...ale miejmy nadzieję, że sobie poradzę.
No więc cześć, jestem kolejną dziewczyną która za sprawą Internetu została uświadomiona, że nie do końca prawidłowo dba o swoje włosy.
Moje włosy od 10 lat farbowane były na chyba wszystkie kolory poza jasnymi blondami (ale rozjaśnianie z czerni do rudych zdarzyło się kilkukrotnie, i może nie pytajcie jak to przeżyły). Od ciemnych brązów po czernie, potem brązowe, rude, aż w końcu ustatkowałam się z czerwieniami (i mam nadzieję, że tak już zostanie). Pomimo wieloletniego farbowania przy pomocy różnych farb (w zależności od zawartości portfela/tego, co się akurat pojawiło i czego byłam ciekawa) włosy trzymały się dzielnie - jedynym problemem, jaki mi sprawiały, były rozdwojone końcówki. Jako że wierzyłam wtedy jeszcze w magiczną moc reklamowanych w telewizji i prasie sklejających serum do końcówek włosów, trzymałam się od nożyczek z daleka, myśląc że to coś pomoże. Niestety, byłam w błędzie, i co parę miesięcy szły w ruch, pozbawiając mnie ładnych kilku centymetrów włosów.
Kolejnym z moich błędów, nie licząc wspomnianej na początku niewłaściwej pielęgnacji, było sięgnięcie po farby bez amoniaku. Reklamowane jako mniej szkodliwe, w rzeczywistości doprowadziły moje włosy do takiego stanu, że zmuszona byłam szukać pomocy w internecie. I co wtedy?
Wtedy właśnie zaczęła się ta tajemnicza choroba, zwana przez blogerki "włosomaniactwem". Trafiłam na blogi Mysi, Anwen czy Czarownicującej, przekopałam się przez trochę postów... i zrozumiałam, że robię bardzo dużo błędów. Dziwiłam się lecącej w dół kondycji moich włosów, ale czemu było się dziwić, skoro używałam kosmetyków do włosów w ogóle nie czytając składów i wierząc wszystkiemu, co producent wypisze na etykiecie? Nie zliczę, ile wyrzuciłam cudownych środków które miały "naprawić" mi włosy, a okazały się być zwykłymi silikonowymi oblepiaczami. Nie jestem przeciwko nim, jako osoba o włosach zniszczonych wręcz muszę po nie sięgać, ale od kosmetyków oczekiwałam zawsze nie tylko poprawy wizualnej. Z biegiem czasu stały się przesuszone, znów pojawiły się rozdwojone końcówki i naprawdę cieszę się, że trafiłam na wyżej wymienione blogi. Pokazały mi nowe metody walki o włosy, których nie zawaham się w przyszłości używać ;)
Moje włosy mają teraz 77cm długości, kitek zaś ma 10cm objętości. Nie wiem, czy to dużo, czy mało - zawsze mówiono mi, że mam "mało" włosów, może dlatego że ciężko nadać im objętość. Są koloru porzeczkowego, wycieniowane, w połączeniu z przesuszeniem bywa, że wyglądają nawet na postrzępione - ale staram się z tym walczyć. Nie mam czegoś takiego jak "idealna długość włosów" - moim celem jest posiadanie włosów na tyle długich, na ile Matka Natura mi pozwoli. Taki mały "syndrom Roszpunki", zawsze podziwiałam kobiety z bardzo długimi włosami i chciałam mieć takie same :) Bloga tego zakładam po to, by dokumentować moje zmagania z czupryną i tym samym mieć do tego motywację - bo przecież każdej zdarza się kiedyś leniiiiiwy dzień, prawda?
Zdjęcie włosów wstawię wkrótce, jako że trochę ciężko mi zrobić je samodzielnie ;)
Pozdrawiam!
PS: Poza byciem włosomaniaczką jestem również fanką kotów, stąd również tytuł tego bloga ;)
wtorek, 25 czerwca 2013
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Zachęcam do komentowania - jestem początkującą włosomaniaczką, więc w przypadku pisania przeze mnie bzdur wszelkie poprawianie jest jak najbardziej mile widziane ;)
Pamiętajmy jednak o tym, że dyskusja NIE POLEGA na wzajemnym obrzucaniu się błotem. Chyba nie jesteśmy tutaj, by psuć sobie humory, prawda?