Witajcie.
W ostatnim poście pisałam o byciu pechowcem i odzwierzęcej grzybicy skóry. Cóż, pechowcem jestem - jak się okazuje - nadal, ale przynajmniej grzybica zdaje się odpuszczać. Stare ogniska chorobowe wysychają, bledną i jakby powoli znikają, nowe, jeśli się pojawiają, to w niewielkich ilościach i malutkie. Wygląda na to, że leczenie pójdzie już chyba z górki, muszę po prostu nie odpuszczać z maścią. :) Przyznam że taki stan rzeczy bardzo poprawia mi humor, zwłaszcza że mojemu starszemu kocurkowi również się poprawia. Niestety jego również zaatakowała mikrosporoza, prawdopodobnie zaraził się nią od młodszego kota i przy okazji zaraził nią mnie (biorąc pod uwagę jaki z niego pieszczoch, ciężko nie było).
W całej tej sytuacji irytuje mnie niezmiernie fakt, że jedyna kąpiel jaką mogę sobie zafundować to krótki prysznic (grzyby lubią wilgoć, więc długa kąpiel odpada). Do tego boję się używać jakichkolwiek kosmetyków poza dezodorantem, więc od czasu zachorowania musiałam je ograniczyć do niezbędnego minimum. Tuż pod okiem wyskoczyła mi mała krostka co do której nie mam pewności czy jest to tylko krostka, czy też zmiana grzybicowa, więc niczego na nią nie nakładam - w praktyce oznacza to zero podkładu, korektora którego używałam na cienie pod oczami... przy bladej cerze i czerwonych włosach wyglądam bez tego jak wampir, i przed pojawieniem się książek z serii "Zmierzch" może i by mi to tak bardzo nie przeszkadzało...
Co wyszło z postanowień lipcowych?
Cóż... nie można powiedzieć, że nic - nie zrealizowałam jednak wszystkiego, co sobie obiecałam, np nie obcięłam obiecanego 1cm włosów, bo... fundusze nie pozwoliły mi na zakup odpowiednich nożyczek, a cięcie włosów tymi nożyczkami, które już miałam w domu, mijało się z celem. Plan zakupienia nowych nożyczek przegrał w starciu z koniecznością dwukrotnej wizyty u weterynarza, i szczerze mówiąc niespecjalnie mnie to boli. Gdybym narzekała oznaczałoby to tyle, że nie jestem dla swoich kotów odpowiedzialnym opiekunem. Z częstszym uśmiechem na twarzy też wyszło średnio - niestety, taka rzeczywistość. Znacznie ograniczyłam za to ilość spożywanego cukru i w chwili obecnej praktycznie nie słodzę napojów (chyba że to czarna kawa "a'la siekiera", to wtedy bez cukru się nie obejdzie). Spożywałam też dużo mniej słodyczy niż zwykle, napoje gazowane również przeszły do mniejszości spożywanych przeze mnie napojów - nawet na wspomnianym weselu wolałam napić się soku owocowego niż coli czy sprite'a, których stało na stole kilka butelek. Codziennie jadłam porcję warzyw i owoców - nie były to jakieś wyszukane delicje, a najczęściej zwykłe pomidory, ogórki, cebula, jabłka, czasem truskawki - czyli wszystko to, co jest dostępne na polskiej ziemi. W ten sposób dostarczałam organizmowi witamin i innych potrzebnych związków. Niestety, najgorzej poszło mi z wprowadzeniem sobie większej ilości ruchu i spędzania większej ilości czasu na świeżym powietrzu - to jest coś, czego - jak podejrzewam - nie będę w stanie zmienić od razu po długich miesiącach spędzanych praktycznie w domu. Od środy jednak uzbrojona będę w rower, tak więc może nadrobię zaległości. :D
Niestety, z powodu stanu zdrowia i późniejszego wyjazdu byłam zmuszona zawiesić Akcję: Drożdże. Ostatni kubek drożdżowego napoju wypiłam w dniu wesela, tj 20.07.2013, następne dni upłynęły mi na przeklinaniu swojego zęba na wszelkie możliwe sposoby i nawet picie przez słomkę sprawiało mi spore problemy. Na wyjeździe absolutnie nie było warunków do przechowywania drożdży (prędzej czy później wyszłyby mi z torby, tam było 37 stopni w cieniu...), no i pojawiły się objawy tej grzybicy - do której, jak twierdzi moja Mama, drożdże mogły się przyczynić. Zastanawiam się - jakim cudem? Przecież piłam zabite drożdże, więc nie miały prawa mi zaszkodzić. To tak, jakby zabić kogoś w obronie własnej, i za chwilę samemu zostać zabitym przez owego trupa - mniej więcej taka logika. Tak czy inaczej - akcję picia drożdży planuję wznowić być może od września. Teraz zrobię małą przerwę i zobaczy się, co będzie dalej.
Przed weselem skusiłam się na wypróbowanie pewnej farby do włosów (o tym w jednym z najbliższych postów), i nie mam pojęcia czy nie stała się ona powodem wzmożonego ich wypadania. Mojej Mamie również wypadają włosy (a nie używała nigdy tej farby), więc być może jest to sprawa pogody (jakby nie było, upały), osłabienia organizmu czy po prostu "takiego okresu w przyrodzie", ale... martwi mnie to troszkę. Jeśli to nie przejdzie wkrótce, trzeba będzie chyba wytoczyć cięższe działa niż codzienny masaż skóry głowy. :(
Jako, że w końcu dotarła do mnie paczuszka od Johnson&Johnson (jeeeej! ^_^), zamieniłam szampon z SLS na ich płyn do mycia ciała i włosów niemowląt. Moje włosy wydają się być zadowolone z takiego obrotu sprawy, szerzej opiszę wszystko w jednym z następnych postów :) Miało również miejsce drugie żelatynowe laminowanie włosów, tym razem mieszanką wykonaną ściśle według przepisu (żadnego miodu czy dodatków na własną rękę) i efekt był naprawdę świetny. Wniosek? Trzeba uważać, co się dodaje ;) Poprzednim razem włosy najwidoczniej nie polubiły się z miodem. Zauważyłam również, że olejek Alterry służy mojej czuprynie znacznie lepiej, gdy jest położony na 2-3 godziny zamiast na całą noc. Ciekawe, dlaczego.
Przy odrobinie szczęścia niedługo zacznę nadrabiać zaległości w postowaniu ;) Pozdrawiam!
Niestety, z powodu stanu zdrowia i późniejszego wyjazdu byłam zmuszona zawiesić Akcję: Drożdże. Ostatni kubek drożdżowego napoju wypiłam w dniu wesela, tj 20.07.2013, następne dni upłynęły mi na przeklinaniu swojego zęba na wszelkie możliwe sposoby i nawet picie przez słomkę sprawiało mi spore problemy. Na wyjeździe absolutnie nie było warunków do przechowywania drożdży (prędzej czy później wyszłyby mi z torby, tam było 37 stopni w cieniu...), no i pojawiły się objawy tej grzybicy - do której, jak twierdzi moja Mama, drożdże mogły się przyczynić. Zastanawiam się - jakim cudem? Przecież piłam zabite drożdże, więc nie miały prawa mi zaszkodzić. To tak, jakby zabić kogoś w obronie własnej, i za chwilę samemu zostać zabitym przez owego trupa - mniej więcej taka logika. Tak czy inaczej - akcję picia drożdży planuję wznowić być może od września. Teraz zrobię małą przerwę i zobaczy się, co będzie dalej.
Przed weselem skusiłam się na wypróbowanie pewnej farby do włosów (o tym w jednym z najbliższych postów), i nie mam pojęcia czy nie stała się ona powodem wzmożonego ich wypadania. Mojej Mamie również wypadają włosy (a nie używała nigdy tej farby), więc być może jest to sprawa pogody (jakby nie było, upały), osłabienia organizmu czy po prostu "takiego okresu w przyrodzie", ale... martwi mnie to troszkę. Jeśli to nie przejdzie wkrótce, trzeba będzie chyba wytoczyć cięższe działa niż codzienny masaż skóry głowy. :(
Jako, że w końcu dotarła do mnie paczuszka od Johnson&Johnson (jeeeej! ^_^), zamieniłam szampon z SLS na ich płyn do mycia ciała i włosów niemowląt. Moje włosy wydają się być zadowolone z takiego obrotu sprawy, szerzej opiszę wszystko w jednym z następnych postów :) Miało również miejsce drugie żelatynowe laminowanie włosów, tym razem mieszanką wykonaną ściśle według przepisu (żadnego miodu czy dodatków na własną rękę) i efekt był naprawdę świetny. Wniosek? Trzeba uważać, co się dodaje ;) Poprzednim razem włosy najwidoczniej nie polubiły się z miodem. Zauważyłam również, że olejek Alterry służy mojej czuprynie znacznie lepiej, gdy jest położony na 2-3 godziny zamiast na całą noc. Ciekawe, dlaczego.
Przy odrobinie szczęścia niedługo zacznę nadrabiać zaległości w postowaniu ;) Pozdrawiam!
Mnie też włosy zaczęły wypadać. Garściami. Poleciałam kupić jakąś wcierkę, skończyłam z olejkiem z Green Pharpacy za 5,90zł przeciwko tej cholernej przypadłości... Jak na razie efektów nie widać, ale stosowałam go na razie według zaleceń 2x na tydzień. Mam nadzieję, że zadziała.
OdpowiedzUsuńDobrze jest słyszeć, że Ci się poprawia! Takie problemy skórne są paskudne, wiem co mówię. Ja przechodziłam przez tzw. łupież różowy, który tak naprawdę łupieżem nie jest. Problem polegał na tym, że miałam plamy na całym ciele, a nie było na to żadnego lekarstwa i musiałam to przeczekać - a akurat był sylwester :(
Tak się zastanawiam, czy na to nasze wypadanie włosów nie miały wpływu upały... w Bułgarii zapewne nie było chłodno, a i w Polsce pogoda momentami nieznośna :( To ten olejek z papryką? Szukałam go, ale ciężko go znaleźć. Inna sprawa, że nie szukałam w aptece... Ja z kolei mam mgiełkę Radical przeciw wypadaniu włosów ze skrzypem polnym, niby wzmacniająca, tyle że na opakowaniu pisze jak byk by stosować na całą długość włosów - a w składzie Alcohol Denat na drugim czy trzecim miejscu. Na skalp będzie najbezpieczniej...
OdpowiedzUsuńMoja siostra miała coś co brzmi jak łupież różowy, ale byłam wtedy mała i nie pamiętam tego dokładnie :( Że też na Sylwestra... W inny czas dałoby się jeszcze jakoś przeczekać. W sumie gorzej byłoby, gdyby pojawił się w lato i musiałabyś - tak jak ja teraz - chodzić w bluzkach na długi rękaw i długich spodniach przy takich upałach :(