukacyjnych. Gdzie nie pójdę, tam jakieś problemy. Uniwersytet nie wydrukował dla nas legitymacji, a plan dostaliśmy dopiero dziś i wychodzi na to, że będę wracać do domu w średnio ciekawych godzinach. Dodatkowo wzięłam sobie lektorat z języka szwedzkiego (mimo, że sugerowany poziom znajomości języka to A2/B1, a ja mam A1). Czemu ze szwedzkiego? Bo angielski mam od 6 roku życia, maturę podstawową bez przygotowania napisałam jakimś cudem na 100% i zwyczajnie mi ten język zbrzydł... a szwedzkiego zawsze chciałam się nauczyć. Tak więc wzięłam sobie na głowę cztery języki – chorwacki, łacinę, angielski i szwedzki. Mówię Wam, będzie wesoło.

Peeling cukrowy o zapachu róży i zielonej herbaty Green Pharmacy wchodził w skład zestawu, jaki zakupiłam w ramach akcji charytatywnej na blogu brokatwspreju.blogspot.com, a przekazany został przez firmę Elfa Pharm Polska. Pokazywałam Wam już na blogu żel pod prysznic z tego samego zestawu – był w nim też krem do twarzy, ale ze względu na zawartość parafiny nie mogłam go używać i oddałam w dobre ręce. Pewnie pamiętacie też, że mam sporą słabość do kosmetyków o różanym zapachu...

Opakowanie peelingu, tak jak i butelka żelu pod prysznic z tej samej serii sprawia nieco „babcine” wrażenie – ale w tym pozytywnym sensie. Ciemny, plastikowy słoiczek z jasną nakrętką i wszechobecnymi różami. Podoba mi się szata graficzna etykiety – ładna, przejrzysta i budząca skojarzenie z Matką Naturą. Peeling jest zabezpieczony sreberkiem, dzięki czemu mamy pewność, że nikt nam do peelingu rączek nie pchał (tak, wszyscy kochamy drogeryjnych macaczy...). Sam peeling ma uroczy, różowy kolorek, jest dość zbity i pod wpływem ciepła rąk robi się nieco rzadszy :) A zapach... sami pewnie pamiętacie, jak bardzo rozpływałam się nad zapachem żelu pod prysznic. Tu jest identycznie :)

Skład:
Sucrose (sacharoza, emolient tłusty, może zapychać, tworzy warstwę okluzyjną, zmiękcza i wygładza skórę i włosy – tu jako kryształki ścierne);
Paraffinum Liquidum (parafina);
Petrolatum (parafina);
Ceteareth-20 (emulgator, nie wolno nanosić go na uszkodzoną/podrażnioną skórę);
Silica (krzemionka, powszechnie stosowany jako składnik pudrów kosmetycznych, nadaje skórze gładkość);
Parfum (kompozycja zapachowa);
Tocopheryl Acetate (antyoksydant, syntetyczna witamina E);
Rosa Moschata Seed Oil (olejek z nasion róży piżmowej);
Camellia Sinensis Leaf Extract (wyciąg z zielonej herbaty);
Linalool (składnik kompozycji zapachowej, może uczulać);
Hexyl Cinnamal (syntetyczna gliceryna, tu jako składnik kompozycji zapachowej, może uczulać);
Geraniol (składnik kompozycji zapachowej, może uczulać);
Citronellols (składnik kompozycji zapachowej, może uczulać);
Limonene (składnik kompozycji zapachowej, może uczulać);
CI 14720 (barwnik).

Faktycznie peeling jest cukrowy ;) Szkoda tylko, że w tym peelingu parafina występuje aż pod dwiema postaciami. Mi osobiście parafina na ciele (poza szyją i twarzą) nie szkodzi, ale wiem że wielu z Was potrafi dopiec. Dodatkowo w składzie jest trochę potencjalnych alergenów – mi krzywdy nie zrobiły, ale szczególni wrażliwcy powinni uważać. Smutne, że olejek z róży piżmowej i wyciąg z zielonej herbaty są dopiero po kompozycji zapachowej (a więc pewnie w niedużej ilości). Podsumowując – nie jest tragicznie, ale jakoś super też niekoniecznie.

Jak go wspominam?

Całkiem pozytywnie. Opakowanie peelingu przy umiarkowanym korzystaniu z niego wystarczyło mi na jakiś miesiąc-półtora, przy czym używałam go nieco inaczej, niż zaleca producent. Otóż często nakładałam go na suchą albo naprawdę ledwie zwilżoną skórę zamiast na mokrą/wilgotną. Głównym składnikiem peelingu jest cukier, a on przecież rozpuszcza się w wodzie... Podczas pierwszych spotkań z nim zdarzało się, że peeling uciekał mi z ręki już w formie płynnej, więc musiałam wymyślić inny sposób. Musiałam też wycierać ręce z wody przed każdym nabraniem peelingu, inaczej na jego powierzchni pojawiała się biała woda lub robił się płynny - co zresztą nieco widać na zdjęciu.
Oceniam go jako średni zdzieraczek, raczej delikatny. Nie odnotowałam żadnych podrażnień w trakcie stosowania. W kontakcie z wodą rozpuszcza się i tworzy taką mleczną powłoczkę – woda w wannie również nabiera mlecznego zabarwienia, więc możemy się przez chwilę poczuć jak Kleopatra ;) No i... ten zapach!
Po zastosowaniu skóra jest gładka i miękka, a zapach peelingu w dość subtelnym stopniu pozostaje na skórze. Generalnie nie oczekuję nawilżenia od peelingów, ale nie lubię też, kiedy moja skóra jest przesuszona po użyciu takiego produktu – na szczęście w tym przypadku nie miało to miejsca. :)
Ogółem jestem z niego zadowolona. Smutno było mi go denkować i niewykluczone, że jeszcze do niego wrócę :)

Peeling dostaje ode mnie 4+/6, w sumie to nawet 5. Przyznam że przypadł mi do gustu bo dobrze spełnia swoją rolę jednocześnie mnie nie podrażniając, a zapach bije wszystko, ale jednak w składzie jest sporo substancji które mogą być potencjalnymi alergenami. No i parafina w aż dwóch postaciach. Dla osoby bez problemu alergii i potrzeby używania mocnego zdzieraka peeling może okazać się jednak strzałem w dziesiątkę - o ile nie przeszkadza tej osobie parafina stosowana na ciało. Niektórym może jednak przeszkadzać jego wydajność, która z racji podstawy składu - przy stosowaniu na mokrą skórę - może okazać się, no... średnia.

Używałyście? A może możecie polecić peeling, którym mogę wypełnić lukę powstałą po zdenkowaniu powyższego? :)

Pozdrawiam kocio!
 

Rubinowy Kot na tropie pielęgnacji włosów Template by Ipietoon Cute Blog Design