wtorek, 19 listopada 2013

Listopadowe "miau", mały zonk pielęgnacyjny i inne.


Wszyscy znają Tard, znaną również jako The Grumpy Cat. Ostatnimi czasy usłyszałam, że ja i Tard mamy identyczną mimikę i pewnie gdybym była kotem, wyglądałabym jak ona.
Cóż... nie ma jak oryginalne komplementy/wrzuty, prawda? ;)

Zaniedbałam trochę bloga z przyczyn mniej lub bardziej zdrowotnych, ale i nie tylko. Trochę się pozmieniało w moim życiu (również rodzinnym) i musiałam nadążyć za zmianami, szkoła również mnie nie rozpieszcza - w samym styczniu mam do zdania dwie z trzech kwalifikacji zawodowych, a w maju czeka mnie rozszerzona matura z angielskiego (że też zachciało mi się poprawiać...). Grzybica oczywiście nie odpuściła jeszcze do końca i nie rozstaję się z Clotrimazolum. 21-go listopada mam umówioną wizytę u dermatologa, mam nadzieję że coś z tym w końcu zrobi...

Tytułowy zonk pielęgnacyjny wyszedł w sumie przypadkiem. Skończył mi się krem do twarzy, a że z funduszami kiepsko - poszperałam w szufladach i znalazłam krem Nivea. Taki zwykły, najzwyklejszy krem Nivea - ten sam, który kiedyś ponoć kładło się na usta, bo taka panowała moda :) Data ważności sugerowała konieczność szybkiego zużycia, więc cóż... zużywam, i ze zdziwieniem obserwuję pojawiające się zmiany. Odkąd używam tego kremu i dałam sobie spokój z podkładem, moja cera wreszcie wraca do siebie. Znacznie mniej niespodziewajek, jeśli już się pojawią - to sporadycznie. Jedyne z czym nadal mam problem to zaskórniki i rozszerzone pory, ale tego już raczej się nie pozbędę. Na czym polega zonk pielęgnacyjny? Ano na tym, że wcześniej używałam dopasowanych do mojego rodzaju skóry kosmetyków pewnej znanej firmy sprzedawanych głównie w aptekach, które dostałam w prezencie od siostry - i było DUŻO gorzej. Nie obwiniam tu firmy bo moja skóra potrafi być naprawdę kapryśna, ale... nie myślałam że uproszczenie pielęgnacji do mydła i kremu Nivea zrobi aż taką różnicę. Wygląda na to, że muszę bardzo zwracać uwagę na składy kremów i od tej pory będę przywiązywała do tego dużo większą wagę.

Pod kątem włosowym też trochę się zmieniło. Miałam ochotę na zmiany, i ich próbowałam - a to kolorowe końcówki (które kompletnie nie wyszły...), a to przymiarki do grzywki... Ostatecznie zdecydowałam się na ufarbowanie spodu włosów na czarno. Kiedyś już miałam tak ufarbowane włosy - z tą różnicą że kolorem dominującym był wtedy brąz, nie czerwień. Ograniczyłam też dość mocno używanie silikonów, ale widzę że moje włosy kompletnie się z takim stanem rzeczy nie zgadzają. Nakładam olej po każdym myciu włosów, serum silikonowe co dwa dni (lub codziennie, jeśli trzeba). Niestety, brakuje mi systematyczności w stosowaniu masek, odżywki, a także olejowaniu, na co włosy zaczynają narzekać. :(

W planach mam recenzję zaległych kosmetyków, m.in. Babydream, balsamu pod prysznic Nivea, odżywki w sprayu Isana, wspomnianej szamponetki, olejku do masażu Alterry i co mi tam jeszcze w łapki wpadnie. :)

Obecnie mam na włosy nałożoną szamponetkę o pewnym tajemniczym kolorze... Kto zgadnie, jakim? :)

Pozdrawiam! Miau!

PS: Chwilowo z niewyjaśnionych przyczyn nie mogę odpisywać na komentarze :/ złośliwość rzeczy martwych...

1 komentarze:

  1. No no no, widać klasyczna Nivea potrafi zdziałać cuda :) Czekam na recenzje u Ciebie!

    OdpowiedzUsuń

Zachęcam do komentowania - jestem początkującą włosomaniaczką, więc w przypadku pisania przeze mnie bzdur wszelkie poprawianie jest jak najbardziej mile widziane ;)
Pamiętajmy jednak o tym, że dyskusja NIE POLEGA na wzajemnym obrzucaniu się błotem. Chyba nie jesteśmy tutaj, by psuć sobie humory, prawda?

 

Rubinowy Kot na tropie pielęgnacji włosów Template by Ipietoon Cute Blog Design