„A ta znowu wariuje...” -
pomyślałam pewnego wrześniowego poranka, kiedy – tuż przed
egzaminem zawodowym – spojrzałam na swoje odbicie w lustrze w
szkolnej łazience.
Odkąd prowadzę bloga, staram się
dbać o skórę. Z mniejszymi lub większymi sukcesami, ale jednak.
Różne perypetie uświadomiły mi, że moja skóra nie musi być
wcale tłusta, a mieszana – a teraz z kolei co rusz zauważałam
objawy posiadania cery suchej. Uczucie
ściągnięcia, notoryczne suche skórki na nosie, brodzie i
policzkach – wszystko to pomimo regularnego stosowania peelingu i codziennie kremu
nawilżającego, i to dwukrotnie w ciągu dnia. Żeby było
śmieszniej, krem którego wtedy używałam był z tych niemieckich,
ekologicznych i obiecywał gładką skórę bez żadnych
powierzchniowych trików, zresztą miał też niezły skład. O ile
uczucie ściągnięcia skóry i suche skórki dałoby się jeszcze
jakoś opanować przy pomocy chociażby kremu i peelingu, o tyle była
jeszcze jedna rzecz, która mnie niepokoiła – a mianowicie to, co
od jakiegoś czasu robiło się z podkładem mineralnym po
mniej-więcej godzinie od nałożenia. Wyglądałam,
jakbym porządnie pacnęła twarzą w miskę z mąką –
a wcześniej przecież tak nie było, nie używałam tego podkładu
po raz pierwszy. Wtedy zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno
wystarczająco nawilżam moją skórę? Zapytałam Was na Facebooku,
jakie nawilżacze polecacie. Padały różne propozycje z których
nie wszystkie niestety mogłam zaakceptować (choćby ze względu na
parafinę), ale los chciał, że wygrałam wtedy pewien konkurs.
Nagrodą w nim było ekstremalnie
nawilżające serum z gruszką i rabarbarem Aquaextrem, wyprodukowane
przez bydgoską firmę Apis.
Przyznam,
że ucieszyłam się wręcz nieziemsko. Nie dość, że nie miałam
nigdy żadnego kosmetyku tego producenta, to jeszcze produkt wydawał
się być idealnym remedium na moje problemy! Wiązałam z nim bardzo
duże nadzieje – a czy serum ich nie zawiodło, możecie przeczytać
poniżej :)
Opakowanie
serum mieści 100ml kosmetyku. Jest wykonane z twardszego,
nieprzezroczystego plastiku i zaopatrzone w wygodną, niezacinającą
się pompkę. Osobiście wystarczała mi jednak połowa pompki –
jeśli przypadkowo docisnęłam pompkę do końca, dozowała mi zbyt
dużą ilość serum z którą potem średnio miałam co zrobić.
Szata graficzna jest dokładnie taka, jaką lubię –
nieprzesadzona, ale też nie ascetyczna, a wszystkie potrzebne
informacje są umieszczone na tylnej etykiecie dość czytelną
czcionką. Serum należy zużyć do 8 miesięcy od jego otworzenia.
Skład:
Aqua –
woda;
Helianthus
Annuus (Sunflower) Seed Oil –
olejek z nasion słonecznika;
Glycerin –
gliceryna;
Lethicin
– naturalny emulgator, wspomaga transport substancji w głąb
skóry;
Silk
Amino Acids – proteiny jedwabiu utrzymują i
przywracają sprężystość i elastyczność skóry, zatrzymują w
niej wodę;
D-panthenol
– prowitamina B5. Nawilża, przyspiesza gojenie ran i
podrażnień;
Glucose
– glukoza, działa nawilżająco;
Trilaureth-4-Phosphate
–
substancja powierzchniowo czynna, zmiękczająca;
Magnesium Pca
– sól magnezowa, humektant;
Pyridoxine
– witamina B6, chroni przed szkodliwym działaniem
promieni UV;
Citric
Acid – kwas cytrynowy, wspomaga działanie
antyoksydantów, zmiękcza, konserwuje;
Carnitine
- naturalny składnik wszystkich komórek naszego
organizmu, niezbędna przy prawidłowym metabolizmie lipidów;
Ceramide 6
- ceramidy - stanowią główny składnik spoiwa
wypełniającego przestrzenie międzykomórkowe w warstwie rogowej
naskórka;
Saccharomyces
Cerevisiae Extract –
drożdże, świetnie dotleniają skórę;
Glucose
- glukoza, działa nawilżająco;
Hydrolized
Silk –
znów proteiny jedwabiu;
Coco-Caprylate/
Caprate – emolient;
Sodium
Hyaluronate
– kwas hialuronowy;
Pyrus Communis
Fruit Extract –
ekstrakt z gruszki;
Rheum
Rhaponticum Root Extract –
ekstrakt z rabarbaru;
Cetearyl
Alcohol – natłuszczacz;
Ceteareth-20
- emulgator, nie wolno nanosić go na uszkodzoną/podrażnioną
skórę;
Carbomer
– reguluje lepkość kosmetyku, tworzy film na skórze;
Triethanolamine
- chemiczny regulator pH, powoduje reakcje alergiczne;
Algae Extract
–
wyciąg z alg;
Argania
Spinosa Oil/Argania Spinosa Kernel Oil –
olejek arganowy;
Butyrospermum
Parkii – masło shea;
Aloe Extract
– wyciąg z aloesu;
Phenoxyethanol
– półsyntetyczny środek konserwujący, coraz częściej
używany w kosmetyce naturalnej;
Caprylyl
Glycol – zmiękcza, wygładza, tworzy warstwę
okluzyjną;
PEG-8 –
glikol propylenowy, substancja nawilżająca. Zapobiega krystalizacji
produktu;
Tocopherol
– witamina E, działa kojąco i łagodząco na skórę i jej
ewentualne stany zapalne, działa też jak konserwant;
Ascorbyl
Palmitate – pochodna witaminy C, rozjaśnia, zmniejsza
przebarwienia, działa przeciwrodnikowo, regeneruje witaminę E w
skórze, do tego wit C jest niezbędna w syntezie kolagenu;
Ascorbic Acid
– antyoksydant, spowalnia zewnętrzne starzenie się
skóry, chroni przed promieniami UV;
Citric Acid
– kwas cytrynowy, wspomaga działanie antyoksydantów, używany
jako konserwant, substancja zmiękczająca, przeciwutleniacz;
CI 19140, CI
42090 -
barwniki
Parfum
– kompozycja
zapachowa
No
co tu dużo mówić – cud, miód i orzeszki... Serum
ma wyjątkowo bogaty skład i przyznała to sama Arsenic,
kiedy poprosiłam ją o opinię w czasie jej akcji czytania składów
:) Jest trochę substancji czerwonych i pomarańczowych, ale bez
przesady – a i ja guru w analizowaniu składów nie jestem (jak widzicie jakieś błędy, to mnie poprawcie). Dziwi mnie też, że niektóre się powtarzają.
Zauważyłam też jedną ciekawą rzecz – wiele firm chwali się
zawartością olejku arganowego
umieszczeniem-możliwie-największych-informujących o tym napisów
na opakowaniach swoich kosmetyków, a tu... cisza. Na froncie
buteleczki z dumą prezentuje się gruszka i rabarbar, ale o olejku
arganowym, maśle shea czy algach można dowiedzieć się jedynie po
odwróceniu butelki i zajrzeniu do opisu/składu. W moim przypadku
najpierw spojrzałam na skład :) Żadnych wielkich złotych liter... To prawie jak odpakowywanie prezentu
na święta – i to wszystko w cenie około 35zł :)
Rozpisałam
się na temat buteleczki, składu, a teraz czas na opis doświadczeń
empirycznych. Może dziwnie to zabrzmi, ale serum ma naprawdę
przyjemny, świeży, kwaskowato-owocowy zapach i jaśniutko-zielony
kolor, czego nie udało mi się uchwycić na zdjęciu. Konsystencja
jest wodnista jak na serum przystało, przez co bardzo łatwo się
rozprowadza. Nie wchłania się może natychmiastowo, ale też nie
zdarzyło mi się spóźnić przez nie na pociąg ;) Myślę, że tak koło kilku sekund, choć bywały dni kiedy czułam, jak przy
aplikacji na twarzy znika mi spod palców. Pewnie ten konkretny
parametr zależy od skóry. Do tego serum nie jest negatywnie
nastawione do makijażu i dobrze z nim współgra. Początkowo stosowałam je dwa
razy dziennie, rano i wieczorem, ale później ograniczyłam stosowanie do jednego razu dziennie.
Powiem
krótko – nie rozstanę się z nim. Po
prostu nie oddam i już! Mam co prawda w planach
przetestowanie innego serum, ale muszę przyznać że tym produktem
Apis zyskał w moich oczach wiele i na pewno do niego wrócę.
Uczucie ściągnięcia pojawia się obecnie
jedynie po myciu twarzy (podejrzewam za mocne myjadło), a suchym
skórkom mogę co najwyżej pomachać chusteczką na pożegnanie.
Moja skóra zyskała ładny, promienny wygląd, jest gładsza, miękka, nawet
nieco lepiej napięta, a przede wszystkim – dużo lepiej nawilżona
i to naprawdę czuć. Zniknął też problem z dziwnym
zachowaniem podkładu mineralnego...
Zabawną rzeczą jest to, że
mam na czole „początkującą” zmarszczkę mimiczną i odkąd
rozpoczęłam stosowanie tego serum, widać ją trochę mniej. Ot,
potęga porządnego nawilżenia!
Serum podbiło
kocie serducho i w związku z tym Kotu nie pozostaje nic innego jak
przyznać ocenę 6/6 i tytuł kociego ulubieńca :) Polecam każdemu, kto boryka się z problemem
suchej/odwodnionej skóry!
Pozdrawiam
:)
PS:
Ochy i achy Kota spowodował nie fakt wygrania kosmetyku w konkursie,
a jego rzeczywiste działanie.