Dziś trochę się pośmiejemy :) Zainspirowana TYM postem postanowiłam zebrać do kupy wszystkie swoje włosowe niepowodzenia, jakie pamiętam. Tak ku poprawie humoru mojego i Waszego, a także pokrzepieniu serc - co prawda wyjście z niektórych opałów było okupione sporą dawką bólu (na szczęście nie fizycznego) i nadwyrężoną cierpliwością, ale skoro się dało... :D
#1 "Krzywo podcięłaś, daj nożyczki - wyrównam"
Do piątej czy szóstej klasy podstawówki miałam piękne włosy do pasa, których zazdrościły mi wszystkie koleżanki. Potem coś mi odbiło i namówiłam siostrę, by obcięła mi je na długość do uszu. Moja mama nie odzywała się do mnie przez kilka dni, ale ja byłam (krótko) wniebowzięta. Jako, że magicznym sposobem umiałam podciąć sobie włosy sama, oszczędzałam na fryzjerze. Pewnego dnia siostra uznała, że podcięłam je krzywo i obiecała, że mi je poprawi. Poprawiła tak, że wyglądałam jak pieczarka po kursie survivalu... w szkole zabili mnie śmiechem, zresztą fryzjer do którego poszłam po lekcjach też z trudem zachowywał powagę (zwłaszcza, że znał siostrę). Skończyło się na krótkiej fryzurce, szczególnie krótkiej (bo może kilkumilimetrowej) z tyłu głowy.
#2 "Zmywalna" szamponetka
W wieku 13 lat zaczęłam też marzyć o kruczoczarnych włosach. Rodzice (z wiadomych powodów) nie pozwalali mi ich jednak ufarbować, więc pewnego dnia kupiłam w kiosku szamponetkę pewnej znanej firmy. Kolor był piękną, granatową czernią, moje włosy z kolei były w odcieniu średniego/ciemnego, pojaśniałego od słońca, blondu. Rezultat był... zły. BARDZO. Moje włosy nabrały koloru intensywnego fioletu. Żeby on jeszcze był w miarę ładny, ale nie - był PASKUDNY! W celu normalnego funkcjonowania w społeczeństwie (a przypominam że to była chyba pierwsza klasa gimnazjum) musiałam czymś to zakryć. Padło na brązową szamponetkę... i od tamtej pory farbuję włosy, bo cholerstwo nie chciało zejść. A szamponetek tej konkretnej firmy unikam do dziś - tak na wszelki wypadek :D
#3 - czyli marzeń o czarnych włosach ciąg dalszy
W następnych latach wiele razy podejmowałam próbę farbowania się na czarno mimo, że już po pierwszym razie wystraszyłam się własnego odbicia w lustrze. Po prostu mijało trochę czasu i myślałam "eee tam, wcale nie wyglądałam tak źle w czerni, marzę o takich włosach i takie chcę mieć!". Do dnia dzisiejszego mogę naliczyć jakieś cztery takie farbowania. Po pierwszym ratowałam się rozjaśniaczem do pasemek, który znalazłam w szafce. Po drugim - rozjaśniaczem dekoloryzującym i rudą farbą położoną zaraz po rozjaśnianiu. Przy trzecim całkiem nieźle mi było w kolorze, który był w palecie Palette XXL określany chyba "czarna czerwień", więc zatęskniłam za czernią... i znów ratowałam się rozjaśniaczem i rudą farbą. Po pierwszej takiej operacji miałam dość nierównomierny kolor na włosach, ale następne dwie skończyły się po prostu - ładnie mówiąc - balejażem (bo tym razem nie miałam na włosach łat a'la Mućka). Za czwartym razem (który miał miejsce jakieś 3 lata temu) powstrzymałam się i pozwoliłam farbie zejść samej, konsekwentnie farbując włosy na odcień czerwieni. Takie też włosy mam do teraz... no, może poza czarnym spodem. Skoro nie mogę mieć wymarzonych czarnych włosów, to mam je chociaż w 50 procentach :) (chociaż z odrostami jest megaproblem...)
#4 - "Znam tę farbę i na pewno nie zawiedzie"
Macie przed sobą coś ważnego. Bardzo ważnego. Za miesiąc, ale jednak. Chcecie wyglądać najlepiej, jak potraficie, więc sięgacie po farbę, której używałyście kiedyś i która dawała przepiękny kolor. PRZE-PIĘK-NY. I co najważniejsze - nie zawodziła. Ba - za pomocą tej właśnie farby udało Wam się zejść z czerni do ciemnej czerwieni.
Lecicie do sklepu, kupujecie farbę. Strasznie śmierdzi amoniakiem, ale trudno. Zmywacie, idziecie spać (bo późno), wstajecie rano... i zamiast pięknej ciemnej czerwieni z różowawym pobłyskiem widzicie... czerń. Z fioletowym połyskiem. Szczęka Wam opada, nie wiecie co z tym zrobić - rozjaśnić nie, bo nie wiadomo czy (i jak) wyjdzie i czy włosy przeżyją, ufarbować też nie, bo nie wyjdzie. Obleciałam chyba wszystkich fryzjerów w swoim mieście i żaden nie chciał się podjąć niczego innego, niż ufarbowania włosów na ciemny brąz.
Kot myślał... myślał... i wymyślił dość ekscentryczny sposób (i niezbyt dobry dla włosów), ale jednak. Zimna woda zamyka łuski włosów, ciepła je otwiera. No to głowa w kubeł z ciepłą wodą na jakieś pół godziny przed myciem i jazda... :D Autentycznie. Wiem, że brzmi to zabawnie, ale działało. Po każdym takim zabiegu woda była czerwona, włosy były minimalnie jaśniejsze, a w końcu udało mi się ufarbować włosy najzwyklejszą farbą z kiosku na czerwono i wyszły prawie tak, jak powinny. Prawie, bo oczywiście odrost był jaśniejszy od części "po przejściach"...
Tyle pamiętam, na razie tyle zapisuję :) Mam nadzieję, że poprawił Wam się trochę humor :D
Pozdrawiam!
PS: Wszystkie zdjęcia pochodzą z google.com.
Haha coś w rodzaju pierwszych dwóch przeżyłam;) przynajmniej jest sie z czego pośmiać :)
OdpowiedzUsuńWtedy mi nie było do śmiechu, ale dziś... :D
UsuńNa początku gimnazjum nabawiłam się czerwonych włosów dzięki szamponetce... Lata potem sama po ten kolor sięgnęłam i nosiłam z przyjemnością ale wtedy to miał być lekki kasztan...
OdpowiedzUsuńCzyżby ta sama firma? :D
UsuńNiemal padłam ze śmiechu :D
OdpowiedzUsuńJa za to nie mogę mieć upragnionego platynowego blondu. Co pofarbowałam ,to miałam na głowie kurczaczka :D
Znam ten ból, choć nie z autopsji - moja siostra miała ten sam problem :D
Usuńpieczarka po kursie najlepsza! a ten ostatni sposób, to w sumie wcale nie taki głupi, ej! :D
OdpowiedzUsuńNiby nie głupi, ale włosy jednak troszkę dostały. Pilnowałam, by zamykać łuski zimną wodą, ale stan trochę się pogorszył. Wtedy nie byłam jeszcze włosomaniaczką, teraz pewnie byłoby to dla nich mniej bolesne :)
UsuńŻałuj, że nie widziałaś mojej miny kiedy zobaczyłam ten kolor. Myślałam że są takie ciemne tylko w sztucznym świetle (wychodziłam tego dnia bardzo wcześnie z domu), a tu - w miarę świtu - zonk... Nie mówiąc, że w szkole zapytali co mnie napadło znów na czerń. O_O Dałam za farbę 6 dych. Od tamtej pory trzymam się od niej z daleka.
Fioletowym kolor włosów na pewno musiał wyglądać ciekawie :D Ja kiedyś miałam bardzo jasny blond, z którego przeszłam do czerni :)
OdpowiedzUsuńZależy który ;p bo ten po szamponetce był chyba najbardziej paskudnym fioletem, jaki mógł pojawić się na włosach :D
UsuńZazdroszczę :) Mi czerń w ogóle nie pasuje...
Hahah historia z siostra najlepsza! Ja przez całe życie sama ścianami włosy, bo jak ide do fryzjera to mam ochotę płakać
OdpowiedzUsuńMyślałam, że ją zastrzelę. :D A od tamtej wizyty u fryzjera, który ogarniał mi ten armageddon, nie powierzyłam włosów żadnemu fryzjerowi czy fryzjerce. Kiedy ta farba źle wyszła, latałam po salonach w akcie desperacji.
Usuńjako cudowny kotek wampirek ;) widzę, że tak jak ja jesteś miłośniczką kociaków ;) super przygody miałaś ;) pooozdrawiam! =)
OdpowiedzUsuńOj tak, kocham wszystkie kociaki :) Pozdrawiam! :)
UsuńAle miałaś włosowe przejścia, chociaż fryzura a'la pieczarka - najlepsza! :D
OdpowiedzUsuńTeraz już się z tego śmieję, ale wtedy to był dramat... Naprawdę! :D
Usuńheheh pośmiałam się :) Tak , to podcinanie i poprawnie a włosy coraz to krótsze :)
OdpowiedzUsuńOd tamtej pory nie pozwalam nikomu podchodzić z nożyczkami do moich włosów :D
Usuńale się uśmiałam z pierwszego zdjęcia :D
OdpowiedzUsuńNajlepiej oddawało sytuację... :D
Usuńtakie wariacje z farba sa mi obce, za to nieszczesne krotkie fryzury znam az za dobrze :D nauczylam sie wtedy nie dawac do reki nozyczek mamie, ktora z fryzjerstwem nie ma nic wspolnego ;)
OdpowiedzUsuńCiesz się, byłam naprawdę mocno zaskoczona takim efektem kolorystycznym... :(
Usuń