czwartek, 31 lipca 2014

No cóż, byłam ostrzegana - Eveline, Nail Therapy Total Action 6w1

Są takie kosmetyki które albo się kocha, albo nienawidzi - i jednym z takich kosmetyków jest właśnie odżywka do paznokci Eveline (czy też cała seria odżywek tego producenta). Myślę, że każda z nas pamięta raban, jaki podniósł się w blogosferze po tym, jak dziewczynom zaczęły masakrycznie niszczyć się paznokcie. Żółkły, rozdwajały się, łamały, a ich przerażone właścicielki albo pisały posty, albo ostrzegały się nawzajem przed tym produktem - albo jedno i drugie. Również konkretnie się przestraszyłam i parę razy komuś mruknęłam, że "na te odżywki to trzeba uważać", mimo że sama żadnej z nich nie stosowałam - ot, psychologia tłumu. Wszak wiadomo, że jeśli przestraszy się jedną owieczkę, całe stado poczuje się do natychmiastowej ewakuacji.


Przyszedł jednak moment, w którym moje paznokcie wołały o pomstę do nieba i położyłabym na nie wszystko, byleby zadziałało. Nie zrozumcie mnie źle - zawsze miałam słabe, rozdwajające się i łamiące pazurki, a zwykłe prace domowe w stylu zmywania były dla nich po prostu morderstwem (zwłaszcza, jeśli używałam druciaka). Dziwiło mnie to, biorąc pod uwagę że poza nieprzekraczającym jednak granic normy wypadaniem i zniszczeniami od farb nie narzekam na większe problemy z włosami (a wydawało mi się, że jeśli sypią się paznokcie - to i włosy), ale cóż było robić... Miałam porozglądać się za jakąś odżywką, ale ciągle to odkładałam - jednak poratowała mnie Pani Domu (pozdrawiam!), która akurat miała odżywki do oddania w dobre ręce i mogłam wybrać sobie te, które chcę przygarnąć. Wśród nich była właśnie Eveline Nail Therapy 6w1, którą widzicie na zdjęciach.



Stosuję ją namiętnie od momentu, kiedy ją dostałam - a było to w maju. W zasadzie od tamtego czasu nie miałam chyba "nagich" paznokci. Przy tym produkcie powstrzymam się od analizy składu bo zwyczajnie nie mam pojęcia na temat składników lakierów/odżywek do paznokci :( Jeśli jesteście ciekawe, odsyłam Was do posta Angel <KLIKNIJ TUTAJ>, od której sama sporo się nauczyłam jeśli chodzi o analizy składów (i wciąż się uczę). Niemniej ważną informacją jest to, że odżywka zawiera formaldehyd i ftalany. W innych okolicznościach pewnie marudziłabym na skład, ale patrząc na moje papierowe paznokcie... :(


Odżywka jest zamknięta w estetycznej, szklanej buteleczce kryjącej 12ml odżywki, na której można jednak znaleźć jedynie podstawowe informacje o produkcie (zapewne cała reszta znajduje się na kartonikowym opakowaniu, ale swoją odżywkę dostałam bez niego). Pędzelek jest odpowiedniej wielkości - bez problemu da się przy jego pomocy szybko pokryć płytkę odżywką. Sama odżywka wysycha całkiem szybko - no, przynajmniej pierwsza warstwa. Zdarzyło mi się położyć jeszcze drugą i wtedy wysychanie przebiegło nieco wolniej.
Nie stosowałam odżywki standardowo, według zaleceń producenta. W Internecie znalazłam informacje, że należy ją stosować w cyklach czterodniowych - czyli pierwszego dnia jedna warstwa, przez 3 następne dni codziennie kolejna, piątego dnia należy zmyć odżywkę zmywaczem i zacząć od początku. U mnie odżywka była stosowana bardziej jak lakier bezbarwny - tj 1 warstwa na dwa, trzy dni. Zmywałam i nakładałam nową warstwę przeważnie wtedy, kiedy zauważałam odpryski. Ot, taki ze mnie leniwy Kot :)

Czy są efekty? Są. Zdecydowanie. Na szczęście nie spotkały mnie żadne z nieprzyjemności, które spotkały wiele blogerek - żadnego zniszczenia, żółknięcia, czy też poważniejszych rzeczy. Paznokcie już się tak nie łamią, stały się dużo twardsze i wreszcie mam je dłuższe. Efekty możecie zobaczyć na zdjęciu (choć nie wyglądają najpiękniej i muszę je jeszcze ogarnąć, ale chodziło mi o to by pokazać długość) - 29-go czerwca musiałam obciąć paznokcie po tym, jak lakier zafarbował mi płytkę na niebiesko, a spieszyłam się na zakończenie roku szkolnego i nie miałam czasu ich malować od nowa. Przez niemalże miesiąc więc urosły tyle, samej odżywki używam już grubo ponad dwa miesiące. Czasem lubią się rozdwoić, ale na dużo mniejszą skalę niż wcześniej.


Powinnam więc być zadowolona - i, mimo że to prawdziwa bomba chemiczna - niby jestem. Niby tak, bo paznokcie w końcu są dłuższe i twardsze. Niestety, wygląda jednak na to, że będę musiała przerwać stosowanie. Podczas stosowania zauważyłam dość niepokojącą rzecz, jaką było... pieczenie paznokci (czasem też oczu, jeśli malowałam paznokcie przy zamkniętym oknie). Z początku to lekceważyłam ("pieczenie paznokci" brzmiało dla mnie trochę irracjonalnie i nie pojawiało się ono zawsze), ale wczoraj pieczenie przeszło samo siebie. Nałożyłam wieczorem na paznokcie dwie warstwy odżywki i piekło tak, że nie mogłam zasnąć, a to może oznaczać alergię na któryś ze składników (albo na sam formaldehyd). Pierwszy raz coś takiego mi się zdarzyło i szczerze mówiąc jestem tym trochę niemiło zaskoczona... Nawet teraz, kiedy piszę tego posta, niektóre paznokcie potrafią boleć przy pisaniu. Zaznaczę tylko, że nie jestem jakoś szczególnie wrażliwa na ból.

Podsumowując - fajnie, że działa i nie zniszczyła mi bardzo paznokci. Niefajnie, że jest tak napakowana chemią. Formaldehyd może być sprzymierzeńcem, ale i wrogiem - jak zresztą podpowiada moja (najwyraźniej) alergia. Od maja zdążyłam zużyć pół buteleczki - na razie odżywka powędruje na półkę i spróbuję czegoś innego. Biorąc pod uwagę jej skład i to, jak skrajnie różne były efekty jej zastosowania u różnych osób, nie mogę polecić Wam tej odżywki. U mnie w miarę się spisała, ale nie chcę mieć na sumieniu Waszych pazurków - a to, jaki efekt dałaby na Waszych paznokciach to czysta loteria...

Dzień po napisaniu tej recenzji (miała pójść z automatu, ale coś źle ustawiłam) i po zmyciu odżywki zauważyłam objawy onycholizy na kilku paznokciach. Do tego pionowe bruzdy idące przez dwa paznokcie, ale widziałam je już wcześniej i myślałam, że to wina diety... Oj, nieładnie... :(

W kociej skali mogę dać jej 2/6.


Pozdrawiam!

niedziela, 27 lipca 2014

Orientana, Ajuwedyjska Terapia do Włosów

Dziś na tapetę weźmiemy ajurwedyjski olejek polskiej produkcji. Ciekawie brzmi, prawda? A za olejkiem tym stoi Orientana - polska firma produkująca naturalne kosmetyki zawierające ekstrakty z roślin azjatyckich. Bez chemii, parabenów, ropy naftowej w różnych postaciach, silikonów, PEG-ów, szkodliwych barwników czy syntetycznych zapachów. Brzmi fajnie? Podejrzewałybyście, że taka firma istnieje na naszym, polskim podwórku? Ja nie podejrzewałam, i jestem tym mile zaskoczona.


Olejek ajurwedyjski trafił do mnie za sprawą wyprzedaży blogowej, na której nabyłam go w śmiesznej cenie 5zł. Marka była mi wówczas kompletnie obca i w związku z tym nie wiązałam z tym produktem zbyt wielkich nadziei, nie rzuciłam się też do testowania go zaraz po tym, jak trafił w moje ręce. Jakoś tak wyszło, i... to był błąd.


55ml złotego olejku mieszka sobie w małej, plastikowej buteleczce opatrzonej etykietą średnio pasującą estetyką do mojego wyobrażenia o kosmetykach ajurwedyjskich, ale wciąż całkiem estetyczną. Buteleczka, która trafia do nas całkowicie ofoliowana, zakończona jest białą zakrętką. Przy pierwszym użyciu po prostu otworzyłam zakrętkę i przechyliłam buteleczkę, chcąc wydobyć olejek - a tu na dłoni pustynia... Jak się okazało, buteleczka w środku zabezpieczona jest jeszcze plastikowym korkiem - by olejek nie wylał się po przewróceniu się buteleczki czy też w transporcie. Jak widać, firma pomyślała o wszystkim :) choć moim zdaniem korek powinien mieć jakąś wyciągajkę - niemiłosiernie go zniszczyłam ciągłym wyciąganiem za pomocą ostrych narzędzi i przez to nie nadaje się do pokazania.


Orientana pozytywnie zaskoczyła mnie szczegółowym opisem składu tego olejku, zamieszczonym w swoim sklepie internetowym - dzięki temu mogę Wam zaprezentować baaardzo szczegółowe informacje :) A oto skład (uwaga, będzie dłuuuugo):

Cocos Nucifera Oil (olej kokosowy) - chroni się włosy przed postępującymi uszkodzeniami łusek, pielęgnuje i odżywia
Sesamum Indicum Oil (olej sezamowy) - pielęgnuje włosy, reguluje pracę gruczołow łojowych
Lactobacillus/ Lac Ferment (ferment mleczny) - pielęgnuje, odżywia, regeneruje i wzmacnia włosy
Nilibhrungandi Oil - odżywia cebulki włosowe, wspomaga porost włosów
Elettaria Cardamonum Seed Oil (olej kardamonowy) - działa wspomagająco
Ferri Peroxi Dumrubrum - zapobiega przedwczesnemu siwieniu i wypadaniu włosów
Eclipta Alba Powder - zapobiega siwieniu wlosow i przedwczesnemu wypadaniu
Terminalia Chebula Extract (ekstrakt z migdałecznika) - pomaga domknąć rozszerzone pory skórne, odżywia
Sugandhit Dravya Extract - odświeża i nadaje zapach
Centella Asiatica Leaf Extract (ekstrakt z wąkrotki azjatyckiej) - wzamcnia skórę głowy, stymuluje wzrost włosów
Jasminum Officinale Flower Oil (olejek jaśminowy) - pielęgnuje skórę
Abrus Precatorius Root Extract (ekstrakt z korzenia paciorecznika)- działa przeciwalergicznie, przeciwbakteryjnie i bakteriobójczo
Citrullus Colocynthis Fruit Extract (ekstrakt z owocu arbuza kolokwinty) - przyspiesza wzrost włosów i zapobiega wypadaniu
Triticum Vulgare Germ Oil (olejek z kiełków pszenicznych)- odżywia włosy i odmładza skórę
Citrus Medica Vulgaris Peel Oil (olejek z skórki cytryny)- działa przeciwświądowo, przeciwzapalnie, odkażająco, uszczelniająco
Datura Stramonium Leaf Extract (ekstrakt z bielunia) - działa przeciwłupieżowo i zapobiega wypadaniu włosów
Indigofera Tinctoria Extract (ekstrakt z indygowca) -podkresla kolor włosów, silnie odżywia
Nardostachys Jatamansi Oil (olejek ze szpikanardu)- stymuluje wzrost włosów, zapobiega ich wypadaniu oraz opóźnia siwienie
Pongamia Glabra Seed Oil (olejek karanja) - tonizuje skórę głowy i kondycjonuje włosy
Azadirachta Indica Leaf Extract (ekstrakt z miodli indyjskiej) - ujędrnia, wzmacnia i regeneruje skórę, łagodzi stany zapalne (przetłuszczanie, zaczerwienienia, łupież)
Lawsonia Inermis Extract (ekstrakt z lawsonii) - rekonstruuje włosy, dodaje im życia i blasku, zapewnia im głębokie nawilżenie i pozostawia je miękkie. Ponadto sprawia, że nasze włosy są odżywione, grubsze i lśniące.
Berberis Aristata Root Extract (ekstrakt z korzenia berberysu) - ma właściwości przeciwłupieżowe, działa leczniczo w schorzeniach skalpu, zapobiega wypadaniu włosów, działa przeciwpasożytniczo
Anacyclus Pyrethrum Root Extract (ekstrakt z bertramu lekarskiego) - ma właściwości przeciwłupieżowe, działa leczniczo w schorzeniach skalpu, zapobiega wypadaniu włosów
Acorus Calamus Root Oil (ekstrakt z korzenia turzycy słodkiej) - dzięki swoim właściwościom drażniącym powoduje przekrwienie skóry i usunięcie szkodliwych produktów przemiany materii, poprawia odżywienie mieszków włosowych i stymuluje wzrost włosów
Glycyrrhiza Glabra Root Extract (ekstrakt z korzenia lukrecji) - działa antybakteryjnie oraz zmniejsza produkcję sebum, wzmaga natomiast regenerację komórek skóry, bardzo dobrze nawilża.

Super. Nic dodać, nic ująć :) Faktycznie żadnej chemii czy konserwantów... 100% natury, a to wszystko w cenie 15zł.

Co do tego jak olejek się sprawdził:

Jak już wspominałam, nie pokładałam w nim zbyt wielkich nadziei. Ot, olejek. Używałam go w miarę regularnie, nakładając go na skórę głowy na całą noc poprzedzającą mycie włosów. Nie spowodował u mnie żadnych podrażnień, choć czasem odczuwałam delikatne (acz przyjemne) mrowienie skóry głowy. Używałam go ponad miesiąc, może półtora. 
Mało już zostało tego złota w płynie :(

Z racji małego doświadczenia w stosowaniu kosmetyków przeznaczonych głównie do skalpu, było mi początkowo ciężko nanosić go na skórę. Nakładałam go albo za dużo, albo babrałam przy tym włosy, co wpływało na zużycie. Choć włosom wyjątkowo by smakował, nałożyłam go na długość jedynie raz - pierwszy w składzie jest olej kokosowy, a nie byłam pewna jak włosy na niego zareagują.

Czy zredukował wypadanie? Owszem. Na szczotce zostaje mniej włosów, ale dużo bardziej spektakularny jest wysyp baby hair. A tych pojawiła się cała armia! Są króciutkie, malutkie i jaśniutkie, więc musiały wyrosnąć właśnie w trakcie testowania olejku. Zakola również są jakby mniej widoczne, ale podejrzewam że pełen efekt zobaczę dopiero, kiedy w końcu ufarbuję włosy. :) Mam tylko nadzieję, że efekt się utrzyma... :D

Podsumowując - u mnie sprawdził się świetnie i polecam wypróbować każdemu, kto boryka się z problemem rzadszych czy wypadających włosów. Niniejszym olejek dostaje najwyższą ocenę w kociej skali - 6 :) Aż chce się powiedzieć "dobre, bo polskie" :)

Pozdrawiam! 


sobota, 19 lipca 2014

Nafta kosmetyczna - sprzymierzeniec czy wróg?

Witajcie!

Sobotni poranek. Niby idealny dzień, by odespać trudy tygodnia, jednak byłam zmuszona wstać o 5 rano. I tak będzie przez cały następny tydzień... Nie ma zmiłuj, trzeba się przyzwyczajać - od października to będzie prawdopodobnie moja stała pora wstawania... :(

Te z Was, które są ze mną nieco dłużej na pewno pamiętają, że nie lubię się zbytnio z parafiną. No, przynajmniej jeśli chodzi o skórę twarzy - na ciele nie robi mi większej krzywdy, ale z twarzy potrafi mi zrobić piękne pole minowe. Odkąd nie używam kremów z parafiną, moja cera znacząco się poprawiła - większe krostki zdarzają mi się rzadko, a większość zaczerwienień jest rezultatem złych nawyków - jeśli widzę zaskórnika czy małą krostkę, często nie umiem utrzymać łapek przy sobie :( Człowiek (czy też kot) jednak całe życie uczy się czegoś nowego i zdziwienie moje było wielkie, kiedy dowiedziałam się o cudownym działaniu parafiny położonej na włosy. 

Źródło: http://www.annacosmetics.pl/pl/nafta-kosmetyczna.html

Nafta kosmetyczna, czyli nic innego jak płynna parafina w butelce, jest środkiem od lat stosowanym przez nasze mamy i babcie - którym często zazdrościłyśmy gęstych, mocnych włosów. Maseczka z nafty i żółtka jajka przeszła już do historii jako świetna odżywka do włosów i sama nieraz słyszałam, że powinnam takiej spróbować, ale jakoś niespecjalnie się do tego paliłam. Los jednak chciał, że jakiś czas temu wpadła w moje łapki nafta kosmetyczna zakupiona na wyprzedaży blogowej... i zaczęłam trochę drążyć temat.

Okazuje się że - tak jak w przypadku skóry - nafta kosmetyczna tworzy na włosach warstwę okluzyjną - czyli zapobiega uciekaniu z nich wilgoci. Ponadto nabłyszcza, zapobiega elektryzowaniu się i puszeniu włosów, a stosowana na skalp jest podobno w stanie zawalczyć z wypadaniem, zlikwidować łupież i poprawić ukrwienie skóry głowy. Przyznam się bez bicia - nie odważyłam się zastosować nafty na skalp. Ostatecznie to jednak parafina - nie byłam pewna jak zareaguje moja skóra, poza tym obecnie "męczę" skalp olejkiem od Orientany.

Źródło: http://i.iplsc.com/-/00038RAFGGTVVR9X-C303.jpg

Jak stosować?
Nakładamy naftę na 15min przed myciem włosów, po upływie podanego czasu myjemy włosy... i voila! :)
Jednak ważną rzeczą jest by pamiętać, że naftę nakładamy na uprzednio nawilżone włosy - inaczej parafina może utrudnić nawilżenie włosów i w konsekwencji je przesuszyć. Nie można jej też stosować zbyt często - sama stosuję raz-dwa razy w tygodniu, choć czytałam że niektóre dziewczyny stosują naftę trzy razy w tygodniu.
Stosowanie nafty kosmetycznej może być uciążliwe ze względu na dość nieprzyjemny zapach. Powiedzmy sobie szczerze - daleko mu do róż :( Pachnie po prostu jak ropa naftowa. Sama przy naftowaniu najczęściej otwierałam okno, bo nie mogłam tego wytrzymać. Całe szczęście, że po myciu włosów zapach nie pozostaje...


Czy warto?
Nafta jest taką troszkę bronią obosieczną. Stosowana z uwagą zdecydowanie jest w stanie pomóc - jednak używana bezmyślnie może nabroić i przesuszyć nam włosy. Za pierwszym razem położyłam naftę bez wcześniejszego nawilżania no i, cóż... Po pierwsze - spuszyły się (choć nie powinny), po drugie - przesuszenie było dość szybko widoczne, ale nie było też na tyle drastyczne by nie móc się z nim uporać. Nauczona doświadczeniem, póżniej przed zastosowaniem nafty kładłam na włosy odżywkę d/s, trzymałam 10-15 min, psikałam włosy naftą i czekałam kolejne 15 min, myłam włosy szamponem bez SLS (choć wiele dziewczyn poleca właśnie taki z SLS) i ponownie nakładałam odżywkę d/s. Po spłukaniu nakładałam do kompletu serum silikonowe i uzyskiwałam bardzo fajny efekt. Bardzo wygładzone i błyszczące włosy, mięciutkie, i takie... sypkie. Myślę, że gdybym zastosowała lepszą, lepiej nawilżającą odżywkę (bo obecna niestety średnio sprawdza się na moich włosach), efekt mógłby być znacznie lepszy.

Nafta kosmetyczna jest w mojej pielęgnacji nowością, jednak myślę, że w niej zostanie - pomimo ogólnej niechęci do parafiny. Oczywiście, nie jako zamiennik olejowania, a dodatek do niego. :)

Źródło: http://www.ceneo.pl/2531088

Gdzie kupić i jaką wybrać?
Jeśli chodzi o rodzaj nafty - jest ich naprawdę wiele. Dla przykładu - moja nafta jest wzbogacona biopierwiastkami, ale są też takie z wyciągiem z czarnej rzodkwi, z aloesem, z sokiem z pokrzywy... Czego tylko dusza zapragnie :)
Ze swojej strony mogę jednak polecić zakup nafty z pompką - jest bardzo wygodna w stosowaniu. Psikamy i gotowe :)

Używałyście? Jak sprawdzała się u Was?

Pozdrawiam! I idę szukać chłodniejszego kąta... :)


środa, 16 lipca 2014

Urodzinowe mini-rozdanie


Witajcie!

25-go czerwca minął dokładnie rok od momentu, w którym powstał ten blog - mój mały kącik w sieci. Rok, odkąd przywiązuję większą uwagę do dbania o siebie, do czytania składów, dbałości o włosy i miliona innych rzeczy... ale wciąż nie udało mi się opanować roztargnienia, dlatego świętujemy dopiero dziś :)

Mój blog w chwili obecnej liczy sobie 60 obserwatorów, dokładnie tyle samo, ilu mam lubisiów na Facebookowym fanpage'u mojego bloga. Biorąc pod uwagę jak ciężkie początki miał mój blog, jest to dla mnie co najmniej niesamowite. Ledwo zaczęłam blogować, a mnie i mojego starszego kota dopadła grzybica skóry, którą miał w pakiecie mój młodszy kot - którego wtedy przygarnęłam. Skończyło się niemalże depresją - a to dlatego, że, w przeciwieństwie do Rudego którego wyleczyłam w miesiąc, udało mi się zwalczyć to zawzięte świństwo u siebie dopiero po pół roku. Miałam więc długą przerwę w blogowaniu, posty pojawiały się rzadko - a sam blog został w pewnym momencie skasowany. Kompletnie nie miałam siły pisać o kosmetykach w momencie, kiedy na mojej skórze, mimo ciągłego stosowania maści i specjalnej diety, wciąż pojawiały się nowe ogniska... Wiem, piszę o tym co najmniej jakby to była śmiertelna choroba, ale wierzcie mi - byłam już tym naprawdę dobita.
W grudniu cofnęłam kasację bloga... no i jestem :) I pojawiła się też spora większość z Was. Każdy nowy czytelnik czy komentarz motywował mnie do dalszego prowadzenia tego bloga, choć - powiedzmy sobie szczerze - wielu dziewczynom nie sięgam nawet do pięt pod względem wiedzy, doświadczenia, stylu pisania czy też nawet odsłon :D
Wiele razy to powtarzałam, ale powtórzę raz jeszcze - bardzo, bardzo, BARDZO cieszę się z tego, że te 60 osób zdecydowało się zostać na moim blogu na dłużej, zwłaszcza że jak dotąd nie zorganizowałam żadnego rozdania. Dziękuję Wam za to, że jesteście!

Mam w planach kilka minirozdań, ponieważ na chwilę obecną nie mam możliwości zaoferowania Wam czegoś super-mega-hiper. Mimo wszystko, chciałam jakoś uczcić pierwsze urodziny bloga i urządzić małą zabawę :) Dzisiejsze symboliczne rozdanie jest pierwszym z nich.

Co można wygrać?


- silikonowe serum do zabezpieczania końcówek włosów GREENelixir Argan Oil;
- winogronowe masełko do ciała Bielenda;
- winogronowy peeling do ciała Bielenda;

A co trzeba zrobić? 

- być publicznym obserwatorem mojego bloga (1 los);
- zamieścić baner na blogu i/lub udostępnić informację o rozdaniu na Facebooku (odpowiednio 1 lub 2 losy);
- polubić fanpage Rubinowy Kot (1 los);

Moje top miauczki dostają jeden dodatkowy los :)


Wzór zgłoszenia:
- Obserwuję jako:
-  Lubię fanpage jako:
-Baner: Tak/Nie (link)
- Udostępnienie: Tak/Nie (link)

Regulamin
1. Organizatorką konkursu jest właścicielka bloga http://rubinowy-kot.blogspot.com
2. Nagroda sponsorowana jest przeze mnie - tj właścicielkę bloga http://rubinowy-kot.blogspot.com3. Konkurs trwa od 16.07.2014 do 16.08.2014 do godz. 23:59.
4. W konkursie mogą wziąć udział tylko publiczni obserwatorzy bloga.
5. Na kontakt od zwycięzcy czekam 3 dni. Po upływie czasu wylosuję kolejną osobę
6. Wyniki konkursu zostaną ogłoszone w ciągu 7 dni od jego zakończenia.
7. Wysyłka przez organizatora tylko na terenie Polski.
8. Rozdanie nie podlega przepisom Ustawy z dnia 29 lipca 1992 roku o grach i zakładach wzajemnych (Dz.U. z 2004 roku Nr 4 poz. 27 z późniejszymi zmianami).
9. Zastrzegam sobie możliwość zmiany regulaminu.


Pozdrawiam serdecznie! :)

czwartek, 10 lipca 2014

Yves Rocher - Couleurs Nature, 100% Origine Naturelle - mineralny podkład w pudrze

Witajcie!

Jaka u Was pogoda? U mnie żar wręcz leje się z nieba. Poranny spacer sprawił że wiem już, jak czuje się kurczak pieczony w piekarniku - do tego w drodze powrotnej zepsuł mi się but i musiałam kawał drogi przejść na boso. Rozgrzane płyty chodnikowe i asfalt zdecydowanie nie są najprzyjemniejsze w dotyku. :/


Dziś chciałabym pokazać Wam podkład mineralny w pudrze Yves Rocher. Skusiłam się na niego przy okazji zakupów w mieście - skończył mi się akurat tradycyjny podkład i uznałam to za dobry moment na przerzucenie się na podkład mineralny. Bałam się zamawiać przez Internet, a że nawinął mi się sklep Yves Rocher, poszłam zorientować się czy mają może coś takiego w ofercie. No cóż... mieli. I tak stałam się właścicielką najjaśniejszego odcienia.
Ponieważ był to mój pierwszy podkład mineralny, nie wiedziałam zbytnio czego powinnam od niego wymagać, ale uznałam że "za taką cenę pewnie będzie niezły". Poza tym zaimponowało mi, że jest w 100% naturalny, ekologiczny, a nawet ma certyfikat. No cóż...

Co pisze o nim producent:
"Podkład w pudrze to w 100% naturalny kosmetyk do makijażu, który łączy w sobie lekkość pudru sypkiego i zdolności kryjące podkładu. Podkład daje wyjątkowy efekt jednolitej, wygładzonej, rozświetlonej cery, zapewnia doskonałe krycie niedoskonałości, bez efektu "maski" na twarzy, świetnie nadaje się również do tuszowania cieni pod oczami. Kosmetyk zawiera wyłącznie składniki pochodzenia naturalnego (w tym pigmenty mineralne pochodzenia naturalnego), nadaje się do każdego rodzaju cery, również do cery wrażliwej, występuje w czterech odcieniach."




Skład:
Zinc Stearate (zwiększa przyczepność, ułatwia aplikację produktu), Zinc Oxide (mineralny filtr przeciwsłoneczny, przyspiesza gojenie ran), Lauroyl Lysine (zmiękcza, wygładza, w kosmetyku pełni funkcję wiążącą), Prunus Amygdalus Dulcis Oil (olejek ze słodkich migdałów), Tocopherol (antyoksydant, działa kojąco i łagodząco na skórę), [ +/- Mica, CI 77163, CI 77491, CI 77492, CI 77499, CI 77891] (mika, barwniki)

Cena: 75zł/4g

Ciężko mi analizować skład produktu mineralnego, bo to pierwszy, z jakim mam do czynienia - wygląda jednak całkiem przyjemnie. Na TYM blogu można przeczytać, że skład jest bardzo mało mineralny i emolientowy, dodatkowo może zapychać. Mnie nie zapchał jakoś kosmicznie, ale fakt że rzadko było tak, bym nie miała choć kilku krostek. Olejek ze słodkich migdałów pielęgnował cerę, mika dawała efekt rozświetlenia.  Dało się przeżyć :)

Co o nim myślę?
Zacznę od jednej rzeczy - ten puder nie powinien być nazywany podkładem w pudrze. Po prostu nie i tyle. Jego zdolności kryjące oceniam na minimum - pomniejsze zaczerwienienia może i (słabo) tuszował, ale nie wiem ile musiałabym go nałożyć, by twarz jako-tako wyglądała. Ujednolicał koloryt, ale słabo.
Efekt rozświetlenia był jednak całkiem przyjemny, twarz wyglądała zdrowo, świeżo, promiennie - i to chyba jedyna zaleta tego produktu... Jeśli nałożyło się go zbyt dużo, potrafił dać efekt bombki. Właścicielkom cer tłustych czy mieszanych raczej odradzam - w połączeniu z świeceniem się sebum mika potrafiła zrobić krzywdę. 
Nie takich rezultatów oczekiwałam od mineralnego podkładu w pudrze, zwłaszcza w TAKIEJ cenie. Cieszę się, że już go wykańczam (termin ważności, jak na naturalny kosmetyk przystało - 6 miesięcy). Ten puder sprawdziłby się jako wykańczający puder rozświetlający, ale nie jako podkład solo. Zresztą - widać na zdjęciach. Jakość nie powala, wiem, ale było mi ciężko złapać dobre światło. Dodatkowo - wybaczcie, moja cera ma obecnie trochę ciężki okres. Na zdjęciach może widać to mniej, ale nawet po aplikacji jestem cała w czerwonych kropkach:

Przed
Po

















Oceniam go na 2/6.
Jeśli kiedykolwiek jeszcze go kupię, to jako rozświetlacz. I tylko, jeśli będzie w promocji. 

Możecie polecić mi jakieś sprawdzone minerałki?

A na koniec pochwalę się wygraną w rozdaniu u Żanetki z bloga Mums in heels :) Wygrałam genialną pomadkę i masę próbek :)



Pozdrawiam! :)

piątek, 4 lipca 2014

Współpraca z Born Pretty Store

Witajcie!

Jak niektóre z Was czytały już na kocim Facebooku, nawiązałam ostatnio współpracę z pewnym sklepem internetowym. Widywałam go już nieraz na Waszych blogach i po przejrzeniu niesamowitego wręcz asortymentu postanowiłam zgłosić się do ich programu blogerskiego (choć nie wierzyłam zbytnio, że w ogóle się mną zainteresują). Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy w skrzynce mailowej znalazłam maila od pani zajmującej się działem z biżuterią i artykułami do włosów! Byłam bardzo pozytywnie zaskoczona, że jednak dane mi będzie nawiązać współpracę z Born Pretty Store :)


Born Pretty Store to sklep internetowy z baaardzo szeroką ofertą - od akcesoriów do zdobienia paznokci po artykuły dla domu i ogrodu. Znajdziecie w nim też ubrania, biżuterię, zegarki, zabawki dla dzieci, artykuły do włosów - znajdzie się nawet coś dla zwierzaków. Takie swoiste all-in-one :) W dodatku sklep wyśle towar do każdego miejsca na świecie, nie pobierając za to dodatkowej opłaty - nieważne, jaka będzie należność za zakupy. Trzeba przyznać, że robi wrażenie.

Jak wiecie, nie mogłam zdecydować się pomiędzy biżuterią a artykułami do włosów – w obu działach było tyle interesujących rzeczy! Było na tyle ciężko, że nawet zapytałam Was na Facebooku o opinię i większość była za biżuterią. No cóż, nie będę się buntować, zwłaszcza że przy mojej długości włosów artykuły takie jak wypełniacze do koków nie są mi potrzebne. Żal jedynie doczepianych pasemek i błyskotek do włosów, takich jak te:


To moja pierwsza współpraca, ale mam nadzieję, że potrwa jak najdłużej. Cieszę się, że sklep Born Pretty Store obdarzył mnie swoim zaufaniem i dzięki temu będę mogła opisywać dla Was biżuteryjne cudeńka dostępne w ich ofercie. Bo nie samymi włosami i kosmetykami człowiek żyje, prawda? :)

Kto jest ciekawy, co wybrałam? ;)


Jak widzicie, mam słabość do dość oryginalnej biżuterii. Wpadło mi jednak w oko jeszcze wiele innych rzeczy, ale wrzucę zdjęcia tylko kilku przykładowych okazów z działu biżuterii (innych nie przeglądam, bym czasem nie miała kolejnych zachcianek...):


A jest tego więcej. Dużo więcej. I to w całkiem niskich cenach :)

Moja paczuszka dotrze za około 3-4 tygodnie i jak tylko dojdzie, pokażę Wam jej zawartość. Tymczasem, jeśli macie ochotę na zakupy w Born Pretty Store, mam dla Was kod rabatowy :) Wystarczy wpisać LAST10 i będziecie mogły cieszyć się -10% obniżką na swoje zakupy. Kod działa we wszystkich działach sklepów, ale najmilej widziany jest oczywiście w dziale z biżuterią ;)

Tyle na dziś. Czeka mnie jeszcze wypad na działkę i przepyszne porzeeeczkiii! <3


Pozdrawiam! :)






PS: Przygotowując tego posta doszłam do wniosku, że mam dziwny gust jeśli chodzi o biżuterię... Ale powiedzcie, że nie urzekły Was kolczyki-kaczuszki! :D 
 

Rubinowy Kot na tropie pielęgnacji włosów Template by Ipietoon Cute Blog Design