sobota, 28 września 2013

Zamotana, zabiegana...


... i nie do końca ogarniająca to, co się wokół niej dzieje. W tych słowach spokojnie można by opisać mnie z ostatnich tygodni.

Przepraszam Was, dziewczyny, za brak odpowiedzi na komentarze - posty leciały z automatu, ponieważ miałam sporo nauki i jedno bardzo nieprzyjemne wydarzenie przed sobą (które na szczęście uleciało wraz z wczorajszym piątkiem). Przygotowałam więc posty byście miały co czytać, a sama zajęłam się tym, co działo się wokół mnie. Teraz powinno być już lepiej i myślę, że nie będę już tak zawalać.

Uczę się w szkole policealnej, do tego zaocznej, więc same rozumiecie - nauki jest naprawdę dużo. Godzinami potrafiłam siedzieć i wkuwać, wkuwać... A że mój kierunek wbrew pozorom nie jest najłatwiejszy, to bywało ciężkawo. Z dobrych wieści mogę powiedzieć, że:

a) wygrywam walkę z grzybicą skóry i wygląda na to, że już permanentnie;
b) włosy wypadają w coraz mniejszej ilości.

Chciałabym też powiadomić o tym, że utworzyłam na Facebooku profil tego bloga :) Zapraszam - jeśli lubicie, to polubcie ;) Jest jeszcze nieco biednawo od strony graficznej, ale i to zmieni się z czasem. Rubinowy Kot na Facebooku

...a teraz zmiatam, bo jestem w szkole i powinnam zajmować się materiałem do opanowania, nie blogiem! :D

Pozdrawiam!

niedziela, 22 września 2013

Rozświetlający podkład Maybelline Whitestay UV

Los nie dał mi ładnej, niewymagającej poprawek cery. Częste zaczerwienienia i niespodziewajki dodatkowo psują mój wygląd, dlatego od 16-go roku życia regularnie używałam podkładów. Wypróbowałam wiele z nich, ale zawsze było mi ciężko dobrać odpowiedni odcień - a to ze względu na jasny kolor skóry. Większość drogeryjnych podkładów (wtedy nawet nie myślałam o kupowaniu innych) robiła się na mojej twarzy po prostu żółto-marchewkowa (i założę się, że część z Was zna ten efekt). Nie jestem typem królewny Śnieżki choć żałuję, mojej skórze bliżej odcieniem do kości słoniowej niż do śniegu, i tym zawsze się kierowałam przy doborze podkładu - jednak niewiele to dawało. W końcu doszło do tego, że zaczęłam mieszać superjasny Dermacol z innymi podkładami, by móc je chociaż zużyć... :D

Nie lubię tak łatwo zdzierających się etykietek... A zdarła się etykietka od częściej używanego Buff.

Na Whitestay firmy Maybelline natknęłam się przypadkiem na Allegro. Był on dostępny na aukcji w cenie bodajże 7-8zł za opakowanie, a mi akurat kończył się poprzedni podkład w musie. Po zapoznaniu się z opisem aukcji i małej konsultacji z wujkiem Google i ciocią Blogosferą (tym razem anglojęzyczną), zdecydowałam się na zakup trzech opakowań - z czego jedno opakowanie wybrałam w odcieniu Buff, dwa pozostałe - w odcieniu Snow White. Przy tej samej okazji kupiłam jeszcze kilka innych kosmetyków, o których przeczytacie wkrótce.


W moim przypadku Buff jest bardziej trafiony, ale Snow White też od biedy da się użyć ;)

Te podkłady nie są dostępne w Polsce stacjonarnie - a przynajmniej ja nigdzie ich nie widziałam. Opakowanie z białego plastiku wygląda niestety trochę tandetnie - jego minusem jest to, że nie widzimy ile podkładu jeszcze pozostało, jak również łatwo ścierające się etykietki (co widać na wyżej załączonym obrazku - etykietka starła się pod wpływem normalnego użytkowania i noszenia w torebce/kosmetyczce). Przed użyciem kosmetyku należy nim potrząsnąć, by - jak mówi etykietka - aktywować jego wybielające właściwości. Tak, wybielające. To był jeden z głównych powodów, dla których kupiłam ten podkład.
Konsystencja płynna, dość rzadka. Niestety, nie ma co liczyć na efekt bardzo dobrego krycia - chyba, że nałoży się go kilka warstw (nie robi przy tym efektu maski), ale w moim przypadku nawet to rzadko kiedy pomaga. Chyba, że akurat nie mam problemów z cerą. ;)
Podkład zawiera filtr SPF-18 - szczerze żałuję, że nie wyższy.


Skład:

Ingriedents: Aqua/Water, Isododecane, Cyclopentasiloxane, Ethylhexyl Methoxycinnmate, Nylon-12, PEG-10, Dimethicone, Butylene Glycol, BIS-PEG/PPG-14/14 Dimethicone, Phenoxyethanol, Magnesium Sulfate, C9-C15 Flucroalcohol/C9-15 Flucroalcohol Phosphate, Chlorphenesn, Methylparaben, Tetrasodium EDTA, Butylparaben, Tocopherol, Glycerin, Sodium PCA, Urea, Trehalose, Polyquaterntum-51, ,Sodium Hyaluronate (+/- może zawierać CI 77891/Titanium Dioxide, CI 77499, CI 77492/Iron Oxides)

Jak się sprawdza na mojej skórze?


Dobrze. Nie zauważyłam, by zapychał moje pory, a działanie rozświetlające rzeczywiście jest zauważalne przy jednoczesnym braku efektu marchewki. Opalenizna, której nabyłam na wyjeździe zniknęła, pozostał po niej jedynie delikatny ślad - myślę że po części może to być zasługa używania tego podkładu. Jedyne co mam mu do zarzucenia to słabe właściwości kryjące. Naprawdę bardzo by mi się przydały - ale nie można przecież mieć wszystkiego. ;)
Niepodważalną zaletą tych podkładów jest to, że zostały zaprojektowane z myślą o jasnej karnacji, więc większość bladolicych powinna znaleźć wśród nich idealnie pasujący do nich odcień. Niestety, może być gorzej z jego dostępnością.

Czy kupię ponownie?


Być może, ale nie w najbliższym czasie. Póki co, mam do zużycia niecałe trzy opakowania - potem pewnie zacznę się rozglądać za czymś nieco bardziej naturalnym. Może podkład mineralny?

czwartek, 19 września 2013

W poszukiwaniu czerwieni idealnej - farba do włosów Syoss Professional Performance

 Witajcie!

Jakiś czas temu postanowiłam znaleźć dla siebie farbę idealną. Uwielbiam Porzeczkową Czerwień Joanny, która nieraz wyratowała mnie z różnych tarapatów i nie kosztowała przy tym dużo, ponadto nie wyglądało jakby moje włosy były z nią w otwartym konflikcie - ale niestety, zapragnęłam nieco jaśniejszej i bardziej intensywnej czerwieni.

Słyszałam wiele negatywnych opinii na temat farb Syoss - według internautek niszczą włosy, powodują ich wypadanie, a do tego kolor trzyma się ekstremalnie krótko. Mimo to postanowiłam zaryzykować, pamiętając w miarę pozytywne doświadczenia po dawnym zastosowaniu Syoss Mixing Colors. Wybrałam kolor 5-29 - czyli Intensywną Czerwień.

Producent w opisie na opakowaniu obiecuje nam precyzyjny efekt koloryzacji, wyjątkową trwałość koloru i blasku, profesjonalne pokrycie siwych włosów (na szczęście mnie to jeszcze nie dotyczy, uff) oraz mocną strukturę i lśniące włosy.
 Przed zakupem rzuciłam okiem na skład, by upewnić się, że nie ma tu zawartości MEA. Nie było. Odetchnęłam z ulgą.

Zawartość pudełka prezentowała się tak:



Zastanawiacie się, gdzie podziały się rękawiczki? O, tu. Są wklejone do ulotki. :)


Butelka z mleczkiem utleniającym po wciśnięciu do niej zawartości tubki. Jakoś spodobał mi się ten widok. :)


Wymieszałam wszystko zgodnie z zaleceniami producenta i nałożyłam farbę na całe włosy - ponieważ poprzednie farbowanie miało miejsce sporo wcześniej, włosy były jedynie "poprawiane" szamponetką która i tak w zasadzie już się zmyła. Kolor farby był dużo intensywniejszy, niż na zdjęciu - była to wściekła, paprykowa czerwień.



Niestety, nie mam dla Was zdjęcia "po" :( Wiem, strzeliłam sobie w stopę - ale zwyczajnie zapomniałam go zrobić, i przypomniałam sobie o tym po dwóch-trzech tygodniach kiedy już poprawiłam kolor szamponetką. Mam jednak nadzieję, że uwierzycie mi na słowo. To była jedna z najpiękniejszych czerwieni, jaka mi kiedykolwiek wyszła. Kolor był mocny, intensywny, a włosy nie zdradzały oznak szczególnego upodlenia. Byłam zachwycona rezultatem! Nie mówiąc już o tym, że później wielokrotnie słyszałam komplementy na temat koloru moich włosów, i to od obcych ludzi. Najbardziej jednak ucieszył mnie fakt, że farba w jakiś sposób wyrównała ich kolor (włosów, nie ludzi!) - moje włosy od pewnej wysokości były ciemniejsze, co było pozostałością po wpadce z farbą L'oreala w listopadzie 2012. Po użyciu farby Syoss moje włosy miały jednolity kolor. Naprawdę, żałuję że nie zrobiłam tego zdjęcia... ale naprawię to w przyszłości!

Czy producent spełnił obietnice dane na opakowaniu?

Nie mi oceniać, czy farba spisze się w 100% na siwych włosach. Nie zauważyłam też szczególnej poprawy struktury czy szczególnego blasku. Farba niestety zaczęła płowieć po 2-3 tygodniach (z tego powodu zastosowałam szamponetkę), więc obietnicy wyjątkowej trwałości też nie należy traktować do końca poważnie - ale kolor rzeczywiście wyszedł bardzo podobny do tego na pudełku. Może nie była to chirurgiczna precyzja koloru, ale wciąż było BARDZO blisko. :)

Niestety, zauważyłam też jedną przykrą rzecz - wzmożone wypadanie. Wprawdzie nie wiem, co mogło być tego powodem ponieważ w momencie farbowania miałam już początki grzybicy i dość osłabiony organizm - ale fakt faktem, że taka rzecz miała miejsce. Nie było to jednak to, z czym zmagam się dziś - a minął już dobry miesiąc od zastosowania tej farby. Kiedy już w pełni dojdę do siebie, myślę, że zrobię drugie podejście i wtedy wszystko się zweryfikuje.

A dla dociekliwych - zdjęcie składu. ;)  Czy ktoś znający się na czytaniu składów mógłby go zinterpretować? Moje umiejętności w tym zakresie niestety są jeszcze mocno ograniczone.


Jakie macie opinie na temat farb Syoss? :) Zapraszam do dyskusji w komentarzach!

środa, 18 września 2013

Joanna Sensual - wosk do depilacji. Jak się sprawdził?


...może lepiej byłoby zapytać, czy sprawdził się w ogóle.

Jako, że nie jest to blog wyłącznie o włosomaniactwie, pozwoliłam sobie poświęcić dzisiejszy post na opisanie Wam jednego z największych bubli, z jakimi się spotkałam.
Myślę, że nie mam problemu z nadmiernym owłosieniem. Nie przypominam niedźwiedzia czy owczarka niemieckiego, a mój mały wąsik nad górną wargą (nie oszukujmy się, każda go ma) jest praktycznie niewidoczny z racji jego jasnej barwy. Są jednak takie momenty, kiedy każda z nas ma ochotę odrzucić maszynki czy kremy do depilacji, by wyrwać "raz, a dobrze" i mieć później spokój na kilka tygodni.
Kiedyś używałam już plastrów do depilacji woskiem (innej firmy) i poradziły sobie świetnie - stąd moje pozytywne nastawienie do tej metody. Niestety, będąc w supermarkecie nie zwróciłam uwagi, że pomyliłam opakowania - były bardzo podobne do siebie, a mi całkiem się spieszyło. Po prostu porwałam dwie paczki i pognałam do kasy. Moja pomyłka dotarła do mnie dopiero po powrocie do domu, ale postanowiłam dać szansę zakupionym produktom.

Opakowanie plastrów do depilacji ciała zawiera sześć podwójnych plastrów - co daje nam w rzeczywistości 12 plastrów. To samo tyczy się opakowania plastrów do depilacji twarzy. Plastry mają postać prostokątnych, sklejonych ze sobą zielonym woskiem papierowych pasków - należy je ogrzać w dłoniach, delikatnie rozdzielić, przykleić do depilowanego miejsca przygładzając zgodnie z kierunkiem wzrostu włosa - i zerwać "pod włos".  Niby wszystko fajnie, pięknie... ale produkt po prostu nie radzi sobie ze swoim zadaniem.

Wosk miał służyć depilacji, tymczasem jedyne co skutecznie mu wyszło to rozdrażnienie mnie. Nieważne jak bardzo bym się starała, wosk nie łapał (całkiem długich) włosków - dużo lepiej za to wychodziło mu przyklejanie się do skóry. Do depilacji tym produktem podchodziłam kilkukrotnie, i za każdym razem efekt był opłakany. W końcu pokornie sięgnęłam po maszynkę.

Podsumowując - na pewno nie kupię więcej tego produktu - ani świadomie, ani przez przypadek.

Pozdrawiam!

poniedziałek, 16 września 2013

Prasówka #5 - nie daj się łupieżowi!


Dziś piąty - i na razie pewnie ostatni - odcinek Prasówki. Problem łupieżu jest bardzo rozpowszechniony - sama zresztą się z nim borykam ;) Jak więc poradzić sobie z nim naturalnie?

1. Sok jabłkowy - zetrzyj jabłko, odciśnij sok. Zmieszaj go z wodą i wetrzyj w skórę głowy. Zostaw na chwilę i dokładnie spłucz.

2. Napar tymiankowy - dwie łyżeczki tymianku zalej litrem wrzątku. Po naciągnięciu odcedź. Polewaj kilkukrotnie umyte pasma.

3. Warzywny miks - wymieszaj po łyżce soku ze świeżego szpinaku, kapusty i cytryny. Wetrzyj w skórę głowy, zmyj szamponem po kilku minutach. (myślę, że tu najlepiej sprawdzi się coś delikatnego bez SLS w roli szamponu).

4. Czosnkowa rewolucja - rozgnieć dwa ząbki czosnku i zalej szklanką gorącej wody. Po naciągnięciu przecedź i wetrzyj w skórę głowy. Po kilku minutach spłucz. UWAGA: Nie stosować częściej niż dwa razy w tygodniu, by nie nabawić się podrażnienia skalpu!

I tak oto na jakiś czas kończymy Prasówkę - być może w przyszłości wróci ;)

Pozdrawiam!

sobota, 14 września 2013

Włosy nie kaktus, pić muszą - czyli Włosowa Prasówka #4

http://i.obrazky.pl/kot-kaktus-807-OBRAZKY.PL.jpg
W dzisiejszej prasówce - przepisy na nawilżające dobrodziejstwa.

1. Nawilżający szampon jajeczny - zmieszaj ze sobą dwa żółtka, białko, łyżeczkę miodu, sok z cytryny i dwie łyżeczki dowolnego oleju. Wetrzyj we włosy i dokładnie spłucz.

2. Kompres glicerynowy - wymieszaj łyżkę gliceryny z łyżką oleju z nasion pszenicy i dwiema łyżkami soku z cytryny. Rozcieńcz wodą destylowaną. Nałóż na wilgotne włosy i skórę głowy, przykryj folią i zmyj po około godzinie.

3. Maseczka aloesowa - kilka łyżeczek soku z aloesu połącz z żółtkiem i odrobiną miodu. Nałóż na wilgotne włosy, przykryj folią. Spłucz po trzydziestu minutach.

4. Pachnąca oliwka - do 1/3 podgrzanego oleju wsyp po łyżeczce liści brzozy, lipy i pokrzywy. Odcedź po około trzydziestu minutach, dodaj żółtko, trochę miodu i sok z cytryny. Wetrzyj we włosy, pozostaw na trzydzieści minut, umyj włosy delikatnym szamponem.

A w następnej dowiemy się, jak naturalnie skopać cztery litery łupieżowi. :D

czwartek, 12 września 2013

Włosowa prasówka #3 - jak poradzić sobie z przetłuszczaniem włosów?


Dziś kolejna porcja prasówki - tym razem coś specjalnie dla dziewczyn z przetłuszczającą się skórą głowy!

1. Ziołowa płukanka - łyżkę tymianku, skrzypu, szałwii i pokrzywy zalej litrem wrzątku. Przykryj na około 10 min. Przecedź, polej świeżo umyte pasma. Nie spłukuj.

2. Pianka antyłojotokowa - ubij pianę z białka. Dodaj żółtko. Wetrzyj masę w skórę głowy. Owiń ją folią, po upływie 20 min umyj włosy.

3. Drożdżowa maseczka - pół kostki drożdży rozpuść w małej ilości ciepłego mleka. Powstałą masę wetrzyj w skórę głowy. Po upływie 30 min dobrze spłucz i umyj włosy delikatnym szamponem.

4. Łopianowa mikstura - szklanką wrzątku zalej cztery łyżki łopianu. Zostaw napar do naciągnięcia, po czym przecedź. Dodaj połowę szklanki piwa (najlepiej bezalkoholowego), kilka kropli witaminy A i sok z cytryny. Otrzymaną miksturę wetrzyj w umyte, ale już wysuszone włosy i skórę głowy. Owiń folią na 30 min, po upływie tego czasu spłucz.

A w następnym odcinku Prasówki - sposoby na naturalne nawilżenie włosów.

Pozdrawiam!

wtorek, 10 września 2013

Włosowa prasówka #2 - Sposoby na błyszczące włosy

http://www.we-dwoje.pl/p/a/56/24/0/30456/c3/c3_metoda_na_rewelacyjnie_gladkie_wlosy.jpg


Prasówki ciąg dalszy. Dziś - naturalne sposoby na piękne, lśniące włosy!

1. Cytrusowy szampon - w połowie litra wody zagotuj dwie łyżki mydlnicy. Odstaw do wystudzenia, zimny płyn przecedź. Dodaj dwie łyżki soku z cytryny lub pomarańczy i dwa żółtka. Umyj włosy.

2. Jogurtowa masa - dobrze wymieszaj trzy łyżeczki jogurtu naturalnego, jedno żółtko i dwie łyżeczki miodu. Nałóż masę na świeżo umyte i osuszone ręcznikiem włosy. Spłucz letnią wodą po upływie 15 min.
3. Mleczna wcierka - pół szklanki tłustego mleka wetrzyj we włosy ściereczką frotte. Po około 15 min spłucz.

4. Piwna płukanka - wymieszaj szklankę wody i dwie szklanki piwa (najlepiej bezalkoholowego). Spłukuj świeżo umyte pasma.

Od siebie BARDZO polecam płukankę cynamonową, o której pisałam TU (klik).

Pozdrawiam! ;)

niedziela, 8 września 2013

Włosowa prasówka #1 - Kuracje na wypadanie włosów

http://wizaz.pl/var/wizaz/storage/images/wizaz.pl/fryzury/trendy/naturalna-pielegnacja/228050-5-pol-PL/Naturalna-pielegnacja_large_lead.jpg

Przyznam się bez bicia - rzadko czytam gazety dla kobiet. Rzadko mają mi do zaoferowania więcej niż krzyżówkę. Co prawda każda taka gazeta ma działy traktujące o modzie, urodzie, zdrowiu, gotowaniu (te ostatnie, jako kulinarne beztalencie, uważam za niezwykle przydatne), ale cóż - zwykle zawierają po prostu nie te informacje, których bym oczekiwała.
Tym razem zajrzałam do jednego takiego czasopisma zakupionego przez moją Mamę. Na okładce różowymi literami napisane było "Domowe kuracje na letnie kłopoty z włosami". Ponieważ niepokojącym mnie problemem jest ostatnio wypadanie włosów, moją szczególną uwagę zwrócił dział poświęcony kuracjom właśnie na tę przypadłość - a zawarte w nim przepisy możecie przeczytać poniżej.

1. Lawendowy tonik - w butelce z szeroką szyjką zmieszaj litr octu owocowego, po łyżce lawendy i liści brzozy. Po tygodniu przefiltruj i dodaj kilka kropli olejku lawendowego. Umyte włosy i skórę głowy nacieraj mieszanką z jednej części toniku i dwóch części wody. Nie spłukuj.

2. Odżywka z pokrzywy - garść ziół zaparz w połowie litra wrzątku. Przecedź po około trzech godzinach. Dodaj szklankę octu owocowego. Płucz włosy po myciu i nacieraj skórę głowy.

3. Nalewka z cebuli - utrzyj warzywo i odciśnij sok. Dodaj łyżkę oliwy i łyżeczkę koniaku. Wetrzyj w skórę głowy, owiń folią. Po około godzinie dwukrotnie umyj włosy szamponem.

4. Papka z naftą - połącz trzy łyżki nafty kosmetycznej, żółtko, trochę rycyny. Nałóż na włosy na około 30 min. Dwukrotnie umyj włosy szamponem.

sobota, 7 września 2013

Suplementy diety: Bio-Silica Olimp Labs

Witajcie!

Dziś zaprezentuję Wam zakupiony przez mnie ostatnio suplement diety - Bio-Silica.
 

 
Jako, że ostatnio z powodów zdrowotnych borykam się z nasilonym wypadaniem włosów (nasilonym...? Moje włosy emigrują z głowy jak niegdyś nasi rodacy do Wielkiej Brytanii...), postanowiłam jakoś z tym powalczyć. Nie po to przecież piłam pokrzywę i drożdże, by teraz pozbyć się włosów! Podejrzewałam, że z jednej strony może być to sprawka grzybicy i ogólnego stanu zdrowia, a z drugiej - sporej dawki stresu jakiego doświadczałam ostatnio i być może braków w diecie.
Ponieważ co miesiąc zaglądam do apteki celem wykupienia tabletek, które mam nakaz brać każdego dnia, zapytałam przemiłą panią farmaceutkę o "jakieś witaminy". Pani zapytała czy chodzi o jakiś konkretny problem - podałam dwa: osłabienie odporności i wypadanie włosów. Zaproponowała Bio-Silicę, mówiąc, że to dobry preparat na tego typu problemy, ukierunkowany właśnie na dbanie o włosy, skórę i paznokcie.
Powiem szczerze - byłam negatywnie nastawiona. Laboratorium Olimp Labs swojego czasu postawiło na bardzo agresywną kampanię reklamową tego produktu, i niestety padłam jej ofiarą. Tak, ofiarą - bo nie wiem, jak można inaczej nazwać konieczność wysłuchiwania głosu Ani Przybylskiej powtarzającej w kółko natchnionym tonem nazwę produktu i wygłaszającej (słabe zresztą) slogany mające zachęcić do kupna produktu. Tak się składa, że moja Mama uwielbia słuchać radia, więc siłą rzeczy musiałam słuchać razem z nią. Wyobrażacie sobie, że reklama produktu Bio-Silica potrafiła być nadawana co 15 min? Moim zdaniem to już jest przekroczenie granic reklamy. Może nie tak niesmaczne, jak reklamowanie środków na potencję, podwyższenie libido czy infekcje intymne w środku dnia, ale jednak.
Zapytałam o cenę - okazało się, że kosztuje 15.90zł. Nie tak tragicznie jak za miesiąc kuracji, kij w ich dział reklamowy - wypróbować można. Może pomoże, a zaszkodzić nie powinno - tak więc poprosiłam jeszcze o inne leki z listy, którą miałam przy sobie, i wyszłam. W drodze do domu, w autobusie wyjęłam na chwilę z torebki opakowanie Bio-Silica i przyjrzałam się składowi, który wygląda tak:
 
 
 
Pierwszy minus dla pani farmaceutki - była tak zabiegana, że nie zauważyła, iż jest to kuracja nie na miesiąc, a na dwa tygodnie (dwie kapsułki dziennie, a więc kuracja wystarczy na piętnaście dni). Drugi minus dla pani farmaceutki, ale pierwszy też dla mnie - prosiłam o coś bez wyciągu z pokrzywy (ze względu na problemy zdrowotne), ale sama również nie zwróciłam większej uwagi na opakowanie - a pokrzywa, jak widać, obecna.
Uznałam, że jeśli będę brała połowę dawki, czyli jedną kapsułkę, nie powinno się stać nic drastycznego.
Jak widać na zdjęciu powyżej - w składzie dziennej dawki, czyli dwóch kapsułek mamy ekstrakt ze skrzypu polnego, ekstrakt z pokrzywy, hydrolizat białek kolagenowych, L-metioninę, cystynę, cynk (150% dziennego zapotrzebowania) i miedź (100% dziennego zapotrzebowania). Oprócz tego dzienna dawka suplementu dostarcza nam 100% dziennego zapotrzebowania na witaminę E, tiaminę, ryboflawinę, witaminę B6, niacynę, kwas pantotenowy, witaminę C, kwas foliowy, biotynę, witaminę B12, witaminę A i witaminę D.

 
Pierwszą rzeczą jaką robię po otwarciu pudełka jest zawsze przeczytanie ulotki. Nie wyobrażam sobie brania jakiegokolwiek leku bez podstawowej wiedzy na jego temat. Ta konkretna ulotka jest w kilku językach, więc zrobiłam zdjęcie tylko polskiej części - a z treścią można zapoznać się po powiększeniu zdjęcia ;)


 
Opakowanie zawiera dwa blistry po 15 kapsułek każdy. W momencie robienia zdjęcia byłam już niemal w połowie kuracji, więc na zdjęciu widzicie tylko jeden. Kapsułki, jak widać, są białe i dość twarde - jedną z nich, nieopatrznie zostawioną na stole (zapomniałam o wodzie i poleciałam po nią do kuchni) porwał młodszy z moich kotów, ale na szczęście nie zdołał jej połknąć ani przegryźć.
Są też całkiem duże, czasem przełknięcie jednej sprawia mi dość konkretny problem, ale wystarczy popić wodą i po wszystkim - mają też wyczuwalny (ale bez tragedii), ziołowo-ciężki-do-opisania zapach. Za każdym razem kiedy biorę ten suplement moje koty są przekonane, że zjadam im ich witaminy i patrzą na mnie z wyrzutem... więc możecie sobie wyobrazić.
 
Obecnie jestem po więcej niż dwóch tygodniach brania suplementu i ciężko mi mówić o efektach, ponieważ biorę tylko połowę zalecanej dawki. Na pewno poprawiła mi się cera i jest mniej niespodziewajek, paznokcie też nie łamią się tak często, jak wcześniej - można więc powiedzieć, że pieniądze nie poszły na marne, ale nie zaobserwowałam jakiegoś spektakularnego powstrzymywania wypadania. Pełne efekty mogłabym zaobserwować biorąc normalną, dwukapsułkową dawkę... Być może kiedyś spróbuję.
 
 
A Wy? Macie jakieś sprawdzone suplementy diety? Doświadczenia z nimi? Prawdopodobnie w najbliższym czasie suplementy będą dla jedyną formą odżywiania włosów od wewnątrz (poza dietą), więc chętnie poznam Wasze zdanie! :)

Pozdrawiam!

piątek, 6 września 2013

Inspiracje fryzurowe Kota #1

Zdjęcie znalezione na pewnym facebookowym fanpage
Od zawsze marzyłam o czarnych włosach, zresztą urodziłam się z czarnymi loczkami. Nie pozostały jednak one na stałe - czarne loczki zmieniły się w proste jak druty włosy w odcieniu średniego/ciemnego blondu.
Kilkukrotnie próbowałam zrealizować swoje marzenie, ale za każdym razem kończyło się tak samo... niedowierzaniem, pretensjami do samej siebie i "jak mogłam się tak skrzywdzić?!". Ostatnim razem ufarbowałam włosy na czarno w listopadzie 2010 - była to farba Schwarzkopf Brillance, odcień Black Red Organdy (swoją drogą - te farby zostały wycofane, czy tylko ja nie potrafię ich już znaleźć w sklepach? Mieli piękną czerwień w palecie, chciałam wypróbować...). W zwykłym świetle i pomieszczeniach były smołowatoczarne, zahaczały wręcz o zimną granatową czerń, ale w słońcu widać było tą piękną czerwoną poświatę... Po co o tym piszę? By zapamiętać raz na zawsze, że muszę trzymać się z daleka od czerni. ;) Na szczęście tym razem udało mi się zejść z niej do mojej czerwieni bez użycia rozjaśniacza, ale w przeszłości nie zawsze tak było.

Uwielbiam wygląd pani ze zdjęcia powyżej, choć sama raczej nie ubrałabym takiej spódniczki i pończoch - ale gorset, koszulę, pas i rękawiczki już jak najbardziej. Świetnie wygląda w czarnych włosach, dokładnie tak, jak ja zawsze chciałam - ale jej to wychodzi, a mi nie. ;) Do tego ta blada skóra, makijaż... Najbardziej jednak przykuło moją uwagę to, w jaki sposób ma "zrobione" włosy.

Część z Was powie, że nie rozumie co mi się może w nich podobać, "przecież jej włosy są strasznie zniszczone" - i owszem, podejrzewam że rozjaśniała je z czerni do platynowego blondu, a w takim przypadku ma szczęście że włosy w ogóle nie odpadły ;) Wciąż jednak podobają mi się te blond pasemka. Wyglądają, jakby wyglądały spod spodu, takie ciekawskie świata. Chciałabym zrobić sobie coś podobnego - nie blond, ale np. fioletowe, i za pierwszym razem szamponetką by przekonać się, czy to będzie dobrze wyglądać. Kiedyś bardzo szalałam z kolorami, teraz w doborze odcienia od dawna panuje stagnacja... i chętnie dopuściłabym się małej zmiany w wyglądzie.

Tak więc... czy ktoś ma pojęcie, jak wykonać coś takiego w domowych warunkach? :D

Pozdrawiam!

Małe zmiany na blogu

Chciałabym Was powitać na moim nowym, odświeżonym blogu! :)

Szablon nie jest co prawda moją zasługą, jest to jeden ze standardowych dostępnych szablonów - niemniej spodobał mi się na tyle, że postanowiłam go wykorzystać. Nie wiem jak Wam, ale w takiej postaci ten blog podoba mi się dużo bardziej. :)

Pozdrawiam i miłego dnia!

czwartek, 5 września 2013

Wrześniowe "miau!"


Przepraszam, dziewczyny. Miałam pisać, a same widzicie, co z tego wyszło.

W poprzedniej notce pisałam, że grzybica skóry już odpuszcza. Nie wyobrażacie sobie, jak bardzo się myliłam... Ona dopiero po tej notce rozwinęła skrzydła. Codziennie znajdowałam nowe ogniska, bywało że było ich nawet po pięć czy sześć na dzień. Może i nie były wielkie, ale wciąż niesamowicie swędziały i powodowały spory dyskomfort psychiczny. Dzięki nim spędziłam zdecydowaną większość lata w domu (wychodziłam wtedy, kiedy NAPRAWDĘ musiałam) i nie powiem, bym była z tego powodu radosna. Nawet w upały musiałam chodzić w bluzkach na długi rękaw, co momentami było naprawdę męczące... Planowałam też w tym roku popływać sobie w morzu (do którego nie mam tak daleko) czy w jakimś jeziorze, rzece, no gdziekolwiek - i wszystko szlag trafił, bo ogniska grzybicy są jak wrota, umożliwiające innym bakteriom wniknięcie do środka...
Najgorsze było jednak to, że grzyb zaatakował również twarz i skórę głowy. O ile na twarzy ogniska znikały w miarę szybko i wyglądały po prostu jak pryszcze, o tyle na skórze głowy zrobiły już zamieszanie. Włosy leciały mi garściami. Płakać mi się chciało, kiedy przeczesywałam je szczotką - tak wiele z nich zostawało na niej... Włosy wyczuwalnie straciły na objętości, ku mojej rozpaczy leciały również pokrzywowe baby-hair, z których tak się cieszyłam. A i zwalczone zakola jakoś zaczęły powracać...
Zaczęłam zastanawiać się, jak mogę to powstrzymać. Drożdże odpadają, pokrzywa do czasu konsultacji z lekarzem - również. Pozostają suplementy diety i wcierki. W suplement diety już się zaopatrzyłam i stosuję, we wcierkę niby też, ale planuję rozejrzeć się za czymś innym. Znacie może coś wartego polecenia i w miarę na studencką kieszeń?



Przez walkę z grzybicą moje samopoczucie legło w gruzach, a wraz z nim - pielęgnacja. Ostatnio w zasadzie wykonywałam przy włosach jedynie podstawowe zabiegi (mycie, odżywka). Jeśli chodzi o ciało, nie było lepiej - grzyby lubią wilgoć, więc miałam obawy nawet co do użycia jakiegokolwiek balsamu czy oliwki (na szczęście nie byłam na tyle zdesperowana, by odstawić nawet kremy do twarzy). Po prostu nie miałam siły ani woli - nic tak nie demotywuje, jak wkładanie całych sił w walkę, której wcale nie wydaje się wygrywać. Zużyłam - na spółę z moim kotem - tubkę Travogenu i trzy tubki Clotrimazolum. Kotu się poprawiało, mi niestety nie. Byłam tak zrezygnowana, że zaczęłam również traktować się witaminą C - brałam jakieś 250% zalecanego dziennego zapotrzebowania. Moja odporność sięgała dna, więc jeśli pomogłoby to na grzybicę, byłabym przeszczęśliwa. I... faktycznie, chyba pomogło. Od jakiegoś czasu nie zauważam nowych ognisk, nie ma też potrzeby używania maści (bo już praktycznie nie widać, gdzie ogniska były - złuszczyły się, może po trzech największych zostały jeszcze małe ślady).

Powiem szczerze - nie pisałam, bo nie byłam zbytnio w nastroju na to. Nie dość, że grzybica (a przypominam że nie reaguję najlepiej na takie choroby), to jeszcze moje życie prywatne zaczęło lecieć na łeb, na szyję. Być może będę musiała je uporządkować, zdecydować się na kilka drastycznych zmian. Dodatkowo czekała mnie poprawka egzaminu, z którym borykałam się już kawałek czasu... Nadchodzący rok szkolny również nie zapowiada się różowo, ale mam nadzieję, że jakoś przetrwam i zdobędę w końcu ten upragniony tytuł technika. A potem studia... albo i kolejna policealka, bo coś nie wydaje mi się bym znalazła pracę w swoim zawodzie, skoro MEN tak ograniczył program nauczania w szkołach policealnych (dziękuję Państwu bardzo! Nie ma to jak "wyrównanie" szans pomiędzy uczniami dziennego technikum a szkół policealnych...Czyżby kraj miał za mało bezrobotnych?).

No nic. Mam nadzieję, że od teraz będziemy widywać się częściej.
Pozdrawiam!
 

Rubinowy Kot na tropie pielęgnacji włosów Template by Ipietoon Cute Blog Design