piątek, 1 kwietnia 2016

Niestety, nie dla mnie - Golden Rose Stick Foundation 02

"Podkłady? Im bardziej kryjące, tym lepiej!" - tak wyglądało moje podejście do tego typu produktów przez dobre kilka lat. Brak odpowiedniej pielęgnacji, dopasowanej do potrzeb mojej skóry (która okazała się być bardzo sucha, nie tłusta, jak to mi niejednokrotnie wmawiano) owocował różnymi dziwnymi zjawiskami na mojej twarzy. Raz było w miarę spoko, za chwilę wyglądałam jak muchomor. Normalka w okresie dojrzewania, i to właśnie takie sytuacje uczyniły z kryjących podkładów moich najlepszych przyjaciół. Z czasem (i ogarnięciem tematu pielęgnacji suchej skóry) problem ten - na szczęście - przestał pojawiać się tak często, a ja mogłam przerzucić się na lżejsze produkty, takie jak kremy BB.
Co więc skłoniło mnie do ponownego sięgnięcia po mocno kryjący podkład?


Warunki panujące na Wyspach Brytyjskich nigdy mi nie służyły. Przy każdym wyjeździe - a jak dotąd byłam kilkukrotnie - pojawiały się jakieś problemy ze skórą. Podejrzewam, że to kwestia zmiany wody, jedzenia i kilku innych czynników - z tego co wiem od Pani podróżującej ze mną ostatnim autobusem, tego typu problemy miała również jej córka - ponadto woda brytyjska nijak nie stoi koło naszej. Umycie włosów, nawet przy użyciu polskich kosmetyków, skutkowało sztywnym sianem, a po każdym myciu zębów chodziłam z policzkami w czerwone kropki, dodatkowo spożycie tej wody nawet w głupiej kawie czy herbacie zapewne też "zrobiło swoje". Nie wspominając już o pogodzie - był taki dzień, kiedy było bardzo wietrznie i deszczowo, a ja musiałam wyjść do sklepu by zrobić zakupy na obiad. W drodze powrotnej znów się rozpadało, dodatkowo zerwał się wiatr... Pierwszy raz w życiu miałam wrażenie, że oberwałam w twarz nie deszczem, a rozbitym szkłem. Dosłownie. Tak czy inaczej, na lewym policzku zrobiły mi się dziwne krostki - postawiłam więc na zakrywanie w dzień i próby leczenia tego podrażnienia w nocy. Obecnie już tego nie mam, ale trochę potrwało, zanim się tego pozbyłam.

Ładny kolorek, prawda?
Wyspę Golden Rose mam w swoim mieście, nawet nie tak daleko domu, w dodatku pracują tam genialne dziewczyny :) Zawsze, kiedy tam jestem, zaglądam za nowościami. Tym razem poszłam z jasnym celem - chcę kryjący podkład. Najbardziej kryjący, jak się da, jaśniutki i jak najbardziej zbliżony do koloru mojej cery (dobranie dla mnie podkładu wbrew pozorom łatwe nie jest). Padło na podkład w sztyfcie Stick Foundation w kolorze nr 2 - chciałam 1, który była już absolutnie jasny, ale ekspedientka wybiła mi to z głowy (i dobrze zrobiła). Kosztował on 13,90zł, co jest moim zdaniem ceną dość atrakcyjną w porównaniu z niektórymi podkładami drogeryjnymi. Oprócz ceny przekonały mnie do niego jego kryjące właściwości, w miarę krótki skład, pasujący do mnie kolor i... ciekawa forma. Tak, jestem gadżeciarą, lubię, kiedy kosmetyki są w nietypowej formie - przykładowo hamsterki Vipery, dla których przepadłam swojego czasu, czy rozświetlacz w sztyfcie. Tradycyjność jest fajna, ale przemyślana niecodzienność też - wnosi trochę świeżości do codziennego robienia makijażu.


Pierwsze wrażenia były bardzo pozytywne. Czytałam, że bez narzędzi typu jajeczka beauty blender tego typu podkłady może być problem odpowiednio nałożyć, by nie rzucały się w oczy lub nie tworzyły efektu maski, jednak - z braku takich narzędzi - nakładałam go palcami i nieźle sobie radziłam. W kontakcie ze skórą i jej temperaturą zmienia on konsystencję ze stałej na bardziej płynną, więc nie ma wielkich problemów. W sumie stało się to pewnego rodzaju zabawą - rysowałam sobie na twarzy wąsiki, nosek, ogólnie twarz kotka i potem wszystko rozcierałam :D Podkład faktycznie ładnie kryje - zaraz po aplikacji efekt przypominał Photoshopa, jednak bez przypudrowania go nie wyszłabym z domu. Kolor okazał się dobrze dobrany, wyglądający naturalnie i mało pomarańczowy, a do dodatkowych atrakcji mogę zaliczyć dość słodki, ale trochę nieokreślony zapach (ja wiem... migdałowy?). Jest też dość wydajny.


Wszystko wydaje się pięknie, ale jednak się z nim nie polubię. Dlaczego?
Po pierwsze - skład. Można go znaleźć TUTAJ. W chwili zakupu nie wiedziałam, że zawiera on parafinę, a to tłumaczyłoby zapychanie, które nastąpiło u mnie po pewnym czasie.
Po drugie - komfort użycia. Mimo że jest dość gęsty, bardzo łatwo go zetrzeć z twarzy, a po rozmowie telefonicznej nie ma innej opcji niż czyszczenie wyświetlacza. Słodki zapach, choć wyczuwalny głównie przy aplikacji, nieco jednak przytłacza. Dodatkowo podkład ten podkreśli KAŻDĄ suchą skórkę, jaką mamy. Bez peelingu nie ma nawet co podchodzić, a co gorsza, mam wrażenie że przy dłuższym użytkowaniu przesuszał mi nieco skórę.
Po trzecie - trwałość. Przy moim trybie dnia muszę mieć podkład, który będzie po prostu pancerny - a jeśli nie spełnia tego warunku, to niech chociaż nie sprawia, że wyglądam, jakbym palnęła twarzą w worek z mąką. Tu niestety nie dało się tego ominąć. Do tego, jak już wspomniałam, łatwo się ściera. W sumie równie łatwo, jak napisy z jego opakowania przy normalnym przechowywaniu go w kosmetyczce.

Podsumowując - moim zdaniem to podkład na wielkie, acz krótkie wyjścia, taki, który nie musi przetrwać zbyt wiele i zbyt długo - być może sesje zdjęciowe, charakteryzacja, ale raczej nie jest to podkład na co dzień. Odradzałabym cerom suchym i nie lubiącym parafiny, ponadto ten efekt mąki na twarzy po dłuższym czasie... Nie. Lubię tego producenta, ale ten produkt - mimo, że wiązałam z nim sporo nadziei  - zupełnie się u mnie nie sprawdził. Może lepiej sprawdzi się na innych typach cery. Szkoda, bo forma sztyftu jest dość wygodna.

Możecie polecić inne kryjące podkłady? Chciałabym mieć taki na sytuacje awaryjne, który nie zawiedzie w podobny sposób.

Pozdrawiam!

9 komentarze:

  1. Co do produktów GR szminki są wspaniałe, aczkolwiek miałam z ich firmy kredkę i tusz do rzęs i jestem średnio od nich przekonana. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli mogę spytać - który tusz miałaś? Ten różowy z koronką jest fajny :) Kredki mają różne, mam dwie i trochę różnią się jakością. Szminki chyba faktycznie wychodzą im najlepiej :)

      Usuń
    2. chyba muszę wreszcie skusić się na jakąś ich szminę ;)
      szkoda, że po czasie robi się mączny. swoją drogą nigdy nie miałam podkładu, który coś takiego by robił! w ogóle nie wiedziałam, że GR wypuściło podkłady w sztyftach, widziałam jedynie rozświetlaczo-róże w takiej formie :-) podobno ten nowy bb jest dobry :P

      Usuń
    3. O tak, mega są! Dorobiłam się już czterech Velvet Matte, trzech Matte Crayon, dwóch tych w płynie, dwóch Vision i jednej perłowej. Będę o nich pisać za jakiś czas, tylko muszę zdjęcia porobić :p Tak samo rozświetlacz i krem BB, które posiadam. BB jest w sumie spoko, tylko niepotrzebnie idzie w różowe tony :P

      Usuń
  2. Bourjois Healthy mix mi się sprawdza! polecam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tyle już słyszałam o tych podkładach, a jeszcze się za nimi nawet nie rozejrzałam... Dzięki! Ciekawe, czy dorwę odcień dla siebie :)

      Usuń
  3. Z kryjących i matujących polecam Catrice Matt Mousse :) Z droższych Estee Lauder Doublewear - nie zawodzi :) Takie sticki ma też np. Bobbi Brown, może są lepsze niż GR ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Z przerażeniem przeczytałam wstęp o pogodzie na wyspach. Zdecydowanie bym tam oszalała! ;) Ja aktualnie używam Loreal Mat Magique i jest mocno kryjący, ale czasem troszkę wysusza więc trzeba użyć bazy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja mam Catrice All About Matt i niby ma mieć trwałość 18h a u mnie 8 godzin nawet nie wytrzyma w szkole :/

    OdpowiedzUsuń

Zachęcam do komentowania - jestem początkującą włosomaniaczką, więc w przypadku pisania przeze mnie bzdur wszelkie poprawianie jest jak najbardziej mile widziane ;)
Pamiętajmy jednak o tym, że dyskusja NIE POLEGA na wzajemnym obrzucaniu się błotem. Chyba nie jesteśmy tutaj, by psuć sobie humory, prawda?

 

Rubinowy Kot na tropie pielęgnacji włosów Template by Ipietoon Cute Blog Design