sobota, 5 września 2015

Wieczór w tajemniczym ogrodzie - Nicole EDP nr 123

Koty lubią kocimiętkę, a koty-blogerzy - perfumy. ;)
Opinie na temat perfum pojawiają się na moim blogu rzadko – co jest w sumie dziwne, zważywszy na to że zawsze mam jakąś buteleczkę w torbie. Przeważnie nie są to zapachy z wyższych półek, dla przykładu długo pachniałam C-Thru Black Diamond czy Black Beauty i nie ukrywam, że mam do niego sentyment. Mam też tendencję do przesadzania z perfumami, bo te używane przeze mnie zwykle bardzo szybko się ulatniają. A ja... no cóż, jeśli czegoś używam, to lubię to widzieć/czuć.


Lubię ładnie pachnieć – dodaje mi to pewności siebie i sprawia, że czuję się nieco bardziej atrakcyjna. Zawsze preferowałam zmysłowe, ciężkie zapachy, robiąc nieliczne wyjątki dla świeżych nut zapachowych, jednak zdecydowanie nie lubię pachnieć jak wata cukrowa. Słodkie, pudrowe zapachy nigdy nie były moimi faworytami i nie czułam się najlepiej, używając ich. Mam za to słabość do zapachów, które mój mężczyzna często klasyfikuje jako „będące na skraju pomiędzy kobiecym a męskim”. Zauważyłam, że wśród składników wybieranych przeze mnie perfum często można zauważyć paczulę, ambrę, a także różę, i tak jest też w przypadku zapachu nr 123 marki Nicole.

Nicole to marka międzynarodowej firmy Eurokontra, która działa na polskim rynku od 1996 roku. Perfumy te są produkowane z oryginalnych, francuskich esencji, a wszystkie produkty przechodzą przez testy dermatologiczne i posiadają niezbędne zezwolenia i certyfikaty. Mamy więc pewność, że produkty tej firmy będą pewniejszą inwestycją niż kupienie perfum choćby na bazarze, od pana Stefana stojącego na rogu :) Nie są również one barwione sztucznymi barwnikami – a za to zawsze plus.



Prawdę mówiąc, nie zdawałam sobie sprawy z istnienia tej firmy póki w mojej skrzynce mailowej nie wylądował mail z zaproszeniem do współpracy. Ucieszyłam się, odpisałam, i tak w moje ręce trafił śliczny flakon z oszronionego szkła sygnowany logo Nicole Cosmetics. Pierwotnie wybrałam inny zapach, ale potem zauważyłam że w ofercie jest odpowiednik Midnight Poison Christiana Diora, o którym wcześniej jedynie słyszałam, ale zaintrygował mnie... nazwą i składnikami. Co do wyboru zdałam się więc na gust szukających blogerek do współpracy Pań – i tak flakon nr 123 trafił w kocie łapki. :)
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to oszronione szkło – flakony z takiego szkła uważam za ładne, miłe dla oka. Czarna, solidna zakrętka, której nie zdarzyło się otworzyć w torbie, ma u góry trwałą naklejkę z numerem zapachu, atomizer nie ma tendencji do zacinania się i rozpyla drobną mgiełkę zapachu, a wyraźne logo nie pozwala przegapić marki perfum. Flakon mieści w sobie 30ml wybranego przez nas zapachu – w tym wypadku jest to bardzo widoczne 30ml złocistej cieczy.


Zapach nie porwał mnie od razu. Został mi dostarczony w upalny dzień, byłam zabiegana i praktycznie w biegu psiknęłam nim nadgarstek i nie do końca przypadł mi do gustu. Przy drugim podejściu (i następnych) jednak przepadłam na dobre. Nie są jednoznaczne – zapach cały czas ewoluuje. Początkowo ciężki, odurzający pierwszym, zdecydowanym, nieco duszącym uderzeniem paczuli i ambry przechodzi w delikatniejsze nuty bergamotki, róży i pomarańczy. Jest zdecydowany, tajemniczy, może nawet drapieżny, ma wiele twarzy. Kojarzy mi się z nocnym, samotnym spacerem po opuszczonym, na wpół dzikim, mrocznym ogrodzie, gdzieś nad wodą. Ciemność, cisza, mgła i samotność. A może wcale nie jestem w tym ogrodzie sama?...
Perfumy są BARDZO trwałe i muszę przyznać, że jestem pozytywnie zaskoczona ich trwałością. Spryskując się nimi rano nie muszę się martwić, że w połowie dnia zapach będzie już niewyczuwalny, a na ubraniach potrafi utrzymać się ładne kilka dni. Ba - mój mężczyzna był w stanie wyczuć je w pomieszczeniu 2-3h po tym, jak się nimi psiknęłam. A to były może dwa psiknięcia... Tyle wystarczy.
Myślę, że ten zapach świetnie sprawdzi się jesienną porą - na letnie dni może być nieco zbyt przytłaczający. Wieczory to już inna bajka... ;)

Nie jestem w stanie stwierdzić, jak blisko jest temu odpowiednikowi do oryginału, bo zwyczajnie nie stać mnie, by wydać minimum 250zł na flakon oryginalnych perfum Diora – pomijając już fakt, że ten zapach został wycofany. Taka kwota jest dla mnie barierą nie do przeskoczenia – tymczasem testowany przeze mnie odpowiednik tego zapachu w wersji 30ml kosztuje.. 25zł. Powtarzam – 25zł za perfumy wiadomego pochodzenia z przebadanych składników, które przy tej trwałości mogą wystarczyć na dłuuuuuuugo.

Jestem oczarowana zarówno zapachem, jak i jakością testowanych perfum. Mamy tu bardzo korzystny stosunek ceny do jakości i myślę, że cena nie będzie przyczyną zakończenia przygody z zapachem nr 123. Ma on realne szanse zostania stałym bywalcem mojej torebki. Co tu dużo mówić... chyba się zakochałam. :)

Pełną ofertę perfum Nicole możecie znaleźć TUTAJ.

Pozdrawiam kocio! :)

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Zachęcam do komentowania - jestem początkującą włosomaniaczką, więc w przypadku pisania przeze mnie bzdur wszelkie poprawianie jest jak najbardziej mile widziane ;)
Pamiętajmy jednak o tym, że dyskusja NIE POLEGA na wzajemnym obrzucaniu się błotem. Chyba nie jesteśmy tutaj, by psuć sobie humory, prawda?

 

Rubinowy Kot na tropie pielęgnacji włosów Template by Ipietoon Cute Blog Design