niedziela, 14 lipca 2013

Sposoby przyspieszania porostu włosów

Witajcie!

Weekend upłynął mi niestety nie pod znakiem relaksu i wakacyjnego luzu, a wizyty u weterynarza i ogólnych nerwów związanych ze stanem zdrowia jednego z kotów. Na szczęście jest już trochę lepiej i nerwy powoli mijają. :)

Jak przyspieszyć porost włosów?

Włosy standardowo rosną około 1cm/miesiąc, oczywiście w zależności od naszych uwarunkowań genetycznych, diety, i ogólnego stanu zdrowia. 
Dieta jest wbrew pozorom bardzo ważna, a niestety często pomijana. Nie chodzi o to, byśmy jadły produkty z najwyższych półek - chodzi chociażby o codzienną porcję warzyw i owoców, czyli witamin i mikroelementów. Stres, zaburzenia hormonalne, choroby, złe nawyki żywieniowe są dla włosów tym, czym dla dziecka potwór chowający się pod łóżkiem - w końcu zaczynają wypadać. Nic nam nie dadzą żadne kosmetyki przyspieszające porost, jeśli nie zadbamy o to również "od środka" - zwłaszcza, że jeśli chodzi o "rozdawnictwo" witamin w organizmie, włosy stoją na szarym końcu. Mamy aktualnie sezon na rosnące dobrodziejstwa - korzystajmy z niego! ;)

Wewnętrznie...


Zajmijmy się najpierw metodami na przyspieszanie porostu "od wewnątrz". Znanymi metodami naszych babć i prababć jest picie pokrzywy (o którym pisałam tutaj - klik) i drożdży (klik). Także zawierający krzemionkę skrzyp polny jest bardzo polecany - pity codziennie jest w stanie bardzo przyspieszyć porost. Jeśli nie jesteśmy wielbicielkami nietypowych smaków, możemy spróbować suplementów diety - na rynku jest ich cała gama przeznaczona własnie do wspomagania skóry, włosów i paznokci. Znanymi suplementami są SkrzypoVita, Merz Special, Inneov, Capivit, Silica (która zraziła mnie do siebie reklamami radiowymi), Vitapil, Revalid... W Biedronce można też dostać suplement diety z wyciągiem z pokrzywy i skrzypu w całkiem przyzwoitej cenie, ale nie jestem pewna czy jest w ich stałej ofercie. Niestety, nie stosowałam żadnego na dłuższą metę, więc ciężko mi ocenić ich działanie. 

...i zewnętrznie


Metod "od zewnątrz" jest wiele. Gdzieś w Internecie czytałam o starej ukraińskiej metodzie, polegającej na starciu cebuli na tarce, obfitym posoleniu jej i nałożeniu na skalp, po czym zawinięciu głowy w folię i pozostawieniu na jakiś czas. Nie jestem pewna, czy sól mogłaby mieć jakikolwiek dobry efekt na skalp, więc sól akurat pominę... ale przy następnych zakupach będę miała jeszcze jeden powód, by pamiętać o kupieniu cebuli. Polecany jest również kompres z oleju rycynowego - trzeba wmasować w skórę głowy i włosy i pozostawić na włosach przynajmniej na 20min, następnie umyć włosy delikatnym szamponem. 

Jeśli masz ciemne włosy, możesz wypróbować tonik przyspieszający porost włosów - potrzebne Ci będą wysuszone liście pokrzywy, orzecha włoskiego, liście dzikiego czarnego bzu i łodygę jaskółczego ziela (wszystko to w takich samych proporcjach), a następnie trzeba to zalać zimną wodą i podgrzać doprowadzając prawie do wrzenia, poczekać aż napar naciągnie (jakieś 3min), i spłukiwać tym włosy po umyciu. 

Żółtko, piwo...


Kolejne przepisy, o których słyszał chyba każdy. :) 

Maseczka z żółtka i cytryny - 1 żółtko i 1 cytrynę (jeśli masz długie włosy, zmodyfikuj ilość) połączyć ze sobą i mieszać do uzyskania konsystencji majonezu. Nałóż na włosy, owiń głowę folią, okręć najlepiej ciepłym ręcznikiem i pozostaw na przynajmniej 15 min. Umyj włosy przynajmniej dwa razy delikatnym szamponem. UWAGA - cytryna może mieć właściwości rozjaśniające, nie skrajnie, ale jednak.

Pozytywnie na włosy działa również spłukiwanie ich po myciu piwem - takim lekko ogrzanym, nie prosto z lodówki. Wystarczy pół butelki jasnego piwa. :)

Czarna rzepa również jest ceniona w tym temacie. Ucieramy ją na tarce, wyciskamy sok i wcieramy w skórę głowy, pozostawiając na noc. Może lekko piec, ale lekko. Rano myjemy włosy. Sok z czarnej rzepy hamuje wypadanie włosów, aktywuje uśpione cebulki, wzmacnia włosy.

Macie jakieś swoje metody? Jeśli tak - podzielcie się nimi, na pewno się przydadzą :)

czwartek, 11 lipca 2013

Problem z wprowadzeniem pożądanych nawyków?

Internet nadciąga z odsieczą!


Jakiś czas temu na Facebookowej tablicy dawnego znajomego natrafiłam na coś takiego, jak Habit RPG - (klik). Jest to pewien rodzaj gry, który ma na celu utrwalenie nam pozytywnych nawyków i likwidację tych złych. Zasada jej działania jest bardzo prosta - za "dobre" zachowania jesteśmy nagradzani punktami doświadczenia (XP) oraz monetami, za które możemy "kupić" sobie nagrody - np. lepszą zbroję czy ekwipunek dla naszego bohatera, dzięki czemu będzie wolniej tracił punkty życia (HP). Możemy też wprowadzić własny system nagród - w takim wypadku naszą nagrodą może być odcinek "Gry o Tron", lody czekoladowe, czy cokolwiek sobie zamarzycie i jesteście w stanie sobie zapewnić. W końcu nie od dziś wiadomo, że jeśli jesteśmy nagradzani za wysiłek, jesteśmy bardziej skłonni owy wysiłek podjąć. ;)




Kolumna "Habits" służy do wprowadzania nawyków, które chcemy w sobie wyrobić, a które można powtarzać wiele razy w ciągu dnia, np. "umyj ręce po jedzeniu", a także tych które powtarzają się rzadziej - np. "kiedy skończy się papier toaletowy, wymień rolkę na nową", "nie jedz tzw śmieciowego jedzenia", "zamień windę na schody". W ten sposób można pozbyć się złych nawyków i wzmocnić dobre.

Kolumna "Dailies" to te rzeczy, które chcemy uczynić naszą codzienną rutyną. Mogą być one odznaczone jedynie raz na dzień, w przeciwieństwie do "Habits". Jeśli nie wypełnimy naszych wprowadzonych codziennych obowiązków, każdy z nich będzie powodował straty Punktów Zdrowia i Doświadczenia, a w konsekwencji nawet śmierć naszego bohatera! Obowiązek, który będziemy wykonywać i odznaczać codziennie, stanie się zielony - będziemy zarabiać mniej złota, ale też niewypełnienie obowiązku będzie kosztowało nas mniej strat. Jeśli z kolei nie dajemy rady wypełniać jakiegoś obowiązku codziennie - stanie się on, niestety, czerwony i straty będą bardziej odczuwalne w skutkach.

Kolumna "Todos" to zadania jednorazowe, jak np. "umyj samochód" czy "kup mleko". Niewypełnione nie spowodują strat, ale z czasem wypełnienie ich będzie coraz więcej warte.

Kolumna "Rewards" - nagrooodyyy! Jeśli byliśmy grzecznymi użyszkodnikami, na pewno zarobiliśmy trochę złota - a to oznacza, że możemy kupić naszej postaci lepszą broń, zbroję, hełm... albo odcinek "Gry o Tron". ;) Wszystko zależy od Waszej wyobraźni i tego, co uważacie za dobrą nagrodę. Kiedy nie mamy złota, też możemy kupić nagrodę... ale wtedy będzie to nas kosztowało stratę Punktów Zdrowia.

Od siebie jeszcze dodam, że w trakcie wypełniania obowiązków można znaleźć jajka, z których po użyciu odpowiedniego eliksiru (które również można znaleźć w ten sam sposób) wykluwają się zwierzątka! Ładnie wyglądają przy avatarze. ;)




Na powyższym ekranie można spersonalizować swoją postać - wybrać płeć, kolor włosów czy ubranie. Jak widać, nie ma tego zbyt wiele ;) Można też przeczytać statystyki swojej postaci.



 W Tawernie możemy zostawić swoją postać, kiedy wyjeżdżamy bądź przez pewien czas nie będziemy mieli możliwości korzystania z gry. W ten sposób nie poniesie ona żadnych strat. Dla towarzyskich - można również pokonwersować z innymi graczami. :) W innych zakładkach można znaleźć nawet gildie.

Od dnia dzisiejszego na pewno będę korzystać z tej gry celem wyrobienia sobie systematyczności w niektórych kwestiach :)

A pogoda tak mocno w kratkę... Raz pada, raz świeci słońce...

Pozdrawiam!

DIY: Spray odstraszający komary

Ci mali krwiopijcy są w stanie niesamowicie uprzykrzyć życie... zwłaszcza mi. Nie wiem od czego to dokładnie zależy, ale jeśli szłam na jakieś ognisko czy inne spotkanie z ludźmi w terenie, zawsze wracałam najbardziej pogryziona. 

Pojechałam raz jedyny na Woodstock w 2009 roku, rozbiliśmy się w lesie... było fajnie, chłodno, cień - ale mój ówczesny chłopak, widząc co się dzieje, z własnej woli pomaszerował z pola woodstockowego do Kostrzyna w celu zakupu jakiegoś Off'a czy innego środka odstraszającego komary. Piękny gest, ale... po użyciu tego, co zakupił, komary zaczęły gryźć mnie jeszcze bardziej.
Inna sytuacja tego typu to Koronacja Królewska 2012 w Gnieźnie, na której moja drużyna wikińska, z racji posiadania łodzi która woziła turystów po jeziorze, była zmuszona rozbić się nad wspomnianym jeziorem. Spędziłam tam dwa lub trzy dni, i każdego dnia ukąszeń przybywało. Już drugiego dnia na moich rękach i stopach nie było wolnego miejsca na kolejne ugryzienia, a słysząc przez sen bzyczenie komara dostawałam furii. Pamiętam że ktoś z drużyny widząc mój stan podzielił się ze mną zakupioną w aptece witaminą B mającą komary odstraszać, ale niestety - nawet to nic nie pomagało.

W tym roku, choć na szczęście ominą mnie trzy dni pomieszkiwania nad tym jeziorem, nie mam zamiaru dać się wypić komarom jak soczek truskawkowy. Ostatnimi czasy nie wychodzę często z domu, ale nie przeszkadza im to przysparzać mi kolejnych i kolejnych bąbli... przeglądając Zielony Zagonek (klik) znalazłam przepis na całkowicie naturalny spray odstraszający komary.

Potrzebne nam będą:
- po garści melisy, rozmarynu, kocimiętki i mięty
- szklanka wody destylowanej lub octu jabłkowego (przy wykorzystaniu octu spray jest trwalszy, lepiej wpływa na skórę, można go przechowywać poza lodówką, a po zapachu i tak szybko nie ma śladu)
- cytryna (jeśli jednak używasz wody destylowanej).

Z zebranymi składnikami postępujemy w następujący sposób:
- zioła rwiemy na małe kawałki (nie kroimy, w ogóle nie używamy do tego celu metalu)
- wersja z wodą destylowaną - zagotuj wodę, zalej wrzątkiem zioła, zakręć słoik i pozostaw na 30 min. Kiedy przestygnie, dodaj sok z cytryny i odcedź zioła, potem wlej do atomizera i gotowe.
- wersja z octem jabłkowym - pozostaw mieszaninę octu z ziołami na co najmniej tydzień w ciemnym i chłodnym miejscu, od czasu do czasu potrząsając słoikiem i mieszając. Następnie przecedź przez sitko i wlej do atomizera.

W przypadku wersji z wodą destylowaną i cytryną, spray najlepiej trzymać w lodówce. W przypadku wersji z octem, może ona stać minimalnie pół roku w lodówce lub trzy miesiące poza nią.
Aplikujemy na nadgarstki, pachy, koło uszu i pod kolana w odstępie 1-2 godzin.

Zdecydowanie wypróbuję, ale najpierw muszę zaopatrzyć się w składniki. Dam Wam znać, jak poszło. :)

Pozdrawiam!



środa, 10 lipca 2013

Rozpoczynam Akcję: Drożdże!



Zmuszona do odstawienia pokrzywy (może mieć wpływ na torbiele jajnika, a ja właśnie na nie się leczę!), postanowiłam poszukać innych metod na przyspieszenie porostu włosów. Słyszałam wiele o drożdżach, których picie miało rzekomo pomagać włosom i paznokciom rosnąć zdrowe, a cerze - być piękną. Trochę niepewna co do tego pomysłu, zapytałam o zdanie moją Mamę, która z kolei stwierdziła że to stara i skuteczna metoda. Pomyślałam - dlaczego nie?

Akurat byłyśmy w Carrefourze, więc zanurkowałam między półki z nabiałem i na jednej z półek znalazłam drożdże. Zgłupiałam. Niby jeden produkt, a tyle nazw i producentów...! Drożdże Babuni, Drożdże Domowe... Nie wiedziałam które wziąć, więc Mama zgarnęła dwie kostki takich, jak widzicie powyżej.

W takim skromnym opakowanku kryje się 100g drożdży - jednokomórkowych grzybów. Rozmnażają się przez pączkowanie, a różne ich gatunki wykorzystywane są w piekarnictwie, browarnictwie czy nawet w produkcji kefiru. Te konkretne są drożdżami piekarniczymi. Zawierają praktycznie cały pakiet witamin z grupy B (biotyna i wit. b5 są bardzo pomocne przy wzroście i wstrzymywaniu wypadania włosów) - są też świetnym źródłem chromu (ogranicza chęć na słodycze - przyda mi się...), magnezu, żelaza i fosforu - a przy tym wszystkim zawartość betaglukanu wzmocni naszą odporność, ochroni przed nowotworami układu pokarmowego, redukuje cholesterol i obniża ciśnienie krwi. Drożdże pomogą też na zaskórniki, łuszczycę, przetłuszczanie się skóry (ogółem), stany migrenowe, łojotok, bezsenność, trudności z koncentracją.

Same plusy! A gdzie tkwi haczyk? No właśnie...
Haczykiem jest ich smak, który nie każdemu musi przypaść do gustu.
No, i tak jak w przypadku pokrzywy, po dwóch tygodniach picia drożdży może wystąpić wysyp na twarzy (skóra będzie się oczyszczać). Jeśli nie ustąpi, należy zaprzestać picia drożdży.


Jak pić drożdże?


To proste. Wydzielamy sobie 1/4, lub 1/3 kostki (można nawet 1/6 jeśli nie możecie znieść smaku - dziennie lepiej nie przekraczać połowy kostki). Rozdrabniamy widelcem (ja kroiłam nożem na malutkie kawałki), zalewamy wrzątkiem i mieszamy. Przykrywamy talerzykiem i czekamy aż ostygną (przynajmniej 20 min, ja czekałam prawie 40min). Jeśli smak będzie dla Was dużym utrudnieniem, można dodać cukru, miodu, albo zalać drożdże wrzącym mlekiem. Sposobów na zneutralizowanie tego smaku jest naprawdę wiele - osobiście nie potrzebuję żadnego. Smak aż tak mi nie przeszkadza. :)
Podobno lepiej wybierać Drożdże Babuni zamiast Drożdzy Domowych, bo te drugie ponoć gorzej się rozpuszczają i zostawiają grudki - jak na razie tego nie doświadczyłam, ale jeśli coś takiego zauważę - napiszę Wam o tym.
Dlaczego trzeba zalewać drożdże wrzątkiem? Bo jeśli drożdży nie zabijemy poprzez zalanie wrzątkiem, będą nam fermentować w żołądku, co z kolei doprowadzi do nieprzyjemności żołądkowo-jelitowych.



Przed zalaniem wodą - premierowa 1/6 kostki drożdży pokrojona na malutkie kawałki.

Po dwudziestu minutach pod talerzykiem - przed wypiciem należy oczywiście ponownie wymieszać!

...żadnych grudek.

Jak długo zamierzam pić drożdże?


Kurację drożdżami można prowadzić nawet do trzech miesięcy (potem koniecznie miesiąc przerwy!), ale ja tak na start założyłam sobie, że będę piła je przez dwa miesiące. Po drodze mam co prawda dwutygodniowy wyjazd, więc nie wiem do końca czy w czasie wyjazdu będę miała możliwość picia drożdży (bardziej tu chodzi o przechowywanie drożdży niż trochę wrzątku, warunki będą nieco polowe). Po dwóch miesiącach podzielę się z Wami wynikami. :)

A co Wy myślicie o piciu drożdży? :)

Pozdrawiam!

Kot się złamał... czyli Farbowanie włosów szamponetką Joanna!

Witajcie w ten letni, w moim mieście wręcz upalny dzień! :)

Kiedyś, zanim jeszcze zyskałam minimalną wiedzę na temat czytania składów (czyli mniej więcej wczesną wiosną), zakupiłam w pewnym sklepie internetowym mały zestaw do włosów. W jego skład wchodziły niemal wszystkie kosmetyki z serii Joanna Argan Oil  (z których większość już zużyłam), 3 opakowania farby Joanna Naturia w kolorze porzeczkowej czerwieni, i 6 szamponetek Joanna Multi Effect Color w takim samym odcieniu, jak farba. Zakładałam wtedy, że mocno ograniczę farbowanie włosów na długości na rzecz odświeżania koloru zmywalnymi szamponami i w ten sposób podreperuję ich kondycję.

Farby zużyłam na farbowanie odrostów, a także pasemka mojej Mamy (z których lepiej nie mówić, co wyszło). Kosmetyki zniknęły w wyniku zużycia... a szamponetki zostały. No, przynajmniej 5 z nich - a potem dowiedziałam się, że zawierają Triethanoloamine (taka inna forma MEA)!  Z tego też powodu zaprzestałam używania ich... aż do wczoraj.

Dlaczego się złamałam? Moje włosy wyglądały już nieciekawie pod względem kolorystycznym. Od kilku miesięcy farbowałam tylko odrosty, okazjonalnie położyłam na nie szamponetkę. Ich kolor stał już na granicy mocno wypłukanej czerwieni i rudego... do tego miałam całkiem niezły (jak na mnie) miesięczny odrost po pokrzywie. Nie wyglądało to dobrze. Serio.

Pod analizą składu (klik i zjechać trochę w dół) na blogu Mysi można przeczytać następującą informację:

"Szamponetka nie uczyni szkody włosom, jeśli zostanie dokładnie wypłukana a włosy umyte szamponem ze SLES po jej użyciu. Oczywiście osłabi to kolor, ale zapobiegnie szkodom wywoływanym przez MEA. W innym wypadku będzie przesuszać, mimo zawartości fajnych składników pielęgnujących."
Jako że Mysia jest jednym z nielicznych fryzjerów którym pozwoliłabym zrobić COKOLWIEK przy moich włosach, zaufałam jej doświadczeniu. I przystąpiłam do dzieła.


Wygląd produktu:




Szatę graficzną produktu uważam za atrakcyjną i ładnie prezentującą kolor, jaki można za jego pomocą potencjalnie osiągnąć. Przypadła mi ona do gustu - nie jest przesadzona, ani też zbytnio ascetyczna.

Zawartość




Płyn barwy ciemnoczerwonej (tylko mi skojarzyło się to z krwią?) o rzadkiej konsystencji, ale nie na tyle, by przesadnie spływał czy skapywał z włosów.

Najtrudniejsza rzecz, jakiej produkt miał podołać?


Z góry przepraszam za przetłuszczone włosy :(
Odrost w kolorze średniego/ciemnego popielatego blondu. Właśnie tyle odrosło przez miesiąc po pokrzywie (klik). Na zdjęciu wygląda jak szary, ale to wina aparatu i światła - w rzeczywistości jest nieco jaśniejszy i cieplejszy. Przy okazji widzicie, jaki mój kolor był już beznadziejny :(

Aplikacja:


Łatwa. Wystarczy założyć dołączone do opakowania rękawiczki, odciąć róg saszetki, wylać niewielką ilość na dłoń i nałożyć na włosy. Zapach szamponetki - przyjemny, absolutnie niedrażniący - przypadł mi do gustu. Należy tylko uważać, by nie poplamić niczego szamponetką - w moim przypadku o to nietrudno, więc po zakończeniu aplikacji nałożyłam dość luźno na głowę jakże atrakcyjny, unikalny, foliowy worek - ale jest to krok czysto opcjonalny. Po prostu niezbyt mogłam pozwolić sobie na usiedzenie zalecanego czasu działania w jednym miejscu.

Przez nieuwagę pomalowałam sobie połowę twarzy... :(
Po upłynięciu 40 min (celowo przedłużyłam czas aplikacji, ponieważ moje włosy były mocno "sprane"... i może dlatego wyszły z lekka fioletowe) spłukałam dokładnie całość ciepłą wodą i umyłam kilkukrotnie (czterokrotnie?) szamponem Malwa z czarną rzepą, zaraz potem na włosy poszła odżywka Alterry położona na 30min. Mam nadzieję, że w ten sposób wypłukałam większość soli amonowych, a jeśli nie... to z pewnością zauważę to w przyszłości.

Efekt:

Mało wyraźne zdjęcie, ale myślę że widzicie, o co chodzi...
Szamponetka, mimo bycia zalecaną do włosów od średniego blondu do średniego brązu, nie tknęła odrostu. Może jedynie nieco ociepliła jego kolor, ale... odrost mimo wszystko jest nietknięty. Byłam zaskoczona, bo w takim razie gdybym miała w pełni naturalne włosy, straciłabym pieniądze. Niewielkie, ale jednak.


Kolor wyszedł mniej więcej taki (należy wziąć poprawkę na to, że zdjęcie jest robione w cieniu, jest prześwietlone, i ogólnie robione kalkulatorem). Jeśli przyjrzycie się zdjęciu, na końcówkach w jednym miejscu słońce ukazuje czerwień. Fiolet mógł się pojawić przez zbyt długie przetrzymanie szamponetki na włosach (40 min, producent zaleca max 30min) - ale osobiście mi to nie przeszkadza. W słońcu są czerwone, w cieniu lekko fioletowe. Lubię takie kolory. Nawet bardzo. :)
Nie zauważyłam zwiększonego przesuszenia. Jeszcze.

Jeśli Mysia miała rację i da się zniwelować szkodliwy wpływ MEA poprzez dokładne wypłukanie i kilkukrotne mycie szamponem z SLS, myślę że wrócę do tych szamponetek - ale już w roli czystego odświeżacza koloru, nie kamuflatora odrostów.

wtorek, 9 lipca 2013

Pierwsza aktualizacja włosowa - 9 lipca 2013


Udało mi się namówić moją rodzicielkę, by zrobiła zdjęcie moim włosom :)
Jak widać są trochę nieposłuszne - przed zrobieniem zdjęcia uczesałam je, ale i tak stwierdziły, że chcą po swojemu i ułożyły się jak chciały. Na przykład to pasmo spod spodu które wyszło na wierzch, psując wygląd...
Zdjęcie nie jest najlepszej jakości, w dodatku nieco prześwietlone, a Mama ucięła mi kawałek końcówek i głowy :( Postaram się w najbliższym czasie o lepszego fotografa. Przyznam że nieco zaskoczyło mnie to, co na nim zobaczyłam - włosy były wczoraj farbowane szamponetką w kolorze porzeczkowej czerwieni (o tym w następnym poście) a tu wyglądają na fioletowe... Wina aparatu? Szamponetki? Nie wiem, ale przyznam że podoba mi się taki rezultat.
Nie wiem, czy można to wychwycić na zdjęciu, ale cóż - włosy nieco przesuszone, końcówki do stopniowego podcinania... bo na jednokrotne, definitywne cięcie się nie odważę.

Może powinnam zmienić nazwę bloga na Ametystowy Kot? :D
Pozdrawiam!

11 ciosów dla włosów

Taki mój mały spis rzeczy, których przy włosomaniactwie należałoby się wystrzegać, a przynajmniej liczyć z tego konsekwencjami. Jest on oczywiście z mojego punktu widzenia, każda z Was może mieć inne zdanie ;)

1. Rozjaśnianie włosów

Tu widzimy panią Kate Moss.



Która z nas nie usłyszała chociaż raz w życiu, że "mężczyźni wolą blondynki?"

W największym skrócie, rozjaśnianie włosów polega na zniszczeniu w nich naturalnego (bądź sztucznego - ale wtedy to już dekoloryzacja) pigmentu. Pomiędzy tymi dwoma procesami stoi dzielnie trochę mniej szkodliwe niż powyższe procesy farbowanie rozjaśniające, które po prostu niszczy pigment i wprowadza inny. Wszystkie powyższe procesy, bez wyjątku, czynią niezłe spustoszenie we włosie - im wyższy stopień rozjaśnienia, tym większe. Zapłatą za piękny, jasny kolor włosów często bywa zmniejszona odporność na uszkodzenia mechaniczne (kruchość, łamliwość), przesuszenie, sztywność (zwiększone odparowanie wody), szorstkość, elektryzowanie się, a także zwiększona porowatość. Takie włosy wymagają znacznie więcej troski i intensywnej pielęgnacji. Mam na to świetny przykład we własnym domu - moja Mama, która nie daje się przekonać do większej dbałości o włosy, wciąż je rozjaśnia i są już jak siano - a na to jeszcze porcja pianki do włosów z Alcohol Denat. w składzie :(

Nie, żebym miała coś przeciwko blondynkom. Sama naturalnie mam jasne włosy. Zdarzało mi się rozjaśniać włosy jakieś 2 razy, za każdym razem było to rozjaśnianie włosów ufarbowanych na czerń i późniejsze farbowanie miedzianą farbą. Włosy, o dziwo, nawet dobrze to znosiły - zniszczenia nie były szczególnie widoczne, ale porozdwajane końcówki, no cóż... mimo że mało widoczne, nie dodawały mi uroku. Nie miałam jednak niczego, co przypominałoby włosy na powyższym obrazku, "jedynie" nierównomierny kolor. Na szczęście...


2. Prostowanie prostownicą/używanie lokówki/suszenie suszarką każdego dnia



Wpływ wysokiej temperatury na włosy jest bardzo destrukcyjny. Już temperatura powyżej 75 stopni potrafi uszkodzić nasze włosy, powodując powstawanie w nich pęknięć - a co dopiero wyższa... Z tego co czytałam wynika, że nowoczesne potrafią osiągnąć nawet do 240 stopni! Włosy nie lubią zmian w poziomie wilgotności, zwłaszcza tak nagłych - dlatego jeśli nie musimy nic takiego robić, oszczędźmy tych zabiegów swoim włosom, a suszenie niech odbywa się przy pomocy chłodnego nawiewu. Oczywiście od wielkiego dzwonu można zaszaleć i pobawić się takimi przyrządami, ale na co dzień, kiedy nie jest to potrzebne...?

3. Kosmetyki z alkoholem


Kiedyś kupiłam odżywkę w sprayu pewnej znanej firmy. Była to właściwie kuracja nocna - psikało się na noc i rano rozczesywało włosy, bądź myło. Już przy pierwszym psiknięciu uderzyła mnie silna woń alkoholu... i było to ostatnie psiknięcie. Zajrzałam do składu i zdziwiłam się bardzo. Odżywka na pierwszym lub drugim miejscu (już nie pamiętam) miała Alcohol Denat.! Już pominę fakt, że w składzie nie miała w zasadzie nic wartościowego... Dziewczyny (i chłopaki, jeśli jacyś długowłosi czytają tego bloga) - czytajcie składy! Kosmetyki z Alcohol Denat. mogą silnie przesuszyć włosy, jeśli będą stosowane na długości! Jeśli stosujecie stylizatory (a one często zawierają ten alkohol), stosujcie je chociaż z umiarem...

4. Farbowanie


O tym wie każda z nas - farbowanie niszczy włosy, nieważne czy jest to farba z amoniakiem, czy z MEA. Możemy jednak zrobić coś dobrego i ograniczyć niszczycielski wpływ farb na włosy. Jak? Wystarczy farbować jedynie odrosty, a całość włosów farbować jedynie co jakiś czas - np. raz na kilka miesięcy, lub farbować "na olej" lub "na odżywkę". Pomiędzy farbowaniami można używać szamponetek.

5. Niepodcinanie zniszczonych końców


I tu następuje brutalne zderzenie z rzeczywistością. Nic nie sklei rozdwojonych końcówek. Żaden kosmetyk, wbrew temu co twierdzą ich producenci, nie jest cudownym klejem który naprawi nam miotełki. Nie łudźcie się, nie ma na to najmniejszych szans. Mogą tymczasowo je ukryć, poprawić ogólny wygląd włosów - ale rozdwojenie będzie pięło się w górę, co oznacza jeszcze bardziej zniszczone włosy...
Jedynym lekarstwem są nożyczki - i nie, to nie oznacza od razu, że macie ściąć 20 cm włosów naraz, chociaż... tak niby byłoby najlepiej. Można podcinać tyle, ile jesteście w stanie znieść - ale regularnie, można też pomocniczo wycinać "na bieżąco" znalezione we włosach rozdwojone końcówki... byleby coś z tym robić. Pamiętać należy, żeby obcinać taką końcówkę kilka centymetrów nad rozdwojeniem, i robić to ostrymi nożyczkami.

6. Gumki do włosów z metalowymi łączeniami


Bardzo popularny gadżet, produkowany w wielu wersjach kolorystycznych, z dodatkami w stylu kokardek, misiów, i innych ozdóbek. Kiedy jeszcze trenowałam sztuki walki, bardzo mi się przydawały - miałam kilka kompletów takich gumek w różnych kolorach,-pp nawet srebrne czy złote. Z czasem się pogubiły... i dobrze. Metalowe łączenie jest dla dla włosów naprawdę nieciekawą rzeczą - taka gumka używana na co dzień po prostu łamie włosy. Lepiej upinać włosy za pomocą miękkich gumek bez tych łączeń, względnie za pomocą spinek-żabek. Można być też takim wariatem jak ja, napaść na youtube i nauczyć się upinać włosy BEZ użycia akcesoriów w stylu spinki/gumki. :)

7. Przesadnie ciasne koczki, kucyki, upięcia


To jest mój słaby punkt, przyznaję się bez bicia. ;) Często kiedy czeszę włosy, robię to zdecydowanie za ciasno... Niestety, zbyt ciasno upinane fryzury ciągną cebulki włosów. Co zrobiłybyście, gdyby gdzieś źle Was traktowano? Nie myślałybyście o ucieczce? No właśnie. I one robią dokładnie to samo - uciekają, przyprawiając nas o łzy. Nie ma sensu robić bardzo ciasno upiętych fryzur - ani to wygodne, ani dobre dla zdrowia włosów.

8. Wycieranie mokrych włosów ręcznikiem/czesanie ich na mokro bez odżywki


Od dziecka wpajano mi, że włosy suszy się, pocierając je ręcznikiem - a raczej trąc nimi o ręcznik, a potem trzeba obowiązkowo rozczesać je na mokro, "bo później nie włożysz w nie szczotki". Błąd, bardzo duży błąd. Mokre włosy mają wciąż rozchylone łuski i są o wiele bardziej narażone na uszkodzenia mechaniczne. Po pierwsze - włosy byłoby najlepiej suszyć ręcznikiem miękkim, a wchłaniającym jak najwięcej wody (np. z mikrofibry), a po drugie - nie trąc, a nałożyć na włosy i pozwolić im wchłonąć wodę (ewentualnie lekko dociskając).
Jeśli zaś chodzi o czesanie - jeśli jesteś w posiadaniu włosów prostych lub falowanych, pozwól im najpierw wyschnąć. Jeśli rozczeszesz włosy przed myciem, po myciu i wysuszeniu nie powinno być problemów z ponownym rozczesaniem ich. Jeśli zaś masz włosy kręcone - sytuacja jest odwrotna, czesz na mokro, ale koniecznie z odżywką!

9. Mycie włosów mocnymi szamponami i zapominanie o odżywkach


Mocne detergenty, takie jak SLS/SLeS używane popularnie w szamponach do włosów, niestety dość mocno je przesuszają. Oczywiście nie od razu... Włosy potrzebują nawilżenia, odżywiania i ochrony (w tej roli chociażby silikony dla tych, które mogą ich używać). Mycie silnie działającymi detergentami i brak wsparcia z naszej strony zdecydowanie nie pomogą... chyba, że macie pancerne włosy.

10. Podcinanie tępymi nożyczkami


Zniszczone końce włosów powinnyśmy obcinać bardzo ostrymi nożyczkami, używanymi jedynie do tego celu. Nie nadają się do tej czynności ani szkolne nożyczki, ani kuchenne. Dlaczego? Szkolne/kuchenne nożyczki nie będą włosów obcinać, a je miażdżyć... co spowoduje dalsze rozdwajanie się włosa (mimo, że przecież obcięłyśmy rozdwojone końce!). Syzyfowa praca. Nie musimy mieć jednak nożyczek fryzjerskich wartych kilkaset złotych... Wystarczą takie z np. Rossmanna (cena około 20zł, jeśli dobrze się orientuję - sprawdzę jak będę w nim następny raz). Należy pamiętać, by używać ich tylko do obcinania włosów - w innym wypadku szybko się stępią i efekt będzie taki, jak w przypadku nożyczek szkolnych.

11. Spanie z mokrymi/rozpuszczonymi włosami


Jak już wspomniałam wcześniej - mokre włosy = rozchylone łuski i zwiększona podatność na uszkodzenia mechaniczne. W połączeniu z ręcznikiem i dość niespokojnym snem, co za tym idzie - częstymi zmianami pozycji, możemy niestety ładnie podniszczyć włosy. Raz na jakiś czas nie powinno zaszkodzić, w ramach "sytuacji kryzysowej", ale na co dzień - nie polecam. Zresztą... kiedy tak śpię, zwykle tworzą mi się potem takie kołtuny że ani szczotki, ani grzebienia w to nie włożę...
Z kolei spanie z rozpuszczonymi włosami jest dla mnie kwestią nieco dyskusyjną. Oczywiście, włosy rozpuszczone w trakcie snu narażone są na wiele źle działających na nie czynników w stylu tarcia o poduszkę (zwłaszcza w trakcie niespokojnego snu - czyli moje włosy już powinny nie istnieć...) i związanych z tym uszkodzeń mechanicznych, ale... Kiedy upinałam włosy do snu, obserwowałam zwiększone wypadanie. Wniosek z tego taki, że każda z nas powinna przetestować i wybrać dla siebie najlepszy sposób przygotowywania włosów do odpoczynku :)

PS: Mam pierwszego obserwatora bloga, jupi! Dzięki ^^

niedziela, 7 lipca 2013

Tak, wiem, dawno mnie nie było...

...ale dziś wracam do postowania! :)

Przepraszam wszystkich potencjalnych czytelników mojego bloga za niezapowiedzianą nieobecność. Przyczynę tej nieobecności możecie zobaczyć na zdjęciu poniżej.

Daj palca!
To mój drugi kot, jutro skończy dwa miesiące. Zaadoptowałam go (a właściwie zrobiła to moja Mama) kilka dni temu - i zrobiła to chyba na otarcie moich łez po poprzedniej, nieudanej adopcji. Mam już pięcioletniego, przekochanego kocurka, ale widziałam wyraźnie że się nudził i potrzebował towarzysza zabaw.
No cóż... teraz już nie ma czasu się nudzić. :D Kociątku nigdy nie rozładowują się baterie, ciągle by tylko gryzł, podgryzał, bawił się, ganiał ogon starszego kota - ogólnie psoci, psoci i jeszcze raz psoci. Nie zliczę już, ile razy ratowałam kable od anteny internetowej i zasilacza do laptopa przed jego małymi, wszystkotnącymi ząbkami.

No dobra, a jaki wpływ ma to na prowadzenie bloga? Ano taki, że - jak wspomniałam - próbowałam wcześniej adoptować innego kota i skończyło się to nieciekawie. Musiałam stale być w pobliżu, by kociak i mój starszy kot zwyczajnie się nie zagryzły. Nie polubiły się... bardzo się nie polubiły. Przy drugim podejściu do adopcji musiałam wziąć pod uwagę że adoptowany kot jest malutki i nie umie się bronić, starszy z kolei jest kawałem kocura i dysponuje dużo większą siłą. Pozostawienie ich bez obserwacji byłoby zwyczajnie nieodpowiedzialne. Na szczęście okazało się, że mój starszy kot jest wspaniałym, wyrozumiałym i o dziwo - opiekuńczym stworzeniem. Po krótko trwającej niechęci zaczął wręcz niańczyć kociaka - często się z nim bawi, paca łapą w głowę jeśli kociak robi coś nieodpowiedniego, a nawet nauczył go korzystać z kuwety. Jestem naprawdę zaskoczona, że wszystko poszło tak łatwo i bezproblemowo. Oglądanie bawiących się razem kotów jest lepsze niż telewizja - nawet teraz, kiedy piszę tego posta, obserwuję ich "walki". Starszy kocur właśnie "głaszcze" łapą po głowie młodszego, jakby chciał powiedzieć "Taaak, mały, myśl dalej że dasz mi radę"... :D

No nic, czas przygotowywać posty :)
Pozdrawiam!

wtorek, 2 lipca 2013

Koczek bez wsuwek i gumek



Krótka wrzutka. W taki sposób niemalże codziennie "upinam" włosy :) Zazdroszczę jej pięknych włosów, zwłaszcza długości...

A jak Wam się podoba? :)

Rozdania u MartaFigluje oraz Dzemper!

Przeglądając blogi, trafiam na coraz to nowe rozdania :)

Pierwszym, na jakie dziś trafiłam, było rozdanie u MartaFigluje - do wygrania kosmetyki Chantal z olejem arganowym!

Drugim rozdaniem, na które trafiłam - a raczej zostałam do niego zaproszona :D - jest rozdanie u Dzemper, u której można wygrać ubrania!

Może tym razem mi się poszczęści? :)

Recenzja: Joanna Argan Oil - serum na zniszczone końcówki włosów, czyli "ucz się na kocich błędach".

To serum miałam w swojej małej kolekcji do pielęgnacji włosów. Jak się przekonałam po rozcięciu opakowania, nadal troszeczkę go pozostało - więc postanowiłam przełożyć do słoiczka po zużytym podkładzie i zrecenzować.

Opis producenta: Serum na końcówki włosów Argan Oil przeznaczone jest do włosów suchych i zniszczonych wymagających szczególnej pielęgnacji. Receptura serum zawiera niezwykle cenny we właściwości pielęgnujące olejek arganowy uzyskiwany z upraw ekologicznych i posiadający certyfikat Ecocert.
Serum regeneruje nawet najbardziej zniszczone i przesuszone końcówki, redukuje łamliwość i wygładza włókna włosów przywracając im zdrowy połysk i miękkość. 

Cena: ok. 10zł (50g)


Skład: Aqua, Cyclopentasiloxane, Isopropyl Myristate, Dimethiconol, Propylene Glycol, Cyclohexasiloxane, Polyquaternium-37, Phenyl Trimethicone, Propylene Glycol Dicaprylate/Dicaprate, Argania Spinosa Kernel Oil, Polyquaternium-10, Panthenol, Hydroxyethyl Cellulose, Trideceth-6, Disodium EDTA, Triethanolamine, Parfum, Amyl Cinnamal, Hexyl Cinnamal, Limonene, DMDM Hydantoin, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone, CI 19140, CI 17200


Czyli, przekładając na ludzki:

Aqua – woda

Cyclopentasiloxane, Cyclohexasiloxane – silikony cykliczne, lotne, odparowujące częściowo z włosa, łatwe do zmycia chociażby wodą. Wypełniają drobne linie, kondycjonują, nadają jedwabistej miękkości.

Isopropyl Myristate – substancja otrzymywana z kwasów tłuszczowych. Nawilża, chroni, natłuszcza, wygładza. W dużych stężeniach podrażnia skórę i błony śluzowe wywołując swędzenie.

Dimethiconol – silikon nierozpuszczalny w wodzie, ale zmywalny nawet łagodnym szamponem bez SLS. Chroni włosy przed działaniem środowiska.

Propylene Glycol – humektant, zapobiega krystalizowaniu się kosmetyku u ujścia tubki, wspomaga również działanie konserwujące przez ograniczenie aktywności wody. Nawilża skórę, ma zdolność przenikania w głąb skóry, umożliwiając transport innych substancji. Znalazłam przesłanki, że może być rakotwórczy, mimo że co strona, to sprzeczne informacje... Rzekomo bezpieczny w stężeniu do 50%.

Polyquaternium-37 – antystatyk. Kondycjonuje, ułatwia rozczesywanie. Substancja powłokotwórcza.

Phenyl Trimethicone – silikon zmywalny łagodnymi detergentami, pochodna krzemionki, jest środkiem przeciwpiennym.

Propylene Glycol Dicaprylate/Dicaprate – składnik pielęgnujący, mocno nawilżający.

Argania Spinosa Kernel Oil – obiecywany olej arganowy. Jeden z najdroższych na świecie, bogaty głównie w nienasycone kwasy tłuszczowe omega-6 i omega-9, a także witaminę E. Chroni przed zniszczeniami spowodowanymi wpływem środowiska.

Polyquaternium-10 – antystatyk. Wygładza, nawilża, ułatwia rozczesywanie. Substancja powłokotwórcza.

Panthenol – nawilża, działa przeciwzapalnie, naturalny prekursor witaminy B5. Posiada silne własności higroskopijne. Pantenol należy do silnie działających stymulatorów wzrostu i odnowy komórek, zarówno naskórka jak i skóry właściwej. Wykazuje silne działanie gojące przy różnych rodzajach uszkodzeń skóry i błon śluzowych, łagodzi podrażnienia i nieprzyjemne objawy wywołane czynnikami alergogennymi.

Hydroxyethyl Cellusose – zagęstnik, wpływa na lepkość produktu.

Trideceth-6 – powierzchniowo-czynny środek pochodzenia chemicznego, stabilizator emulsji, kondycjonuje.

Disodium EDTA – chelat, stabilizator pochodzenia syntetycznego. Często zanieczyszczony, co bywa przyczyną podrażnienia skóry. Ma również działanie konserwujące. Szczególnie groźny jest rozproszony w powietrzu, przez co należy unikać kosmetyków w aerozolu z tym składnikiem.

Triethanolamine (TEA) – chemiczny stabilizator pH. Potencjalny podrażniacz oczu, alergen, przyczynia się do wysuszenia skóry i włosów, możliwe działanie toksyczne jeśli wchłaniany przez ciało przez długi okres czasu. Na blogu Mysi przy analizie jednej z szamponetek znalazłam informację jakoby była to inna forma MEA... !

Parfum – kompozycja zapachowa

Amyl Cinnamal – składnik pochodzenia chemicznego wykorzystywany jako substancja zapachowa. Może uczulać.

Hexyl Cinnamal – gliceryna, składnik pochodzenia chemicznego, wykorzystywany jako substancja zapachowa. Może uczulać.

Limonene – składnik kompozycji zapachowej (zapach cytryny)

DMDM Hydantoin – popularny konserwant, donor aldehydu mrówkowego co oznacza mniej więcej tyle, że w odpowiednich warunkach może uwalniać formaldehyd – substancję rakotwórczą i drażniącą, jednak słabo wchłanialną z poziomu skóry. Tak czy inaczej – wrażliwcy, uważajcie, może podrażnić. Nie stosować w okresie ciąży i laktacji.

Methylchloroisothiazolinone – biodegradowalny konserwant, chroni kosmetyk przed drobnoustrojami, może uczulać i oddziaływać na układ nerwowy.

Methylisothiazolinone - popularny i niedrogi chemiczny konserwant stosowany głównie w produktach pozostających na skórze. Działa alergizująco.

CI 19140 - barwnik cytrynowożółty. Mocno alergizujący. Często wywołuje alergie u osób, które nie tolerują aspiryny (kwas acetylosalicylowy) lub są zwyczajnie alergikami.

CI 17200 - barwnik czerwony, łagodny barwnik na bazie wody, nie powoduje alergii i podrażnień.

...ktoś tu dobrnął? ;)

W tym składzie wyjątkowo, ale to wyjątkowo nie podoba mi się zawartość TEA (Triethanoloamine). Tu podany jest niby jako stabilizator pH, ale ten składnik tak jak MEA działa podobnie do amoniaku – podnosi łuski włosa i umożliwia innym substancjom wejście do środka. TEA jest również składnikiem szamponetki Joanny, którą analizowała Mysia, i według jej słów aby ta szamponetka nie zaszkodziła włosom należy po ufarbowaniu ich tym produktem umyć porządnie włosy szamponem z SLS, najlepiej kilkukrotnie. Osłabi to kolor, ale wypłucze większość soli amonowych i dzięki temu włosy nie ulegną zniszczeniu, albo może inaczej – zniszczenia będą mniejsze, bo coś z tego TEA i tak zostanie w środku. Skoro przy szamponetce bardzo polecane jest wymycie TEA jak tylko się da, jak to ma się do serum na końcówki które przecież na włosach POZOSTAJE?! Ten produkt ma DBAĆ o końcówki, czy je NISZCZYĆ? Pogubiłam się...

Konsystencja:


Gęsta, bladożółta emulsja o słodkawym zapachu. Końcówkę z opakowania zaliczonego do czerwcowych zużyć przełożyłam do słoiczka po podkładzie w celu zrecenzowania.

O, takie coś. Fatalne światło do zdjęć, akurat nad moim miastem rozkręcała się burza :(



Włosy piły produkt momentalnie, bardzo szybko wchłaniał się też w skórę dłoni.

Opakowanie:

Oryginalne opakowanie jest dość poręczną tubką wyglądającą tak jak ta powyżej. Nie zajmuje wiele miejsca w torbie, produkt można wszędzie zabrać ze sobą.

Jak moje włosy polubiły się z produktem:


No cóż, prawdę mówiąc polubiły się średnio. Zdawałam sobie sprawę, że ten produkt nie zdziała cudów - takie sera są często po prostu silikonową bombą. Po nałożeniu na końcówki wyglądały one lepiej, zgodzę się - ale efekt utrzymywał się krótko. Nie zauważyłam nawilżenia ani tym bardziej regeneracji czy redukcji łamliwości, jedynie minimalne wygładzenie, czysto wizualną tymczasową poprawę wyglądu i takież zmiękczenie włosów. Ot, jeden z wielu oblepiaczy dostępnych na rynku. Myślę, że dobrze spełnia funkcję ochrony przed wpływem środowiska zewnętrznego, ale tym faktem również produkt nie przekonał mnie do siebie.

Czy kupię ponownie?


Nie. Zdecydowanie nie. Zawartość TEA skutecznie mnie zniechęciła, poza tym produkt nie dawał na moich włosach rezultatów na tyle dobrych, bym skusiła się ponownie. Poszukam czegoś innego.


A Wy używałyście tego produktu? Co o nim myślicie? Może mogłybyście polecić mi inny specyfik? :)

Pozdrawiam!

Farby bez amoniaku - czy aby na pewno bezpieczniejsze dla włosów?


Od kilku lat jestem świadkiem rewolucji w koloryzacji włosów. Mianowicie, koloryzacja bez użycia amoniaku! Czyż nie brzmi świetnie? Ani nie śmierdzi, ani nie dusi, i reklamowana jest przy tym jako znacznie delikatniejsza. W rzeczywistości... czy tak jest naprawdę?

A guzik prawda.

Wiem po własnym przykładzie. Moje włosy były w stanie w-sumie-nienajgorszym-jak-na-tyle-lat-farbowania, póki farbowałam włosy farbami z amoniakiem. Później skusiłam się na farbę nie zawierającą amoniaku, i... po jakimś miesiącu czy dwóch zauważyłam, że kondycja moich włosów leci w dół. Na łeb, na szyję. Przesuszenie, ilość rozdwajających się końcówek rosnąca w tempie lawinowym... a ja nie wiedziałam, o co chodzi. Przecież używałam farby bez amoniaku, powinno być inaczej... By ratować włosy, zrezygnowałam z agresywnego zabiegu farbowania na rzecz szamponetek koloryzujących, ale niewiele to dało. Poza ładnym kolorem, oczywiście.

Jeden z postów Mysi uświadomił mi, co zaszło. Winowajcą była monoetanoloamina, w skrócie MEA. Jest to składnik używany w farbach bez amoniaku jako jego zastępstwo - coś musi wprowadzić pigment do wnętrza włosa, prawda?
Pierwsza rzecz - nie ma chemicznych farb bez amoniaku, bo jeśli nie ma amoniaku, to są sole amonowe - i w gruncie rzeczy jest to to samo, tylko bez zapachu - co zwiększa szanse, że nawdychamy się nie tego, co powinnyśmy. Amoniak przynajmniej czuć i szczypie w oczy, więc można stwierdzić czy wszystko jest w porządku.
Sole amonowe zostały wynalezione w XIX wieku i były używane do barwienia wełny, skóry i jedwabiu na żółto. Nie powodują podrażnień, uczuleń (sączące się ranki, strupy, świąd, pęcherze), ale mogą powodować... wypadanie włosów! Zmniejszają przetłuszczanie się skóry głowy, ale mogą zakłócać pracę gruczołów odpowiedzialnych za produkcję łoju i je zapychać, przez co włosy będą lecieć nam z głowy.

Zarówno sole amonowe, jak i amoniak mają na celu dokładnie to samo - rozpulchnienie włosa, czyli otworzenie pigmentom drzwi do środka poprzez uniesienie łusek. Amoniak jest brutalniejszy, bo wpada, robi rozpierduchę, i znika - niby to daje większe zniszczenia i powoduje suchość i szorstkość włosa po farbowaniu, ale z drugiej strony kolor jest intensywniejszy i przy starannej pielęgnacji trwalszy. Podniesione łuski przecież można domknąć, chociażby polewając włosy od linii ucha chłodniejszą wodą po myciu, a innych i lepszych sposobów jest milion. Sole amonowe z kolei muszą działać dużo dłużej, dadzą bardziej błyszczący, ale ciemniejszy kolor. Niby szala zwycięstwa jest nadal przechylona na stronę soli amonowych, ale... nie do końca.

W celu przyspieszenia działania soli amonowych, do soli amonowych dodaje się alkohol benzylowy i kwas askorbinowy, co w połączeniu z tymi solami daję właśnie mieszankę nazwaną MEA - a by zamaskować silne działanie wysuszające, dodaje się jakiś dobry olej. O kwas askorbinowy (czyli witaminę C) w sumie nie  ma co się przyczepiać, ponieważ zakwasza ona farbę i powoduje ładne domknięcie się łusek, ale alkohol benzylowy (używany jako rozpuszczalnik i baza dla produkcji alkoholi), jako że jest alkoholem, po prostu wysusza.

Największą wadą MEA, dla której zupełnie zrezygnowałam z farbowania włosów produktami z tym składnikiem, jest kumulowanie się tych substancji we włosie. Amoniak pozostanie we włosie maksymalnie 40 min, potem się ulotni - a MEA potrafi utrzymać się we włosach około miesiąca, czyniąc w tym czasie niesamowite szkody. Już kilkukrotna koloryzacja za pomocą takich środków powoduje stały rozpad włosa od środka. Wydaje nam się, że farba jest świetna, bo włosy są grubsze - tymczasem one po prostu puchną, pęcznieją i jest to wstęp do późniejszych kłopotów z włosami (takich jak moje obecne) - rozdwajanie, rosnące w tempie lawinowym przesuszenie... 
Prawdą jest, że można zminimalizować działanie MEA poprzez najlepiej dwukrotne umycie włosów po farbowaniu mocnym szamponem z SLS. Ponieważ MEA jest w stanie płynnym, w większości pewnie da się przepędzić z włosów, ale i tak ta ilość, która w nich zostanie, narobi sporo spustoszeń przez miesiąc mieszkania w naszych włosach. I skąd wiadomo, czy dwukrotne mycie szamponem z SLS w ogóle coś da? Moim zdaniem lepiej zapobiegać, niż leczyć...

Jak znaleźć MEA w składzie?

To proste. Wystarczy wziąć pudełko farby do ręki i poszukać w składzie substancji zakończonych na -loamine, -lamine, np Hexanitrodifenyloamine, Ethanolamine, a także Stearamide MEA. W szamponach można czasem znaleźć pochodną soli amonowych: Ammonium Cocoyl Isethionate.

Podsumowując...

Jeśli musisz farbować włosy, to rób to świadomie. Każda koloryzacja niszczy włosy, jasne - ale nie w tak utajony sposób, i to jeszcze pod przykrywką dobrej pielęgnacji. Farby bez amoniaku to dla włosów bomby atomowe z opóźnionym zapłonem...

Przykłady?
- L'Oreal INOA
- Garnier Color&Shine
- Castingi
- Garnier Color Sensations
- Olia

...i nie wiem jak Wy, ale ja zostaję przy amoniaku. :)

Pozdrawiam!

Nominacja do Liebster Award! :)

    Będąc nowa w blogosferze, nie miałam pojęcia o takiej akcji jak Liebster Award, dopóki nie zostałam nominowana przez Jaskółcze Ziele! Dziękuję! Czuję się naprawdę miło zaskoczona, zwłaszcza że... gdybym wiedziała wcześniej czym jest ta akcja, blog Jaskółczego Ziela byłby pierwszym nominowanym! :)

    Zasady:
    „Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę” Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.”

    Tak więc nie mogę już nominować tego bloga :( Ale mogę za to odpowiedzieć na pytania :)

    1. Twój kosmetyczny niezbędnik (lub niezbędniki:)) to... 

    U mnie w zasadzie istnieją dwa niezbędniki – pielęgnacyjno-makijażowy oraz włosowy :) W skład niezbędnika pielęgnacyjno-makijażowego wchodzi coś do oczyszczania twarzy 2x dziennie (jak dotąd eksperymentuję), lekki, najlepiej matujący krem do twarzy (obecnie na tym miejscu wakat, chwilowo używam kremu Bambino który średnio odpowiada powyższemu opisowi :D), podkład (obecnie Maybelline Whitestay), czarna kredka do oczu, czarny tusz do rzęs (tu bywa różnie z markami, szukam swojego faworyta), i ciemne cienie. Rzeczy typowo makijażowe (i lusterko) trzymam w zgrabnej kosmetyczce, która bez problemu mieści mi się do torby, natomiast krem i produkt do oczyszczania twarzy mieszkają oczywiście na półce w łazience :) Ponadto mam zawsze przy sobie miniaturkę perfum (powoli od tego odchodzę na rzecz perfum w kremie).

    Jeśli chodzi o niezbędnik włosowy, zdecydowanie można tu zaliczyć odżywkę do włosów w sprayu, którą mam w torbie choćby się waliło i paliło. Ponadto szampon, odżywka i maska z Alterry, które staram się zawsze mieć w łazience i używać na zmianę z innymi. Olej, zarówno do olejowania jak i zabezpieczania końcówek - w tym momencie Alterra (przy tym konkretnym nie zostanę na dłużej, ale będę próbować innych). Odżywka b/s. Płukanka z cynamonu :) Lista pewnie z czasem urośnie :)

    2. Twój ostatni kosmetyczny zakup to...
    ...pomadka Rose w odcieniu 260 – kosztowała mnie około 6.50zł, i ma ładny, naturalny kolor, bardzo zbliżony do naturalnej barwy moich ust. Niezmiernie irytuje mnie brak podanego składu, zwłaszcza że producent (Sadrena-PL) zaraz pod logiem Rose umieścił napis „Natural Idea”...

    3. Dlaczego założyłaś bloga o kosmetykach?
    Ponieważ uważam, że jako kobieta mam pełne prawo – a nawet obowiązek – dbania o siebie... ale jednocześnie nie potrafiłam się zmotywować. Prowadzenie bloga wciągnęło mnie i dzięki temu motywacja zdecydowanie wzrosła. Dzięki prowadzeniu go nie marnuję tak bardzo czasu – zamiast siedzieć bez celu na FB, przygotowuję tematy na notki, przez co również uczę się i dzięki temu jestem w stanie zapewnić sobie lepszą – a niekoniecznie droższą - pielęgnację. 

    4. Jaką polską markę kosmetyczną polecasz?
    Joanna. Po części z własnego doświadczenia, i po części z braku dobrej znajomości innych marek. Moje włosy – choć miewam zastrzeżenia co do składów - jakoś lżej przyjmowały farby tego producenta, lubią się także z niektórymi maskami. Przyznam, że cenię również Marion za świetny jedwab do włosów Natura Silk.

    5. Co myślisz o kręceniu kosmetyków?
    Jestem jak najbardziej za. Lubię wiedzieć, czego konkretnie używam, i jaki to może mieć wpływ na stan mojej skóry, włosów, czy ogólnie pojmowanego zdrowia. Myślę, że robiąc kosmetyki samodzielnie mamy większą kontrolę nad własną pielęgnacją, jesteśmy w stanie lepiej odpowiedzieć na potrzeby skóry i włosów, a także wyeliminować podrażniającą substancję jeśli takowa się trafi. Krótka przydatność może być uciążliwa, ale wydaje mi się to małą ofiarą za wiele zalet :)

    6. Masz jakąś inną manię poza kosmetykami?
    Muzykę i koty! Aczkolwiek nie będę się na temat muzyki rozpisywać, bo należy ona do gatunków mniej popularnych i większość z Was określiłaby ją jako „odgłos ustawionej na odwirowanie pralki z kawałkami betonu w środku”, tudzież innym epitetem :D Jestem również odtwórcą historycznym.

    7. Co pijesz, gdy przeglądasz blogi? (spodobało mi się to pytanie :))
    Najczęściej cappuccino :) Początkowo była to pokrzywa, ale niestety muszę skonsultować się z lekarzem czy wolno mi ją pić dalej. Zdarza się również herbata malinowa (uwielbiam zwłaszcza z dodatkiem miodu i cynamonu!), a w wyjątkowo gorące dni – woda z cytryną i własnoręcznie hodowaną miętą :)

    8. Jakie masz długoterminowe plany dot. kosmetyków i pielęgnacji?
    Eliminacja zniszczonych partii włosów. Poprawa stanu włosów, skóry głowy, przyspieszenie porostu. Znalezienie sposobu koloryzacji najbardziej właściwego dla moich włosów. Rozjaśnienie skóry. Doprowadzenie cery do stanu niewymagającego używania kryjących podkładów. Zdrowe, nierozdwajające się paznokcie, zdrowa skóra... a wszystkie te cele osiągnąć chciałabym najbardziej naturalnymi sposobami, jakimi by się dało :( ...ale też bez przesady w drugą stronę
    .

    9. Co najbardziej cenisz w kosmetykach i czego od nich oczekujesz?
    Najwyżej cenię sobie dobre składy – jak najmniej wypełniaczy i konserwantów czy substancji potencjalnie podrażniających, kancerogennych itp., a jak najwięcej dobroczynnych substancji. Brzmi jak utopia – ale od produktów mających pielęgnować oczekuję właśnie, by pielęgnowały, zamiast szkodzić. Ktoś powie, że „tak się nie da, muszą być ofiary” - w takim razie niech owe ofiary będą zminimalizowane do minimum. Rozumiem potrzebę stosowania konserwantów w kosmetykach sklepowych, ale chociaż niech ich stężenia będą monitorowane i na bezpiecznym poziomie... a przede wszystkim niech będą wymienione w składach. Bywa, że nie są.

    10. Jakiego produktu nigdy nie kupisz (dlaczego)?
    Na pewno nie kupię jedwabiu Biosilk firmy Farouk (alkohol w składzie produktu do włosów zniszczonych? Serio?), niczego z serii HairX Damage Therapy z firmy Oriflame (jak będę chciała oblepić włosy silikonami bez żadnego odżywiania ich a z dodatkowym przesuszaniem ze względu na alkohol w niektórych kosmetykach, kupię coś innego i przede wszystkim – tańszego...) i również podkładów tejże firmy. Będę również bardzo mało skłonna do zakupu farby bez amoniaku – podsumowując moje przejścia z włosami po krótkim okresie stosowania ich, miało być pięknie – wyszło nie-powiem-jak...

    11. Jesteś za półproduktami?
    Jeśli pochodzą od sprawdzonego sprzedawcy – jak najbardziej.


    Moje nominacje i pytania do nominowanych - w jednym z następnych postów!  Jakoś nie umiem napisać ich tak "z biegu"... :)

    Pozdrawiam!

poniedziałek, 1 lipca 2013

Czerwcowe denko + lipcowe postanowienia + rozdanie u EwelinaMakeUp

Projekt: Denko na miesiąc czerwiec uważam za zakończony!

No cóż, jakością zdjęć to tu się moja komórka nie popisała...
Postanowiłam podsumować Projekt: Denko, który narzuciłam sobie jeszcze przed założeniem tego bloga. Może w porównaniu z denkami innych blogerek moje nie wygląda szczególnie okazale, ale i tak uważam, że warto prowadzić takie projekty. Zaczęłam również prowadzić notesik, w którym notuję składy kupionych/zużytych produktów - by mieć na czym ćwiczyć czytanie składów bez konieczności posiadania tysiąca pustych opakowań w domu. ;)

Na zdjęciu w pierwszym rzędzie widzimy od lewej:
- Joanna Argan Oil, szampon do włosów
- Joanna Argan Oil, odżywka d/s do włosów
- Joanna Argan Oil, serum do zniszczonych końcówek
Drugi rząd, od lewej:
- Dermedic, Krem matujący na dzień
- Rival de Loop, Tonik do skóry wrażliwej z wyciągiem z ogórka, opakowanie mini
- Oriflame Nature Secrets Energising Mint&Raspberry, krem do rąk
Ostatni rząd:
- Dermedic, Żel do mycia twarzy
- Oriflame Pure Nature Blackberry&Lavender Extracts, krem do twarzy
- Oriflame Hyperstretch Mascara, kolor czarny (napisy się starły...)
- Rimmel Cool Matte Mousse, odcień 100 - Ivory

Na zdjęciu brakuje jeszcze tubki po kremie na noc Dermedic (był w serii z żelem do mycia twarzy i kremem na dzień), a także pudełka po różanym mydle Alterry. Wspomniane opakowania zdecydowały się emigrować w kierunku bliżej mi nieznanym.

W wolnej chwili postaram się zrecenzować dla Was te produkty :)

Postanowienia na lipiec

Ten blog powstał w zasadzie po to, by wziąć się za pielęgnację włosów. Uważam jednak, że pielęgnacja włosów to nie wszystko, a eliminacja złych nawyków przyniesie same korzyści. Słyszałam, że jeśli człowiek zobowiązuje się do czegoś publicznie, jest bardziej skłonny przestrzegać narzuconych sobie ograniczeń. Tak więc w lipcu poza przestrzeganiem włosowej pielęgnacji chcę:

- rozpoczynając od lipca podcinać co miesiąc 1cm zniszczonych końców
- zaprzestać słodzenia kawy, herbaty, i innych napojów
- ograniczyć spożycie słodyczy, w razie potrzeby zastąpić je owocami
- ograniczyć spożycie napojów gazowanych do minimum
- zadbać o odpowiedni poziom witamin i minerałów
- spożywać więcej owoców i warzyw
- zwiększyć ilość ruchu i wysiłku fizycznego
- mieć uśmiech na twarzy najczęściej, jak to możliwe :)

Jakie według Was będzie lato? Na razie pogoda nie powala...

Pozdrawiam!

PS: Zajrzyjcie TUTAJ, u EwelinaMakeUp jest całkiem ładne rozdanie! :) Ale spieszcie się, bo został tylko jeden dzień :(

Płukanka z octu + Bad Hair Day :(

Jak już wspominałam, nie mam wielkiej tendencji do przetłuszczania się skóry głowy. Mam to szczęście, że – przy dobrych wiatrach, braku deszczu, nieuczęszczania na ogniska, nieprzebywaniu w pomieszczeniach silnie zadymionych dymem papierosowym, czy zwyczajnie braku podrażnienia skóry głowy objawiającego się zwiększonym wydzielaniem łoju – mogę je myć tak co 3-4 dni, choć jeśli potrzebują tego częściej, oczywiście nie testuję ich cierpliwości. ;) Wczoraj delikatnie sugerowały mi, że „już czas”, więc przystąpiłam do dzieła.

Szampon z olejem arganowym Joanny już mi się skończył, więc w ruch poszedł szampon i odżywka Alterry – dlaczego taki zestaw, skoro narzekam na alkohol w składzie? O tym niedługo. Umyłam włosy jak zwykle metodą kubeczkową, po spłukaniu szamponu nałożyłam odżywkę d/s na 45 min. Na to nałożyłam worek, ręcznik – et voila, maleńkie spa dla włosów „bo Alterra, a one je lubią”, „bo worek i ręcznik, więc mają ciepło”. Miałam jeszcze zamiar nałożyć maskę, ale że było dość późno – zrezygnowałam z tego pomysłu.



Przeglądając blogi, trafiłam na przepis na płukankę octową, mającą zakwasić środowisko włosów, wyeliminować niefajne dla nich związki chemiczne z wody, zmyć pozostałości szamponu czy odżywki i domknąć łuski. A brzmiał on następująco – do litra przegotowanej wody (letniej) dodać łyżkę octu (jabłkowego bądź zwykłego) i takim roztworem polać umyte, wilgotne włosy.
Metoda niby stara jak świat – moja Mama twierdzi, że nawet moja Babcia stosowała ten sposób (Mama z kolei nie mogła ścierpieć zapachu octu, chociaż tak naprawdę nie ma co się tego bać - zapach wyparuje z włosów w ciągu 10 min od kontaktu z nimi). Pomimo ostrzeżenia, iż nadmierna ilość octu może przesuszać porowate włosy (moje są raczej wysokoporowate, zwłaszcza na odcinku od połowy pleców do pasa), postanowiłam wypróbować ten przepis.
Tak jak wspominałam – było już późno. Niedawno moja suszarka do włosów (używana i tak okazjonalnie) wyzionęła ducha, więc i tak musiałam położyć się spać z mokrymi włosami. Wiem, zbrodnia – ale nie było innego wyjścia, wcześnie rano trzeba było wyjść. Położyłam na poduszkę ręcznik, na to taką starą bluzę od piżamy zrobioną z delikatnej bawełny (ponieważ sam ręcznik był dość szorstki) i... marzyłam, by położyć się już spać. Płukankę zrobiłam więc trochę „na oko” nie przeginając jednak z proporcją octu... i rano gorzko tego pożałowałam.

Włosy zamiast obiecanego blasku i domknięcia łusek straszyły przesuszeniem. Były TRAGICZNE. Końce wyglądały, jakby nie widziały odżywki od miesięcy, a przecież ją nałożyłam... W ramach pierwszej pomocy w ruch poszła odżywka b/s Joanny z miodem i cytryną, ale niewiele pomogła. Byłam zmuszona upiąć włosy, by nie było tego widać, i tak wyjść z domu. Po powrocie nałożyłam jeszcze odżywkę w sprayu z olejem arganowym, i cóż – widać już poprawę, ale nadal nie jest to to samo, co było przed zastosowaniem płukanki. Bad Hair Day po całości, nie mówiąc już o tym że baby hair (których zauważyłam całkiem dużo) również postanowiły zrobić mi na złość. Mimo, że upięłam włosy w koczek, wyglądałam mniej więcej TAK:

...chociaż tu i tak wygląda to delikatnie. Starałam się... ale nie mam w tym momencie żadnego programu graficznego poza Paintem, a ten z Win8 jest wyjątkowo niełaskawy :(


Próbowałam ujarzmić je nieco odżywką (nie używam stylizatorów) i efekt był... na kilka minut. Lekki podmuch wiatru i znów wyglądałam jak strach na wróble.

Podsumowując temat płukanki – coś musiałam zrobić źle. Być może odmierzając wodę na oko przeliczyłam się i zamiast litra było 700ml, co jest za małą ilością na łyżkę octu. Może ocet był nie do końca ten – w końcu użyłam typowo kuchennego, nie jabłkowego. Tak czy inaczej, absolutnie nie twierdzę, że płukanka nie działa – efekt zawdzięczam swojemu niedbalstwu, może być też tak że to włosy zwyczajnie nie polubiły tego sposobu. Możliwości może być wiele – a nauka z tego taka, by pilnować zalecanych proporcji (podstawa!) i uważnie obserwować swoje włosy. Nie ukrywam, że jak już przeproszę włosy i uporam się się z przesuszeniem, spróbuję ponownie – ale tym razem pewnie z octem jabłkowym, albo lepiej pilnowanymi proporcjami. Oby efekty były lepsze.

...u Was też pogoda tak bardzo nie dopisuje? :(

Pozdrawiam!

Olejowanie - co i jak?

Patrząc na zdjęcia pięknych włosów aktorek z Bollywood (którego zresztą nie cierpię, ale zdjęcia jeszcze przeżyję) zastanawiałam się, jakim cudem one mają tak piękne włosy. Geny, pielęgnacja, czy ki diabeł?

Okazuje się, że w Indiach bardzo popularne jest olejowanie włosów. Czytając blog Kociambra dowiedziałam się, że Hindusi są wręcz zdziwieni wobec braku oleju w powszechnej pielęgnacji włosów w Europie. Ja z kolei byłam zdziwiona, że można w ten sposób pielęgnować włosy...

Na swój pierwszy olej wybrałam polecany przez wiele blogerek olejek Alterry Brzoza i Pomarańcza. Oryginalnie jest on przeznaczony do walki z cellulitem, ale ma skład na tyle bogaty w dobrodziejstwa, że zdecydowanie nada się do włosów. Dostępny jest on tylko w Rossmannie i ostatnio zaskoczyła mnie jego wysoka cena (zapłaciłam jakieś 27zł), jaką uważam za wysoką przy tak niskiej wydajności... ale nie trzeba zaczynać od takich. Można zacząć od olejów spożyczych, takich jakie znajdziecie w kuchni - oliwa z oliwek, kokosowy, z pestek winogron, czy nawet migdałowy. Rzepakowym niby też można, ale u mnie nie dał on praktycznie żadnych efektów. Na dobrą sprawę można spróbować nawet z oliwką dla dzieci (najlepiej bez parafiny w składzie). :)

Dla kogo?
Dla wszystkich. Włosy po rozjaśnianiu, farbowane, suche, zniszczone, elektryzujące się, przetłuszczające się,  wypadające, a także rozdwajające się. Kwestią kluczową jest dobranie właściwego oleju, co można zrobić chyba tylko metodą prób i błędów... Mówi się, że olej kokosowy nie nadaje się dla włosów wysokoporowatych lub zniszczonych bo spowoduje puszenie, ale to nie jest raczej reguła. Należy próbować.

Jak to ugryźć?
Należy nałożyć olej zwilżonymi nim palcami na włosy i zostawić na minimalnie 2h. Niektóre włosy lubią kontakt z olejami właśnie przez 2-3h, a inne preferują olejowanie całonocne. Nakładamy nie więcej, niż 2 łyżki stołowe oleju (choć ja zużywam przynajmniej 3 - dopiero się uczę...). Najlepiej zapakować to pod foliowy czepek (reklamówkę) i zawinąć ręcznikiem, ponieważ ciepło wzmaga efekt - można też olej lekko (powtarzam, LEKKO) ogrzać. Po upłynięciu czasu (bądź rano) zmywamy olej, najlepiej szamponem bez SLS, choć jeśli mamy tylko taki to też się nada - najlepiej jednak używać wtedy metody kubeczkowej, by zminimalizować właściwości SLS. Najlepiej byłoby zmyć olej szamponem dla dzieci bądź odżywką (wersja hard), ponieważ w taki sposób większość dobroczynnych substancji z oleju zostanie we włosie.
Jeśli mamy problemy ze zmyciem oleju, można także nałożyć na naolejowane włosy odżywkę bądź maskę - zemulgują olej, dzięki czemu łatwiej będzie go zmyć.
Bardzo ważne jest regularne stosowanie. Systematyczność się opłaci, wierzcie mi - efektów może nie być widać od razu, ale po upływie czasu zobaczycie różnicę, tak jak ja. :)

Takiej właśnie metody używam ja - a może Wy macie jakieś swoje? :)
Pozdrawiam!

 

Rubinowy Kot na tropie pielęgnacji włosów Template by Ipietoon Cute Blog Design