sobota, 28 czerwca 2014

Płyn micelarny Dermedic Hydrain3 Hialuro

Witajcie! :)

Wiem, miałam być tu częściej... ale niestety, egzamin E.14 okazał się silniejszy ode mnie. Mimo całkiem ładnie zdanej teorii prawdopodobnie zawaliłam praktykę :( Na egzaminie było to, czego nie mieliśmy w szkole. Na szczęście mogę poprawić ją w innym terminie. :) Jutro zakończenie roku szkolnego, tak więc żadnych egzaminów aż do września. Brzmi super. :)
Jak widzicie, na blogu troszeczkę się pozmieniało od strony wizualnej. Obecny wygląd nieco odbiega od mojej wizji (i prawdę mówiąc nie wiem, czy poprzedni nie był lepszy), więc w najbliższym czasie mogą jeszcze pojawiać się drobne zmiany - na pewno będę siedzieć nad nagłówkiem, bo nie mam pojęcia dlaczego tak się rozmył... Mam jednak nadzieję, że teraz jest bardziej czytelnie, a czerwony kolor nie męczy już tak bardzo Waszych oczu :) I żeby nie było, że nauka w policealnej poszła w las - ten mały, wysuwany panelik Facebooka który macie po prawej jest moim dziełem :) Jakoś żaden samouczek nie chciał działać, więc byłam zmuszona skorzystać z umiejętności nabytych na zajęciach. Wiem że to nic, ale... jakoś taka dumna z niego jestem :D
Jeśli macie jakieś zastrzeżenia do wyglądu bloga, piszcie :) Postaram się ogarnąć go tak, by było ładnie i przejrzyście jednocześnie :)

Przechodząc do głównego tematu tego posta (postu?) - dziś chciałabym pokazać Wam płyn micelarny, którego używałam w ostatnim czasie. Opakowanie po nim spoczywa już w denkowym pudełku więc troszkę ślizgnęłam się z recenzją, ale mam nadzieję że mi to darujecie :)

Płyn micelarny Dermedic Hydrain3 Hialuro trafił do mnie za sprawą wyprzedaży kosmetycznej u jednej z blogerek. Znałam już wcześniej tę markę, jednak jakoś ominęły mnie micele spod ich szyldu - a że akurat potrzebowałam nowego, ciekawość zwyciężyła. Stałam się posiadaczką przezroczystej buteleczki o pojemności 200ml, zakończonej wciskanym korkiem, opatrzonej stonowanymi kolorystycznie, przejrzystymi etykietami i - co najważniejsze - pełnej przezroczystego płynu, który od tej pory miał dbać o moją odwodnioną skórę.

Pierwszą rzeczą, jaka zwraca uwagę po zaaplikowaniu produktu na wacik jest jego woń. Wyraźnie wyczuwalny, świeży zapach, który mi jednoznacznie skojarzył się z ogórkiem i absolutnie nie przeszkadzał mi w używaniu tego płynu. Konsystencja jest wodnista (cóż, jaka ma być inna w przypadku płynu micelarnego...), zaś sam płyn jest idealnie przejrzysty. Żadnych tańczących drobinek czy innych tego typu cudów. :)

Producent pisze...

"Płyn micelarny H2O zmywa makijaż i wszelkie zanieczyszczenia, pozostawiając uczucie świeżości i czystości - micele estrów kwasów tłuszczowych `przyciągają` zanieczyszczenia bez potrzeby nadmiernego tarcia skóry wacikiem.
Nie podrażnia oczu - hypoalergiczny - czystość, jaką daje woda termalna nie powoduje podrażnień.
Nie wysusza skóry - Hyaluronic Acid - kwas hialuronowy, kompleks Hydroveg VV - zmiękczają i utrzymują nawilżenie warstwy rogowej skóry.
Nie zatyka porów. Jest neutralny dla oczu. 
Nie pozostawia filmu na skórze."

Cena: około 12zł/200ml


Skład - czyli co mu tam pod maską siedzi:

Aqua - woda;
Glycerin - gliceryna, działa osłonowo, łagodzi, nawilża, wygładza;
PEG-7 Glyceryl Cocoate - substancja renatłuszczająca pochodzenia naturalnego, w produktach spłukiwanych nie podrażnia, ale w pozostających na skórze może podrażnić, jeśli stężenie przekracza 10%;
Sodium Hyaluronate - substancja silnie nawilżająca;
Urea - mocznik, poniżej 10% działa nawilżająco, powyżej - złuszczająco i reguluje rogowacenie skóry;
Diglycerin - nawilżacz;
Sodium PCA - w zależności od pochodzenia: naturalne - substancja hydrofilowa, filmotwórcza, humekant, syntetyczne - może wywoływać silne reakcje alergiczne;
Hydrolyzed Wheat Protein - hydrolizat protein pszenicy, mocno nawilża, tworzy na powierzchni skóry film;
Sorbitol - nawilżacz, wiąże wodę na powierzchni naskórka;
L-Lysine - humekant;
Allantoin - goi, koi, likwiduje podrażnienia;
Lactic Acid - kwas mlekowy, regulator pH, nawilżacz,
PEG-40 Hydrogenated Castor Oil - chemicznie zmieniony olej rycynowy, bez korzyści dla skóry, emulgator;
Parfum - kompozycja zapachowa;
Dehydroacetic Acid - konserwant, może uczulić;
Benzyl Alcohol - konserwant

Nie wiem dlaczego, ale początkowo jakoś nie miałam zaufania do składu. Po analizie okazuje się on jednak pozytywnym zaskoczeniem... Ciekawi mnie czy zastosowane w tym płynie Sodium PCA jest pochodzenia naturalnego czy syntetycznego, ale poza tym - kurczę... Moim zdaniem niezbyt jest o co się czepiać :)

Wrażenia z używania:

Muszę przyznać, że miło wspominam ten produkt. Buteleczka o pojemności 200ml wystarczyła mi na ponad miesiąc testów przy częstotliwości używania 2x dziennie (choć zdarzało mi się wyrabiać 50% normy ;) )
Miał problemy ze zmywaniem mocniejszego makijażu (a u mnie mocny makijaż oka to norma), ale z mniejszymi wyzwaniami radził sobie bardzo dobrze. Zresztą - dłuższe przytrzymanie nasączonego wacika przy oku z reguły rozwiązywało problem. Wyraźnie służył mojej skórze - była gładka, nawilżona, oczyszczona, a po przetarciu płynem zyskiwała blasku i była lekko rozjaśniona. Świetnie łagodził uczucie ściągnięcia, jakie pojawia się u mnie po myciu twarzy i - tak jak obiecywano - nie zapchał, nie podrażniał, a oczy zachowywały się jakby go nie było. Dodatkowym plusem jest przyjemny, ogórkowy zapach który przypadł mi do gustu i kojarzył się ze świeżością. Podsumowując - fajny micel w dobrej cenie. Jedyne o co mogłabym się przyczepić to fakt, że potrafił zostawiać na skórze lekko lepką warstwę - jednak to nie pierwszy micel który tak u mnie działa... Może po prostu używam zbyt dużej ilości?

Tak czy inaczej - chcę wypróbować jeszcze płyn micelarny innej firmy, ale do Dermedic Hydrain3 Hialuro z pewnością jeszcze wrócę!


Ocena Kota:
5/6

Pozdrawiam Was serdecznie i życzę udanego weekendu! :)

piątek, 20 czerwca 2014

Włos ma głos: GREENelixir Argan Oil - serum na końcówki z olejkiem arganowym

Cześć wszystkim!

Dziś piszę do Was JA - Koci Włos. Zabieram dziś głos w imieniu wszystkich koleżanek i kolegów Włosów, które to rude babsko od lat katowało farbami we wszystkich możliwych kolorach i dopiero rok temu zrozumiała, że powinna inaczej o nas dbać. Niby lepiej późno niż później... cieszymy się niezmiernie. ;)

(Zapytacie zapewne, gdzie też podziała się Kicia - zapewniam, że nic jej nie grozi. Siedzi sobie grzecznie przy laptopie i uczy się na niedzielny egzamin, oglądając samouczki. Grzecznie, bo zakneblowana i przywiązana do krzesła niezbyt ma jak rozrabiać... :D Wróci, jak w końcu pojmie to, czego ma się nauczyć, obiecuję!)

Jak już wspomniałem, przez ostatnie kilka lat Włosy Kota przeszły wiele. Farbowanie byliśmy w stanie jeszcze znieść, ale zdarzyło jej się również kilka razy nas rozjaśnić (po nieudanym farbowaniu). Tego, w połączeniu z nieodpowiednią pielęgnacją, nie daliśmy już rady wytrzymać. Patrzyłem z przerażeniem, jak koleżanki i koledzy Włosy zaczynają się rozdwajać czy łamać... Wyobraźcie sobie, że ktoś z Waszych znajomych nagle rozdzielił się na dwoje, albo odłamała mu się ręka. To była prawdziwa trauma! :( Niestety, prośbą czy groźbą, nie udało mi się tego zatrzymać - a że silikony były w dosłownie każdym kosmetyku, problem został wykryty przez Kota dość póżno.

Wy, Ludzie, nosicie w zimę grube kurtki, prawda? Chronicie się w ten sposób przed zimnem. Kiedy pada deszcz, chowacie się pod parasolem, a kiedy świeci słońce - szukacie jakiegoś nakrycia głowy. Dlaczego tak wiele z Was uważa, że my, Włosy, nie zasługujemy na podobną ochronę? My też chcemy taką kurteczkę, która będzie nas chronić przed uszkodzeniami i czynnikami atmosferycznymi! :( Takie kurteczki nie są drogie, są sprzedawane w formie płynnej w małych, uroczych buteleczkach i są łatwe w aplikacji. Mówię tu o kurteczce w formie silikonowego serum do włosów.
Dla przykładu, po lewej widzicie teraz model, którym ostatnio raczyła nas Kicia. :)

GREENelixir Argan Oil przykuło jej uwagę w Biedronce. Było akurat w promocji (chyba w cenie 3,99zł), więc wzięła - nie wiedziała jeszcze, że w konkursie wygrała inne. Tamto wygrane powędrowało na półeczkę oczekujących, a GREENelixir było od tamtego czasu intensywnie testowane. Nakładane po każdym myciu na jeszcze wilgotne Włosy, by ochronić je przed zniszczeniami.

Na pudełku można przeczytać:
"Argan Oil Serum - olejek arganowy jest produktem regeneracyjnym, nawilżającym, chroniącym włosy przed czynnikami zewnętrznymi. Nadaje połysk, likwiduje matowość. Działa przeciwstarzeniowo, powstrzymuje wolne rodniki, nawilża i napina skórę. Zapobiega rozdwajaniu się włosów i nadaje im miękkość. Wzbogacony o olejek jojoba i słonecznikowy.
Sposób użycia - najlepiej nałożyć olejek na wilgotne włosy, szczególnie na ich końce, nie spłukiwać. Może być również stosowany na suche włosy. Olejek można też dodawać w niewielkiej ilości do farb podczas farbowania włosów, aby zwiększyć połysk i chronić włosy."


Skład:
Cyclopentasiloxane (silikon lotny), Dimethicone (silikon zmywalny łagodnym detergentem), Dimethiconol (silikon zmywalny łagodnym detergentem), Caprylic/Capric Trigliceryde (natłuszczacz i wygładzacz naturalnego pochodzenia), Parfum(Fragrance) (kompozycja zapachowa), Linalool (składnik kompozycji zapachowej, może uczulać), Limonene (składnik kompozycji zapachowej, może uczulać), Argania Spinosa Kernel Oil (olejek arganowy), Benzophenone 3 (filtr przeciwsłoneczny pochodzenia chemicznego), Simmondsia Chinensis Oil (Simmondsia Chinenses (Jojoba) Seed Oil) (olej jojoba), CI26100 (D&C Red n17) (barwnik), CI47000 (D&C Yellow n11) (barwnik), Butylene Glycol (alkohol o działaniu podobnym do gliceryny, używany jako rozpuszczalnik dla innych skladników), Heliantus Annuus Seed Extract (Heliantus Annuus (Sunflower) Seed Extract) (wyciąg ze słonecznika), CI61565 (D&C Green 6) (barwnik)

Pewnie zdziwiłyście się, że zaznaczyłem silikony na zielono. To właśnie one tworzą nam nasz ochronny płaszczyk i ich obecność jest w takim kosmetyku wręcz pożądana. W innych kosmetykach byłyby zapewne zaznaczone na czerwono, ale w tym konkretnym przypadku dobrze, że tu są.
Osobiście mam kilka zastrzeżeń do składu. Olejek arganowy jest zaraz po substancji zapachowej (a jak wiemy, tej zazwyczaj nie ma dużo). Zapach jest słodki, dość specyficzny, ale nie w tą złą stronę. Olejek jojoba i wyciąg ze słonecznika są niżej. Jest tu sporo barwników, dodanych tylko po to, by kosmetyk cieszył oczy, ale w przypadku pielęgnacji włosów nie odgrywają one roli. Widywałem lepsze składy...

Nie wspomniałem jeszcze o opakowaniu!
A ono jest po prostu małą, plastikową, przejrzystą buteleczką o pojemności 20ml. Nadruki są dość proste, jednokolorowe, ale estetyczne. Niestety, opakowanie ma swoje wady... Wiecie, ja jako Włos nie posiadam dłoni, ale nieraz słyszałem klnięcie pod nosem, cytuję: "o żesz, znów wylałam zbyt dużo". Uważam, że opakowania takich kosmetyków powinny mieć pompki - w innym wypadku są po prostu niepraktyczne. Niby można przelać nadprogramową ilość z powrotem do buteleczki (albo nałożyć na włosy ryzykując ich obciążenie, o co nietrudno), ale po co, skoro pompka rozwiązałaby problem o wiele lepiej?

Czy Włosy Kota były zadowolone z kosmetyku?
Szczerze mówiąc, opinie są podzielone. Były dni, kiedy efekt działania był świetny - miękkie, ładnie wyglądające Włosy. Były dni, kiedy serum nie robiło kompletnie nic. Kosmetyk mimo tak reklamowanej zawartości dobroci w składzie nie odżywiał zbyt dobrze, właściwości ochronne również spełniał - moim zdaniem - średnio. Osobiście mam nadzieję, że to opakowanie będzie ostatnim. Pamiętam przynajmniej dwa produkty, które spełniały się w swojej roli o wiele lepiej...

Oceniam na 3/6.
A teraz zmiatam, autorka tego bloga powoli uwalnia się z więzów :)

Pozdrawiam w imieniu swoim i Kota! :)
Koci Włos

czwartek, 19 czerwca 2014

Żel pod prysznic Green Pharmacy - Róża Piżmowa i Zielona Herbata

Odkąd pamiętam, mam słabość do zapachu róż (jak zresztą wiele kobiet). W liceum moimi ulubionymi perfumami były właśnie takie o zapachu angielskich róż - po prostu je kochałam i smutno mi było strasznie, kiedy zawartość flakonika sięgnęła dna. Słabość do tej nuty zapachowej jednak pozostała... i kiedy zobaczyłam gdzieś w Internecie kosmetyki Green Pharmacy z linii różanej, pomyślałam - "kiedyś będziecie moje". Długo czaiłam się na krem, ale okazało się, że zawiera parafinę (której moja skóra nie lubi),  aż w końcu trafiła się okazja do zakupu zestawu tych kosmetyków w ramach akcji charytatywnej u Magdy (przy okazji - Magda wciąż ma na sprzedaż kilka fantów z ostatniej akcji, można je obejrzeć TUTAJ). Dochód ze sprzedaży zestawów był przeznaczony dla fundacji Zwierzęta Niczyje, a firma Elfa Pharm Polska zdecydowała się przekazać na charytatywną sprzedaż blogową aż 8 zestawów. Czyli nie dość, że mogłam w końcu kupić kosmetyki które chodziły za mną od daaaawna, to jeszcze kupując je wspomogłam bezdomne zwierzaki. Po prostu bajka, idealna sytuacja - i grzechem byłoby nie skorzystać :)

Na początku muszę przyznać, że estetyka opakowania całkiem przypadła mi do gustu. Ciemna, plastikowa (ale nie za twarda) butelka, urocza, bardzo czytelna etykieta z opisem w dwóch językach (polskim i angielskim), wyraźnie zaznaczony brak parabenów, silikonów i PEGów, świetnie dobrana kolorystyka, a sama butelka zwieńczona dozownikiem, który osobiście nazywam "wciskanym korkiem" :D Patrząc na ten kosmetyk pojawia mi się co prawda skojarzenie z kosmetykami z babcinych zbiorów, ale w tym przypadku to pozytywne skojarzenie. No i ta pojemność - 500ml. W środku znajdziemy jasnoróżowy żel o całkiem przyjemnej, płynnej, ale nie lejącej się konsystencji. Sklep firmowy wycenia swój produkt na 9,69zł, ale widziałam gdzieś ten żel nawet za 6,99zł - czyli cenowo całkiem nieźle... a jak wypada reszta?

Co mówi producent?
"Jedwabisty dotyk na skórze, naturalne ekstrakty, aktywna pielęgnacja, wyjątkowa przyjemność. Daje energię i radość. Delikatnie oczyszcza, nawilża skórę, chroni dzięki neutralnemu pH. Pozostawia nutę pięknego aromatu. Olejek z płatków szlachetnej róży piżmowej łagodzi i regeneruje.Polifenole z zielonej herbaty chronią przed wolnymi rodnikami, zatrzymują młodość skóry." 

Skład:

Aqua (woda), Sodium Laureth Sulfate (silny środek myjący), Sorbitol (nawilżacz, wiąże wodę na powierzchni naskórka), Cocamidopropyl Betaine (silny środek myjący, łagodzi ewentualne drażniące działanie SLS), Sodium Chloride (sól kuchenna), Glycereth-2 Cocoate (kondycjonujący emolient), Polysorbate 20 (emulgator, stabilizator emulsji, alergen), Rosa Moschata Seed Oil (olejek z nasion róży piżmowej), Camellia Sinensis Leaf Extract (macerat z zielonej herbaty), Cocamide DEA (substancja myjąca, renatłuszczająca, nie używać w czasie ciąży i karmienia), Polyquaternium-7 (wygładzający antystatyk z rodziny soli amonowych), Styrene/Acrylates Copolymer (syntetyczny, filmotwórczy polimer - kondycjonuje, zmiękcza, wygładza), Coco-Glucoside (substancja myjąca pochodzenia naturalnego), Parfum (kompozycja zapachowa), Citric Acid (zmiękczacz, konserwant, przeciwutleniacz), Benzyl Alcohol (konserwant), Methylchloroisothiazolinone (konserwant), Methylisothiazolinone (konserwant), Linalool (składnik kompozycji zapachowej, może uczulać), Hexyl Cinnamal (syntetyczna gliceryna użyta tu jako składnik kompozycji zapachowej, może uczulać), Geraniol (składnik kompozycji zapachowej, może uczulać), Citronellols (składnik kompozycji zapachowej, potencjalny alergen), Limonene (składnik kompozycji zapachowej), CI 14720 (barwnik).

Skład jaki jest, każda z nas widzi. Sporo chemii, ale też nie dajmy się zwariować... Żel jest sprzedawany w całkiem niskiej cenie przy pojemności 500ml, ciężko oczekiwać by miał w 100% naturalny skład, ponadto taki kosmetyk jak żel pod prysznic raczej nie zostaje na skórze długo ;) Cieszy obecność róży piżmowej i zielonej herbaty całkiem wysoko w składzie. 


Wrażenia z używania:
Mimo takiego, a nie innego składu jestem zauroczona tym kosmetykiem i jestem gotowa wiele mu wybaczyć. Zapach po prostu powala na kolana! Mimo zawartości SLS żel pieni się średnio - polecam używać z myjką. Skóra jest oczyszczona bez przesuszania - do tego miękka i gładka. Niestety, zapach na skórze po wyjściu z łazienki jest praktycznie niewyczuwalny. Kąpiel z użyciem tego żelu to dla mnie prawdziwa przyjemność i cieszę się, że ten żel w końcu zagościł na mojej łazienkowej półce :) Nie wiem czy do niego wrócę, ale tak czy inaczej - to będzie miłość do samego denka. Robi co powinien, nie robi tego czego nie powinien, a przy tym dostarcza niesamowitych wrażeń zapachowych :)

Używałyście? A może macie jakieś lepsze propozycje? :)

Z innej beczki - przepraszam Was za dłuższą nieobecność na blogu. Skończył mi się pakiet internetowy, który już dziś wieczorem powinien się odnowić - do tego egzaminy (semestralne i zawodowe), więc większość czasu spędzałam z nosem w książkach. W niedzielę mam ostatni w czerwcu egzamin - tym razem praktyka, teorię pisałam w poniedziałek. Niech to już się skończy, czuję się trochę zmęczona całym tym stresem, zwłaszcza że przyszło mi jeszcze pomagać kilku osobom by w ogóle skończyły szkołę. Przydałoby się w końcu dla odmiany beztrosko pośmiać. 

Pozdrawiam! :)

sobota, 7 czerwca 2014

Kalina, Krem-korektor do twarzy Czysta Linia z wyciągiem z rokitnika i porzeczki

Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek była bardzo wybredna względem kremu do twarzy. Nie zaglądałam w składy (zresztą i tak były dla mnie ciągiem niezrozumiałych literek), irytujący był też fakt bycia wysypaną po niemal każdej próbie używania kremu przez dłuższy czas. Nie wiedziałam wtedy, że parafina może być tego powodem. Ślepo wierzyłam producentom, co potem kończyło się często odstawieniem kremu na półkę i to było ostatnie miejsce, w którym go widziano. Zmieniło się to, odkąd jestem stałym gościem w Blogosferze. Nauczyłam się kilku rzeczy - przede wszystkim zwracać uwagę na skład. Dzięki temu od dłuższego czasu niespodziewajki odwiedzają mnie rzadziej niż bywało to wcześniej, a i znajomy jest mi wdzięczny za zasugerowanie mu zmiany szamponu na taki bez Cocamidopropyl Betaine w składzie po tym, jak opisał objawy podobne do alergii na powyższe. 

Kiedy ten krem trafił w moje ręce jako część zawartości pudełeczka PinkJoy ,od razu zajrzałam do składu i ucieszyłam się nie widząc w nim parafiny. Miałam wtedy inny otwarty krem do zużycia, a nie lubię mieć otwartych zbyt wielu kosmetyków pielęgnacyjnych naraz (terminy ważności...), krem musiał poczekać na swoją kolej. Jak widzicie, w końcu się doczekał :)

Opis na kartce dołączonej do PinkJoy był następujący:
"Krem do twarzy przygotowany na bazie kompozycji ziołowej z dodatkiem wyciągu z porzeczki i rokitnika. Określany przez producenta mianem "korektora twarzy" ze względu na właściwości ukierunkowane na przywrócenie skórze młodego i promiennego wyglądu. Formuła kremu ma zapewnić skórze gładkość i blask, uelastycznić, zmniejszać widoczność zmarszczek oraz zapobiegać powstawaniu nowych. Polecany szczególnie dla skóry dojrzałej jako krem do codziennego stosowania w celu poprawy ogólnej kondycji skóry. Idealnie nadaje się również dla młodej skóry jako krem przeciwzmarszczkowy."

Kosmetyk mieszka sobie w ładnej, miękkiej zielonej tubce z szeroką nakrętką, na której można go spokojnie postawić. Nie napotkałam na żadne problemy z wydobyciem kosmetyku, tubka jest wyprodukowana z miękkiego plastiku i każdy da jej radę (mi udało się nawet ją lekko zmasakrować). Widywałam co prawda bardziej eleganckie opakowania, ale to też nie prezentuje się najgorzej postawione w łazience ;) Po otworzeniu tubki krem należy zużyć w przeciągu sześciu miesięcy.


Sam krem nie wyróżnia się szczególnie na pierwszy rzut oka. Krem jak krem - nie jest tak gęsty byśmy mieli problem z aplikacją, ale nie jest też rzadką emulsją spływającą po dłoniach w trakcie aplikacji. To, co go wyróżnia, to zapach. Krem pachnie absolutnie cudownie, bardzo ziołowo. Zdaję sobie sprawę że nie wszystkie z Was lubią takie zapachy, ale akurat ja wolę taki zapach niż słodko-mdłe pudrowe nuty zapachowe. :)

Skład:
Aqua (woda), Zea Mays (Corn) Oil (olej z kukurydzy), Glyceryl Stearate (zmiękczacz, nieszkodliwy ale wrażliwców może podrażniać), Cetearyl Alcohol (natłuszczacz), Isopropyl Myristate (substancja otrzymywana z kwasów tłuszczowych. Nawilża, chroni, natłuszcza, wygładza. W dużych stężeniach podrażnia skórę i błony śluzowe wywołując swędzenie), Ethylhexyl Stearate (filmotwórczy emolient, zmiękcza), Cyclopentasiloxane (silikon lotny, wygładza), Butyrospermum Parkii (masło shea), Dimethicone (silikon, wygładza), Potassium Cetyl Phosphate (emulgator pochodzenia roślinnego), Sorbitol (nawilżacz, wiąże wodę na powierzchni naskórka), Hiphophae Rhamnoides Fruit Juice (wyciąg z owoców rokitnika), Hipophae Rhamnoides Oil (olej rokitnikowy), Ribes Nigrum Leaf Extract (ekstrakt z liści czarnej porzeczki), Urtica Diotica Leaf Powder (sproszkowane liście pokrzywy zwyczajnej), Chamomilla Recutita Flower (kwiat rumianku), Achillea Millefolium Extract (wyciąg z krwawnika pospolitego), Hypericum Perforatum Flower/Leaf/Stem Extract (wyciąg z dziurawca zwyczajnego), Creatine (dodaje energii, przyspiesza syntezę keratyny i kolagenu), Allantoin (goi, koi, likwiduje podrażnienia), Niacinamide (witamina B3), Acrylates /C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer (niestety, nie mam pojęcia...), Triethanoloamine (chemiczny regulator PH, lubi uczulać, podrażniać, stosowany przez dłuższy czas może być toksyczny), Peg-40 Hydrogenated Castor Oil (chemicznie zmieniony olej rycynowy, bez korzyści dla skóry), Cera Alba (wosk pszczeli), Disodium EDTA (stabilizator pochodzenia chemicznego, często zanieczyszczony konserwant), Alcohol (tu jako naturalny konserwant, może wysuszać), Phenoxyetanol (niby bezpieczniejsza alternatywa dla parabenów), Methylparaben (konserwant), Propylparaben (konserwant), Ethylparaben (konserwant), Parfum (kompozycja zapachowa).

Nie jest idealnie, zdecydowanie nie jest. Nie jestem przekonana do stosowania silikonów w takich kosmetykach jak krem do twarzy. Tutaj zastosowano je jako wygładzacze skóry i teoretycznie pozbywamy się ich w trakcie mycia twarzy, ale kurczę - po co? Do tego Triethanoloamine, który,  jeśli dobrze pamiętam (a jeśli nie, to mnie poprawcie) ułatwia transport substancji w głąb skóry poprzez zwiększanie jej przepuszczalności (ale wszystkich - nie tylko tych dobrych). Zmieniony chemicznie olej rycynowy który i tak nie daje nam żadnej korzyści, Disodium EDTA które jest akurat groźniejsze w razie spożycia niż stosowania na skórę, ale i tak lepiej unikać. Alkohol, podejrzewam, jako naturalny konserwant - okej, ale po co za nim stadko innych konserwantów, w tym parabenów? Jakoś nie mam zaufania do mieszanin takich substancji.
Żeby nie było, że marudzę - czerwonych substancji jest dziewięć, żółtych cztery, a krem ogółem liczy sobie coś ponad trzydzieści składników. Nie ma co narzekać, bo dobrocie są, jest ich dużo i wysoko w składzie. Sądząc po tym, że kompozycja zapachowa znajduje się na końcu składu, to pewnie im zawdzięczamy ten świetny zapach.

Jak sprawdził się w polu?
Dość dobrze, ale nie obędzie się bez zastrzeżeń. Przede wszystkim - krem mnie nie zapchał, i już tutaj ma pierwszy plus. Drugim jest zapach i szybka wchłanialność - nie musiałam długo czekać z nałożeniem makijażu. Nie ocenię działania przeciwzmarszczkowego bo zwyczajnie nie mam na czym tego testować (i obym jeszcze dłuższą chwilę nie miała :D), ale z wygładzaniem skóry mimo zawartości silikonów było trochę słabo. Po aplikacji kremu mogłam wręcz wyczuć je na skórze - trochę dziwne uczucie, a i tak skóra nie wyglądała na wygładzoną. Pomimo tego że krem nieźle nawilżał, nie do końca było to nawilżanie wystarczające dla zaspokojenia potrzeb mojej skóry i często czułam, że moja cera "nie napiła się" wystarczająco. W trakcie stosowania pojawił się też problem z suchymi skórkami na nosie - zrozumiałabym coś takiego w zimę, ale wiosną?

Moim zdaniem krem-korektor to zbyt szumne określenie, choć kto wie - może u kobiet borykających się z problemem zmarszczek czyni cuda. U mnie widocznych cudów nie było, ale sięgnęłabym po ten krem ponownie z racji wielu roślinnych dobroci. Krem miał być ziołowy i zdecydowanie jest ziołowy - z chemiczną domieszką, ale wciąż.

Oceniam na 3+/5 :)

Jak spędzacie weekend? U mnie niestety nauki do egzaminów ciąg dalszy... :(
Pozdrawiam!

wtorek, 3 czerwca 2014

Spóźnione majowe nowości #2 - pielęgnacja

I tak oto rozpoczęłyśmy nowy miesiąc. Przyznam, że nawet nie zauważyłam kiedy - moją uwagę całkowicie pochłaniały dwie sprawy - choroba Rudego i egzaminy. Codzienne wizyty u pani weterynarz (która ma gabinet na drugim końcu miasta) były dość stresujące zarówno dla mnie, jak i dla kota, ale ostatecznie chyba wrócił już do zdrowia. Leczenie farmakologiczne jest już zakończone, teraz muszę go po prostu obserwować, ale wydaje mi się że jest lepiej. Ma wilczy apetyt, bawi się z Preclem, i często przychodzi do mnie na kolana pomruczeć i pospać. Jego choroba sporo mnie kosztowała, więc pewnie teraz narzucę sobie na jakiś czas małą kosmetyczno-słodyczową ascezę, ale najważniejsze że dało efekty i obiecuję że skutków tej ascezy nie odczujecie. W końcu mam tyle do opisywania :)

Dziś pokażę Wam, co nowego pojawiło się w ostatnim miesiącu w moich zapasach kosmetycznych :) Będzie pielęgnacja ciała, włosów, coś dla paznokci, zdobycz konkursowa... :)

1. Zestaw Green Pharmacy - Róża Piżmowa i Zielona Herbata


Zestaw zakupiony w ramach akcji charytatywnej u Magdy :) Do tego był jeszcze krem do twarzy i dwie eko-torby, ale jedna z eko-toreb i krem poleciały do mojej Mamy jako prezent na Dzień Matki. Jej skóra w przeciwieństwie do mojej nie ma nic przeciwko parafinie w składzie, a w tym kremie występował w przynajmniej dwóch postaciach.

2. Płyn micelarny Dermedic Hydrain3 Hialuro do skóry suchej


Zakupiony na wyprzedaży u Gosi z bloga gosiamysz.blogspot.com. Zużyty już w połowie (co zresztą widać), więc niedługo można spodziewać się recenzji. Niestety (stety?), u mnie płyny micelarne idą jak woda...

3. Nafta kosmetyczna z atomizerem i terapia do osłabionych włosów Orientana


Kolejne skarby zakupione u Gosi. Niedługo kończy mi się olej, a że zaciekawiło mnie używanie nafty do włosów, zdecydowałam się kupić. Z kolei z pomocą olejku Orientany planuję powalczyć o mocniejsze i bardziej gęste włosy, ale na razie mam w kolejce osławiony szampon "Turecki Hammam" Planeta Organica, więc możliwe że ten olejek chwilę poczeka na swoją kolej. Termin ważności na szczęście nie zmusza mnie do zużywania w trybie przyspieszonym :)

4. Wygrana w konkursie Green Pharmacy


Nie mam szczęścia do konkursów i generalnie nie wygrywam w nich często, ale wyobraźcie sobie jak bardzo ucieszyłam się, kiedy wygrałam serum na łamliwe końcówki w konkursie Green Pharmacy! :) Radość była tym większa, że jest to jeden z moich ulubionych kosmetyków do włosów i... właśnie skończyło mi się poprzednie opakowanie. Ku mojej radości w kopercie znalazłam również ekotorbę z logiem producenta! W ten sposób zostałam posiadaczką obu wzorów ich ekotoreb, bo pierwsza przyszła do mnie dwa dni wcześniej z zestawem charytatywnym :D Obie są w użytku, staram się nie używać już plastikowych siatek. Podwójna radość :)

5. Przesyłka od Pani Domu


Moje paznokcie od jakiegoś czasu były w tragicznej formie. Łamały się na potęgę, rozdwajały... a ja nie wiedziałam o co chodzi. Z pomocą przyszła mi Pani Domu, która obdarowała mnie trzema odżywkami do paznokci. Stosuję sumiennie i wiecie co? Jest z nimi naprawdę lepiej :) Pani Domu, dziękuję jeszcze raz! :)

6. Odżywki Biovax 


Udało mi się upolować w Biedronce naprawdę ostatnie sztuki, a chciałam wypróbować je od dawna. Miałam jednak spory dylemat którą wersję wybrać... Moje włosy nie są ani szczególnie ciemne, ani szczególnie jasne. Ostatecznie wzięłam po dwie saszetki z obu wersji - w końcu nic drastycznego się nie stanie.

7. Serum do włosów GREENelixir z olejkiem arganowym


Kolejna zdobycz z Biedronki. Kiedy go kupiłam, nie wiedziałam jeszcze o wygranej w konkursie GP, a że był tani to się skusiłam. Jak widzicie, zdążyłam już trochę z niego uszczknąć, ale serum GP raczej nie pobije.

8. Próbkownia :)


Od góry widzimy:
- Plasterki na nos, które być może pomogą mi się pozbyć wągrów z nosa (w co śmiem wątpić, są uparte niczym osły);
- Próbki kremu Egyptian Magic (niebieskie saszetki), które dostałam od Kasi z bloga xkeylimex.blogspot.com. Zainteresował mnie ten krem po przeczytaniu recenzji właśnie na tym blogu, niestety cena jest dość wysoka, a moja skóra kaprysi. Próbki były dostępne w ostatnim ShinyBox, jednak Kasia miała próbki Egyptian Magic i zostałam uratowana od perspektywy zakupienia ShinyBox dla próbki jednego produktu - zwłaszcza, że nie pałam do nich miłością po lutym. Dziękuję, Kasiu! :)
- Saszetki zawierające peelingujący żel z enzymem z papai - dostałam je jako prezent do zakupów u Gosi (dziękuję! :) ) 
Jako że temat peelingów enzymatycznych interesował mnie od dawna (ale jakoś nie mogłam im zaufać), chętnie wypróbuję - nawet, jeśli opis na opakowaniu brzmi trochę hardkorowo :D
- Saszetka kremu do twarzy, również od Gosi. Przyda się na pewno, zwłaszcza że kremy do twarzy aktualnie mi wychodzą :)

Z rzeczy niekosmetycznych zakupiłam na aukcji Allegro bransoletkę. Dochód ze sprzedaży bransoletek zostanie przeznaczony na działalność Biura Interwencji Onkologicznej www.onkolodzy.net – wirtualnego systemu komunikacji pacjentów i lekarzy, pozwalającego na uzyskanie fachowej pomocy i wsparcia bez czekania w długich kolejkach. Zachęcam do zapoznania się z portalem policzmysie.pl. Mam nadzieję, że ani mnie, ani nikogo z Was ta choroba nigdy nie spotka.


Bransoletka nie została przeze mnie zakupiona jako kolejny "gadżet", a jako symbol. Moja ciocia zmarła na raka piersi na rok czy dwa lata przed moimi narodzinami, a ja - według mojej Mamy, czyli siostry cioci - jestem jej lustrzanym odbiciem zarówno z wyglądu, jak i charakteru. W mojej najbliższej rodzinie nie było jak dotąd (i mam nadzieję, że nie będzie dalej) problemów nowotworowych, mam więc nadzieję że ominą i mnie. 

Trochę tego było, mam nadzieję, że nie zanudziłam :) Coś Wam szczególnie wpadło w oko?

Pozdrawiam i życzę zarówno Wam, jak i sobie, byśmy jakoś przeżyły ten tydzień :)
 

Rubinowy Kot na tropie pielęgnacji włosów Template by Ipietoon Cute Blog Design