piątek, 2 sierpnia 2013

Pechowcem być.

Hej!

Po pierwsze, chciałabym przeprosić za swoją nieobecność. Jak zapowiadałam wcześniej, miałam wyjazd - co prawda nie tej długości, jak myślałam, ale mimo wszystko. Zmienił się jednak dzień wyjazdu i w wyniku tego nawet nie zdążyłam się z Wami pożegnać, krótko przed nim z kolei miałam wesele, po którym miałam problemy zdrowotne - i nie wynikały ze spożycia alkoholu (znikomego zresztą), o tym później. Przepraszam Was bardzo, mam nadzieję, że się nie pogniewałyście... a jeśli tak, to przynajmniej nie za bardzo.

Każda z nas zna jakiegoś pechowca. Czasem jest to siostra, brat, któreś z rodziców, a czasem nawet same nimi jesteśmy. Przyznaję się - jestem pechowcem, i to - brzydko mówiąc - cholernym. Zostałam zaproszona przez mojego chłopaka na wesele, na którym owszem, bawiłam się świetnie - ale na poprawinach gryzłam się w język, by nie rozpłakać się w trakcie jedzenia. Przyplątało mi się zapalenie dziąsła, i to tuż przy jedynce - a moja dentystka na urlopie... Ból był nie do wytrzymania. No nic, przeprosiłam, opuściłam poprawiny szybciej niż planowałam, ale przez kilka następnych dni utrzymywała się dość nieprzyjemna opuchlizna. Spróbujcie sobie wyobrazić skrzyżowanie Europejki, zielonookiej Azjatki i... foki. Mniej więcej tak wtedy wyglądałam, ale nie to było najgorsze - przez kilka pierwszych dni praktycznie nie mogłam jeść. Starałam się jak najwięcej spać, by się nie męczyć.
Kilka dni po weselu zaplanowany był wyjazd, na który szykowałam się od roku, który od trzech lat powtarzał się co roku... i który był najprawdopodobniej ostatnią podróżą w tamto miejsce. Mimo dzielnej walki z użyciem Dentoseptu, Baikadentu i paru innych cudownych zęboleczniczych wynalazków nadal nie udało mi się zwalczyć zapalenia dziąsła (a dentysta do którego próbowałam się dostać odmówił mi, twierdząc że przy obrzęku on i tak nic nie jest w stanie zrobić). Do tego doszły mały (acz bolesny) uraz kręgosłupa którego nabawiłam się niosąc ciężką szafkę i kontuzja kolana, dzięki której ledwo mogłam chodzić - mimo wszystko spakowałam torbę i pojechałam, wiedząc, że nie mogę się wymigać. Nie mogłam ułożyć się w fotelu tak, by nie czuć bólu kręgosłupa, współpasażerowie których zabraliśmy wciąż nas rozśmieszali, ja z kolei nie dałam rady usiedzieć z kamienną twarzą... i w końcu powód, a może i efekt zapalenia dziąsła, niewielki ropień umiejscowiony tuż pod nosem, pękł. Obleśne, wiem, ale wtedy byłam naprawdę szczęśliwa że czeka mnie już tylko proces gojenia, a opuchlizna będzie powolutku ustępować. I kto zaprzeczy, że śmiech ma pozytywny wpływ na zdrowie?
Dwa dni później opuchlizny już praktycznie nie było widać, za to pojawiły się dziwne plamy na ciele. Z początku były tylko dwie, na udzie i na dekolcie - wyglądały jak czerwone obwódki, w środku blade, z małą czerwoną kropeczką na samym środku. Pomyślałam - "okej, śpię w warunkach polowych, widocznie coś mnie ugryzło" - ale po powrocie do domu liczba tych plam zaczęła rosnąć, one same zresztą też. Udałam się na pogotowie, gdzie lekarz dyżurny rozłożył ręce i powiedział mi, że on nie wie co to jest. Podejrzewał alergię (zwłaszcza po rozpoczęciu stosowania chińskich perfum) lub grzybicę skóry - dostałam zastrzyki na alergię, receptę na maść i wróciłam do domu. Następnego dnia objawy nie ustąpiły, wiedziałam więc już, że to nie alergia. Wiedząc, że w moim mieście prędzej rozjedzie mnie czołg niż dostanę się do mojego dermatologa na NFZ (przy czym rozumiem kolejkę, bo to naprawdę świetny lekarz), poszukałam informacji w Internecie... i wiem już, co mi dolega. Jestem obecnie chora na odzwierzęcą grzybicę skóry wywołaną grzybem Microsporum Canis. Jak to wygląda, można sobie zobaczyć TU >klik<. Widok wcale nie taki straszny, jednak ta choroba stanowi dla mnie dość poważny dyskomfort psychiczny ze względu na to, że zwyczajnie brzydzę się grzybów i toleruję je jedynie w wersji jadalnej czy drożdżowej. Można mi pokazać obrazek złamania otwartego nogi, a mnie i tak mdłości złapią właśnie przy zdjęciu jakiejś zmiany grzybicowej. Dodatkowo to oznacza, że zarażone są moje koty i mam to od nich (zapewne od małego), a to co starszy miał na nosku wcale nie jest - wbrew temu co twierdziła moja Mama, która niejednym zwierzakiem opiekowała się w życiu - efektem podrapania w zabawie... :(

No nic, czeka mnie co najmniej kilka wizyt u weterynarza, lekarza, łykanie leków, smarowanie siebie i kotów maściami, dezynfekcja mieszkania... Wszystko na przestrzeni kilku tygodni. Najgorsze jest to, że czytałam, że grzyb ten atakuje też skórę głowy powodując wypadanie włosów... Mam trochę tych kółek na ciele, ale na szczęście żadna nie pojawiła się na głowie i mam nadzieję że uda mi się tego uniknąć. Od czasu wizyty na pogotowiu leczę je maścią Clotrimazolum GSK, wydają się już jakby blednąć - ale sporo jeszcze przede mną. Póki się nie wyleczę, mogę pisać trochę rzadziej - przyznam że nie jestem w najlepszej formie psychicznej przez to wszystko. Nie miejcie mi tego za złe, postaram się, by taka sytuacja nie miała miejsca - mam trochę postów w przygotowaniu, pasjonujące może nie będą, ale mimo wszystko.
Mam nadzieję, że zrozumiecie.

Pozdrawiam.


2 komentarze:

  1. Jejku, ale Cię złapało :( Miałam też kiedyś takie wakacje, gdzie przeleciałam chyba wszystkie możliwe uszkodzenia ciała, łącznie ze stłuczonym nadgarstkiem i szytą głową... Mam nadzieję, że szybko wrócisz do formy i do nas :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Coś mi nie działają odpowiedzi do komentarzy, więc odpiszę tutaj.
    Rety, mój stan to nic w porównaniu do Twoich obrażeń z tamtych wakacji O_O chociaż przyznam, że też taki stan jest uciążliwy. Mogłam mieć co prawda dodatkowe obrażenia z racji tego, czym zajmowałam się na wyjeździe, ale na szczęście obeszło się bez tego. I też mam nadzieję, że szybko wrócę. Głupio mi, że tak nie postuję :(

    OdpowiedzUsuń

Zachęcam do komentowania - jestem początkującą włosomaniaczką, więc w przypadku pisania przeze mnie bzdur wszelkie poprawianie jest jak najbardziej mile widziane ;)
Pamiętajmy jednak o tym, że dyskusja NIE POLEGA na wzajemnym obrzucaniu się błotem. Chyba nie jesteśmy tutaj, by psuć sobie humory, prawda?

 

Rubinowy Kot na tropie pielęgnacji włosów Template by Ipietoon Cute Blog Design